Wyjście z cienia
Der Untermensch Na szczęście Riddick pozostał Riddickiem. Mówi niewiele, jednak wypowiadane przez niego kwestie – podobnie jak w filmach i poprzedniej grze – na długo zapadają w pamięci. Duża w tym oczywiście zasługa samego Vina Diesela, który po raz kolejny użyczył głosu głównemu bohaterowi. Zimny i zawsze spokojny, za nic mający sobie jakiekolwiek autorytety, pewny swojej przewagi nad przeciwnikami, z właściwą sobie mroczną charyzmą szybko rozwiewa ich nadzieje na wygraną. Gasną światła. „Boicie się ciemności?” - tutaj następuje chwila absolutnej ciszy, po czym głęboki niczym piekielne otchłanie głos Riddicka uzmysławia strażnikom ich sytuację – „Ja nie...” W obydwu grach robi to naprawdę niesamowite wrażenie, a my podświadomie cieszymy się z tego, że przychodzi nam kierować właśnie tą postacią, nie zaś skazanymi na klęskę przeciwnikami.
Tym bardziej, iż pod względem gry aktorskiej obydwa epizody, to jedne z najlepiej udźwiękowionych gier, jakie kiedykolwiek powstały. Wszelkie uczucia i stany emocjonalne bohaterów zostały odegrane wręcz perfekcyjnie, nie rażąc częstymi w grach skrajnościami – zbyt nachalną teatralnością czy przeciwnie, brakiem zaangażowania. Świetne aktorstwo uzupełnione zostało prostymi, lecz niezwykle sugestywnymi animacjami mimiki i gestykulacji, co w rezultacie dało nam bardzo filmowy klimat całości. Uczestniczenie w praktycznie każdej – z niestety mniej licznych w drugim epizodzie – rozmów, stanowi więc prawdziwą przyjemność i jest jednym z największych atutów obydwu tytułów. Choć pierwszy epizod został graficznie mocno podrasowany, pod względem prezentacji zdecydowanie wygrywa Dark Athena. Na pierwszy rzut oka gry wyglądają teraz bardzo podobnie, jednak po pewnym czasie zauważamy coraz więcej różnic – bardziej złożone modele, bogatsze w szczegóły i ciekawie zaprojektowane, różnorodne lokacje, lepszej jakości tekstury, świetną wodę. Mocno zmodyfikowany, lecz mający swe lata silnik gry nie dorównuje niektórym najnowszym produkcjom, chociaż podobnie jak w przypadku drugiego F.E.A.R. twórcy wykorzystali chyba maksymalnie jego możliwości i dostępne środki. Tutaj ciekawostka dotycząca optymalizacji. Otóż podrasowana pierwsza część działa dużo bardziej chimerycznie, niż najnowsza odsłona. Zdarzają się chwile, kiedy z nieznanych przyczyn framerate potrafi spaść o kilkadziesiąt procent, choć wyjątkowo rzadko utrudnia to rozgrywkę. Najprawdopodobniej jest to po prostu wina konwersji starej gry na nową wersję silnika. Gra nie jest niestety pozbawiona błędów, z których szczególnie jeden okazał się podczas rozgrywki wyjątkowo uciążliwy. Mianowicie co kilka minut następowało „zablokowanie” jednego z klawiszy kierunkowych lub przycisków myszy. Mimo puszczenia takowego, postać wciąż poruszała się we wskazanym wcześniej kierunku bądź kontynuowała ataki. W wyniku eksperymentów udało się problem rozwiązać... podłączając zabytkowe klawiaturę i myszkę przez porty PS/2. Co jeszcze ciekawsze, na innej maszynie problem ten nie pojawił się w ogóle, co wyraźnie oznacza problemy z pewnymi tylko, określonymi konfiguracjami. Zawodzi również chwilami SI, które jest po prostu niezwykle nierówne – czasami ci sami przeciwnicy zachowują się jak dobrze wyszkoleni żołnierze, by kiedy indziej, szczególnie po wybiciu z ustalonej trasy, biegać bezsensownie w kółko, nie podejmując żadnej innej akcji. Sporadycznie zdarzały się również graficzne artefakty, zaś w pewnym momencie... sklonował się samoistnie jeden z przeciwników. Co więcej, jego drugie ciało pozostało w pierwotnym miejscu, uniemożliwiając w ten sposób wykonanie zadania w lokacji. Na szczęście problem nie powtórzył się po ponownym załadowaniu gry, choć wymagało to oczywiście przechodzenie całego etapu od miejsca ostatniego automatycznego zapisu. Całkowitą nowością jest natomiast zaimplementowanie w grze kilku trybów multiplayer. Znakomita większość z nich nie wnosi niczego ciekawego do świata sieciowych rozgrywek, opierając się na najbardziej znanych i klasycznych rozwiązaniach. Jeden wszakże ma w sobie zarówno sporo oryginalności, jak i potencjalne pokłady grywalności. Ochrzczony został mianem Pitch Black i pozwala jednemu z graczy wcielić się w uzbrojonego jedynie w broń do walki wręcz Riddicka. Reszta graczy to najemnicy, mający za zadanie ująć wiecznego zbiega. Cóż w tym trudnego? Nazwa trybu powinna powiedzieć Wam wszystko. Owszem, w tak dużej grupie teoretycznie jest to proste zadanie, do czasu jednak, kiedy... ktoś zgasi światło. Boicie się ciemności? On nie... Assault on Dark Athena, to przede wszystkim świetna pozycja dla wszystkich tych, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcować z wirtualnym Riddickiem. W jednym pakiecie otrzymają oni bowiem w zasadzie dwie gry, przy czym epizod pierwszy został na ile to tylko możliwe, poddany dość mocnemu liftingowi. Zawiedzeni mogą być natomiast ci, którzy pokochali w pierwszej grze skradankowy klimat. W rezultacie, całość tego pakietu przez wiele osób zostanie odebrana zapewne w odwrotny od zamierzeń twórców sposób. Główne danie, którym miał być nowy epizod, pełni tu bowiem tak naprawdę jedynie rolę przystawki, nad którą walorami smakowymi wyraźnie góruje stary, sprawdzony przepis z więziennej kuchni w Butcher Bay. Jest to co prawda przystawka całkiem smakowita, jednak nie możemy pozbyć się wrażenia, że tym razem kucharz przedobrzył z ostrymi przyprawami, zabijając w ten sposób część walorów smakowych. Czy więc warto? Dla neofitów, to pozycja wręcz obowiązkowa. Dla smakoszy – raczej ciekawostka. Tak czy inaczej, całości należy się mocna czwórka.