Dziwić może jedynie dość długi czas, jaki dzieli premierę rozszerzenia i podstawowej wersji gry, od tej ostatniej upłynęło bowiem już bez mała półtora roku.Wszystko staje się jednak dużo bardziej zrozumiałe, jeśli prześledzimy w owym czasie losy odpowiedzialnego za grę studia Massive Entertainment. Otóż studio związane było z firmą Sierra, która jak wiadomo przejęta została przez medialnego molocha Vivendi, który z kolei połączył swój oddział odpowiedzialny za gry elektroniczne z Activision, co zaowocowało powstaniem Activision Blizzard. Choć brzmi to w niezwykle skomplikowany sposób, uwierzcie, że jest to jedynie skrócona i uproszczona wersja wydarzeń. Jedną z "ofiar" tej wielkiej fuzji stało się natomiast interesujące nas studio, które przez starych nowych właścicieli wystawione zostało po prostu na sprzedaż.
W wyniku tych wszystkich perturbacji los zapowiedzianego niemalże zaraz po premierze podstawki Soviet Assault zawisł w pewnym momencie na włosku. Latem 2008 roku Activision, przeżywające wówczas kłopoty finansowe, ogłosiło bowiem zawieszenie prac nad dodatkiem. Sytuacja zmieniła się w listopadzie tego samego roku, kiedy to studio Massive Entertainment stało się własnością Ubisoftu. Ten bowiem ogłosił, iż oczekiwane przez fanów rozszerzenie ostatecznie ujrzy światło dzienne w pierwszym kwartale bieżącego roku. Tak też ostatecznie się stało i w nasze ręce trafił długo wyczekiwany produkt.
Sowiecka porażka
Zapytacie pewnie czemu służyć ma ten wyjątkowo rozbudowany i długi wstęp, przedstawiający pogmatwane losy studia deweloperskiego i jego najnowszego dziecka. Otóż cała ta skomplikowana i rozbudowana historia ma służyć jako kontrast wobec... jego zawartości.
Nie będziemy już dłużej trzymać fanów w niepewności i powiemy to wprost –
Soviet Assault, to jeden z najbardziej rozczarowujących dodatków, jakie przyszło nam tu opisywać. I nie chodzi tu bynajmniej o jego jakość, o której przeczytać będziecie mogli więcej w poniższym tekście, a o zawartość. Tak skromną i ubogą, iż należałoby nazwać go raczej add-onem, a nie pełnoprawnym dodatkiem. Poza kilkoma, ledwie zauważalnymi usprawnieniami w działaniu interfejsu i kamery, oferuje nam on bowiem jedynie sześć nowych misji w trybie kampanii oraz dwie nowe mapy multiplayer. Te ostatnie szczęśliwi posiadacze podstawki mogą zresztą ściągnąć za darmo ze społecznościowego portalu Massgate.
Rozczarowani będą wszyscy, którzy oczekiwali zupełnie nowej i pełnej kampanii, w której poprowadzimy do boju sowieckie wojska. Jak pamiętamy, oryginalna opowieść o losach porucznika Parkera składała się z czternastu wieloetapowych i zróżnicowanych misji, stanowiących jednocześnie rewelacyjną fabularnie opowieść, z łatwymi do zapamiętania, charakterystycznymi postaciami. Obok technicznej perfekcji i niezwykłej grywalności, właśnie warstwa fabularna, często w grach RTS traktowana po macoszemu, stanowiła o niezwykłym klimacie tego produktu. Choć można było niekiedy przyczepić się do zbyt patetycznego charakteru niektórych scen, to jednak przerywniki oglądaliśmy z prawdziwą przyjemnością, przeżywając wraz z bohaterami ich rozterki i radości. Jedyne czego nam brakowało w całej historii, to spojrzenie na wszystkie te wydarzenia z radzieckiej perspektywy. Twórcy nie ukrywali zresztą, iż coś takiego było w pierwotnych planach, jednak ze względu na czas nie zdołano dopracować należycie radzieckiej części, miała być więc wydana w pierwszym dodatku do gry.
Wszyscy – w tym również my – spodziewali się zapewne zupełnie oddzielnej, rozbudowanej sowieckiej kampanii, porównywalnej do czternastoetapowej opowieści z podstawki. Niestety, marzenia te możemy odłożyć aktualnie na półkę, gdyż Soviet Assault to zaledwie sześć nowych misji, wplecionych w znaną nam już opowieść. Kiedy nieświadomi tego odpalamy uaktualniona grę w trybie kampanii, nasze pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Berlin Zachodni, jeszcze w ciemnościach, tuż przed świtem kierujemy działaniami kilku żołnierzy Specnazu przygotowującym „grunt” pod ofensywę. Chwilę potem przejmujemy kontrolę nad kilkoma czołgami, by w imię marksizmu-leninizmu uczyć kapitalistycznych ciemiężców nowej rzeczywistości. Misja kończy się, oglądamy klimatyczny filmik, po czym... doświadczamy deja vu. Kolejna misja okazuje się bowiem być pierwszą znaną z podstawki. „Co jest grane!?” pytamy się wychodząc do menu. Rzut oka na ekran kampanii wyjaśnia wszystko. Zamiast czternastu misji, mamy ich teraz dwadzieścia.
Amerykanie to też ludzie?
