Jak na bohatera przystało, Alec ma do dyspozycji sporo sprzętu, z czego część dostępna jest od początku, a reszta pojawia się stopniowo, po wykonywaniu różnych misji i zadań pobocznych i ich wykupieniu. Uzbrojenie jest interesujące i niecodzienne (choć jeszcze bardziej niecodzienne są chyba pojazdy, ale o nich potem). Podstawowa broń to górniczy kilof, który świetnie nadaje się do kruszenia wszelkich konstrukcji, ale równie łatwo sprzedać nim można finalny cios jakiemuś złolowi. Z tej atrakcji korzysta się naprawdę często, bo fajnie się nim rozwala budowle. Inną bronią jest spawarka łukowa, która jest skuteczną giwerą służącą do eliminowania piechociarzy. Nie zabrakło oczywiście pistoletu, wyrzutni rakiet, zdalnie sterowanych ładunków wybuchowych, kilku rodzajów min czy karabinu nanobotowego oraz broni generującej ładunki elektryczne. Ciekawe jest urządzenie zwane rozcieracz (wolne tłumaczenie), które wystrzeliwuje śmiercionośne ostrza zdolne do odbijania się od powierzchni. Najpotężniejsza jest natomiast wyrzutnia termobaryczna, która jak żadna inna broń niszczy budowle. Jedno bum i po sprawie!
Rzecz jasna, niemal wszystkie bronie można ulepszać, wykupując do nich stosowne ulepszenia w kryjówkach Red Faction. Płacimy za nie złomem, a ten z kolei zbieramy z rozwalanych w trakcie eskapad budynków, więc kółko się zamyka. Przeciwników posyła się do piachu bardzo miło (kilofem wręcz rewelacyjnie), acz standardowo. Ich inteligencja nie jest nad wyraz wyostrzona, choć stosują jakieś uniki, skoki, czasami próbują zachodzić nas z różnych stron. Ich siła leży jednak zazwyczaj w ilości i kiedy miga czerwone kółko, oznaczające, że jesteśmy poszukiwani przez EDF, robi się naprawdę gorąco. Wówczas jedynym dobrym rozwiązaniem może okazać się totalna demolka i ucieczka z miejsca zdarzenia. No właśnie: demolka – to słowo, które ciśnie się na usta od samego początku zabawy. Demolka totalna, jakiej nie widzieliście chyba w żadnej innej grze. Mason to prawdziwy Demolution Man, który z użyciem samego kilofa potrafi rozwalić w drzazgi nawet wysoką na czterdzieści metrów budowlę. Że to przesada? Że kilofem? No oczywiście, że przesada, ale jak pięknie zrealizowana! Rozwałka dostarcza tyle radochy, że burzyć chce się niemal w nieskończoność. Ściany, stropy, schody, sklepienia budynków, okna, dosłownie wszystko obraca się w pył i perzynę po kilku sieknięciach kilofa (inne bronie też burzą, ale - za wyjątkiem wyrzutni termobarycznej - nie dają tyle radości. Mało tego – czyniąc taki armageddon na planszach, można z jednej strony wykorzystywać go do własnych celów, ale z drugiej trzeba uważać, by nie przedobrzyć. Jeśli zniszczymy schody, nie dostaniemy się na górę, jeśli zrównamy z ziemią budynek, przez który musieliśmy przedostać się dalej, wykorzystując jego piętra, dalej nie pójdziemy. Jeśli rozwalimy komputer, z którego mieliśmy ściągnąć cenne dane, zawalimy misję. Ale z drugiej strony przeciwników można zaskoczyć, wchodząc do budynku nie od frontu, ale przez dowolną ścianę. I to sprawdza się nad wyraz często! Innym ważnym elementem zabawy są, o czym wspomnieliśmy już na początku, pojazdy. Wzorem choćby takiego GTA 4 (do którego zresztą podobny jest nie tylko ten element) wskoczyć możemy do każdej bryki, która porusza się marsjańskimi bezdrożami. Bryki? To prawdziwe monstra na czterech (a czasami trzech kołach). Znajdziemy pojazdy przypominające ten z HL 2, znajdziemy SUV-y z wielkimi amortyzatorami, opancerzone transportowce z zamontowaną bronią szybkostrzelną, wielkie ciężarówki, śmieciary, ogromne pojazdy wydobywcze i kilka innych ustrojstw. Jednak chyba największe wrażenie zrobił na nas trzykołowy quad wyglądający jak myśliwiec, którym poruszają się Marauders. Wygląda niesamowicie: z przodu ma ostrza osadzone niczym widły, po bokach kolorowe butle z jakąś nieznaną substancją (paliwo?), a z tyłu ogromną obręcz spełniającą rolę koła. Pojazd jest trzyosobowy i można nim oczywiście jeździć. Odrębną kwestią, którą trzeba omówić, jest sprawa mecha. Nie jest pojazdem dostępnym zawsze, ale z czasem do niego wsiadamy, wykonując misje. Te momenty to najpiękniejsza część gry. Masakra otoczenia jest wówczas tak wielka, że blaknie nawet to, co Red Faction: Guerrilla oferuje generalnie. Niszczymy – przy pomocy ogromnych ramion - pojazdy, budynki, piechotę – wszystko, co się rusza. Ech! To trzeba zobaczyć! Dodać zresztą trzeba, że wszystkie pojazdy występują w kilku odmiennych oteksturowaniach, a na dodatek sprawiają wrażenie zróżnicowanego poziomu zużycia, co wygląda po prostu bardzo ładnie. A model jazdy? Czysto zręcznościowy, ale z tych, które opanowuje się z marszu. Zróżnicowano moc silników i zwrotność pojazdów, co wydatnie podnosi grywalność, ponieważ przemieszczać się będziemy nimi bardzo często. Ponieważ powierzchnia Marsa jest mocno pofałdowana, co i rusz będziemy wyskakiwać na wybojach. No właśnie, a co takiego przyjdzie nam robić na Marsie? Działamy w sześciu obszarach, do których dostęp uzyskujemy stopniowo. To, podobnie jak otwarta konstrukcja zabawy, znowu ukłon w kierunku GTA 4. Do wykonania są - podejmowane w dowolnym momencie - misje główne i szereg zadań, które mają zacny wpływ na różne elementy zabawy. Główne misje popychają do przodu mało finezyjną fabułę. Zadania dodatkowe pozwalają nam oswobodzić poszczególne części miasta spod nadzoru EDF-u (coś jak w InFamous), zdobyć dodatkowe wsparcie oddziałów Red Faction (czasami przychodzą nam z pomocą ich posiłki) oraz pozyskać dodatkową ilość złomu czy podnieść morale okolicznych oddziałów. W sumie nie są to misje jakoś nadzwyczaj wysublimowane i zróżnicowane. Sprowadzają się z grubsza do: rozwałki lub rozwałki na czas, uciekania skradzionym samochodem, oswobadzania jeńców, wypierania sił EDF-u z określonego terenu, śledzenia wrogich jednostek itp. Z pewnością większe urozmaicenie by się przydało...