Zadania dla strony radzieckiej wpleciono bowiem w starą historię, co bez wątpienia uczyniło ją jeszcze ciekawszą i głębszą. Tym bardziej, iż od strony fabularnej otoczka wokół poszczególnych zadań wydaje się być jeszcze bardziej intensywna i emocjonalna, niż poprzednio. Postaci głównych bohaterów są bardzo charakterystyczne i łatwe do zapamiętania, część z nich szybko zdobywa naszą akceptację, podczas gdy innych traktujemy z podejrzliwością lub nawet antypatią. Znów mamy tu konflikty interesów, znów – w ramach przecież jednolitego ideologicznie niczym kloc betonu obozu – skrajnie różne światopoglądy, znów bohaterami targają rozterki i wątpliwości. Elementów takich jest nawet więcej niż w natowskiej historii, twórcy całkiem umiejętnie grają na naszych uczuciach, czyniąc tym samym bohaterów bardziej ludzkimi, a fantastyczną przecież opowieść bardziej wiarygodną. Jest oczywiście w niektórych scenkach odpowiednia dawka patosu (w końcu wywołujemy trzecią wojnę światową!), jest jednak również sporo refleksji. Twórcy wyraźnie starają się pokazać, że mieszkańcy ZSRR to nie tylko spaczeni ideologią „ludzie radzieccy”, ale też zwykli Rosjanie. Bo przecież, jak zauważa z niejakim zdziwieniem jeden z bohaterów, ci po drugiej stronie oceanu nie są jak starała się to przedstawić sowiecka władza, jakimiś demonami. Są ludźmi, takimi samymi, zwyczajnymi ludźmi.
Jeśli chodzi o samą konstrukcję misji, tutaj również trudno do czegokolwiek się przyczepić. Są ciekawe, wciągające i zróżnicowane - dokładnie tak samo, jak w podstawce. Każde z zadań składa się zazwyczaj z kilku etapów, nie raz przyjdzie nam podczas jednej misji przejmować dowodzenie nad różnymi typami jednostek. Rozkazy i wytyczne zmieniają się jak w kalejdoskopie, zmuszając nas do maksymalnej koncentracji i uwagi. Oczywiście trafimy w grze na zadania o charakterze bardziej „kameralnym”, jednak zdecydowaną większość czasu spędzimy pośród efektownych wybuchów oraz eksplozji, spowijającego pole walki dymu i huku wielkokalibrowych armat. Jednak nawet tutaj osoby uczestniczące w rozgrywkach sieciowych mogą po raz kolejny doświadczyć uczucia deja vu. Kilka map kampanii powstało bowiem w oparciu o lokacje znane z tego właśnie tryby zabawy.
W kwestiach technicznych, trudno dodatkowi cokolwiek zarzucić – wszak zarówno grafika, jak i dźwięk to przecież niemalże bliski perfekcji produkt pierwotny. Co najciekawsze, mimo upływu czasu, gra wciąż prezentuje się bardzo dobrze, bogactwo szczegółów czy chocby interaktywne, w pełni zniszczalne środowisko wciąż robią wrażenie. Szkoda tylko, że nie zdecydowano się – wzorem dobrych filmów wojennych – na rosyjskie udźwiękowienie kwestii wypowiadanych przez sowieckich żołnierzy. Angielski z akcentem jest tu co prawda jednym z mniej drażniących ucho, jednak o wiele ciekawszy efekt dałoby zastosowanie rosyjskiego dubbingu i napisów. Warto też przyjrzeć się animacjom ruchów radzieckich żołnierzy w zrealizowanych na silniku gry przerywnikach. Wydają się one jeszcze bardziej naturalne i płynne niż podstawce, co możemy zresztą porównać rozgrywając od nowa całą, pełną tym razem kampanię.
Na cienkim lodzie
No właśnie, tak mały dodatek, a tak wiele słów. Trudno jednak przejść obojętnie obok tego, w jaki sposób wydawcy traktują nas, graczy. Pamiętacie zapewne kontrowersje wokół pierwszych płatnych DLC do Obliviona. Nie wspominamy o tym bezzasadnie,Soviet Assault zbliżył się bowiem niebezpiecznie do sławetnych zbroi dla konia, które reklamowane jako ekscytujące rozszerzenie, nie były niczym innym, jak tylko zupełnie zbędnym gadżetem. Czy sześć dodatkowych misji (reklamowanych jako kampania, którą przecież nie są!) i dwie mapy do tryby multi (które pobrać można za darmo) warte są wydawania kwoty, za którą nabyć można bez problemu niejeden starszy, ale pełnoprawny tytuł? Czy naprawdę warto płacić za dodatkowe półtorej, może dwie godziny zabawy i możliwość odświeżenia sobie historii znanej nam już od kilkunastu miesięcy?
Choć taka polityka wydawnicza może drażnić i denerwować, z drugiej strony trudno jednak (poza objętością) dodatkowi temu cokolwiek zarzucić. Jest perfekcyjnie zrealizowany perfekcyjnie wykowany, sześć misji doskonale wkomponowuje się w starą kampanię, uzupełniając ją i dopełniając. Do tego stopnia, iż trudno się pozbyć wrażenia, że wcześniej zadania te zostały po prostu... wycięte. Dlatego też, choć rzadko to czynimy, chcielibyśmy uzasadnić nasza końcową ocenę, która jest wypadkową dwóch najważniejszych dla każdego dodatku elementów: jakości i zawartości. Tej pierwszej trudno cokolwiek zarzucić, podobnie jak w przypadku podstawki ocena jakości to solidna piątka z plusem. Tym bardziej, iż na szczęście nie wzięto przykładu z ostatniego rozszerzenia do Red Alert i nie zepsuto niczego w mechanizmach rozgrywki. Jednakże drugi aspekt zabawy, czyli zawartość (a dokładniej objętość) zasługuje na ocenę niedostateczną, przy czym mały plus należy się za uzupełnienie podstawowej kampanii. Razem otrzymujemy siedem, co dzielone na pół daje nam ostateczną ocenę – trójkę z plusem. Z wyraźnym i powtórzonym po raz kolejny ostrzeżeniem: to tylko sześć nowych misji!