Nie od pierwszej randki...
Powiedzmy sobie jedno: Tekken 6 nie należy do gier, w których można zakochać się od pierwszego zagrania. Ale warto dać mu drugą szansę, bo ekipa z Namco Bandai upchnęła w nim całe pokłady grywalności, do których warto się dokopać. Najlepszą metodą, by się przekonać do nowego Tekkena, jest odwiedzenie znajomego, który już nieco sobie odblokował w grze, i zobaczenie na własne oczy, jak bogato się prezentuje. Co ważne, nie oferuje jedynie klasycznej nawalanki, lecz daje też możliwość pobawienia się w stylu nawiązującym do innych starych arkadówek z salonów. Czyli po prostu idziemy naprzód, tłukąc na rozmaite sposoby hordy wrogów. Oczywiście tym razem w 3D. Z tym trybem powiązana jest fabuła, wzbogacona o liczne filmy, łączące się w sumie w całkiem sporą całość – nie zliczaliśmy minuta po minucie, ale chyba dałoby się z tego skleić pełnometrażową produkcję telewizyjną. Ogólnie pod względem zawartości Tekken 6 nie ma się czego wstydzić – zajmijmy się więc krok po kroku kolejnymi elementami.
Czterdziestka wspaniałych
Tak licznej selekcji postaci nie było dotąd w żadnej odsłonie serii Tekken. Wśród czterdziestki mistrzów znajdziemy większość starych ulubieńców, ale też i siedem nowych twarzy. Niewiarygodnie gruby Bob, klasyczny amerykański pożeracz hamburgerów, jest zdumiewająco szybki jak na swoją wagę, ale i tak nie należy do postaci dynamicznych. Pojawia się również kolejny model androida G Corporation z serii Jack – ma numer szósty i jest jeszcze większy i twardszy niż „piątka”. Zafina to zabójczyni z okolic Bliskiego Wschodu – skuteczna, szybka i dynamiczna postać, do tego pięknie animowana (w gronie redakcyjnym doszliśmy do wniosku, że to najciekawsza z nowych osób). Mamy też Hiszpana - Miguel Caballero Rojo to spec od ulicznych bijatyk, brutalny i niespecjalnie szybki. Płeć Leo trudno ustalić – nie chce zdradzić jej przed nami nawet za pomocą strojów... za to walczy dosyć dynamicznie i zadaje efektowne ciosy.
Na osobną uwagę zasługują dwie persony, związane z wątkiem fabularnym trybu kampanii. Oczywiście są one w normalny sposób dostępne w każdym trybie. Ponieważ jednak największe zyski, jeśli idzie o stroje, zabawki i inne ozdoby, wynosimy właśnie z kampanii (więcej na jej temat później), to siłą rzeczy Larsa i Alisę przyjdzie nam poznać bardzo dobrze. Gościu jest wystarczająco dynamiczny, by nie zniechęcić graczy lubiących szybkich zawodników, a zarazem potrafi zadawać całkiem potężne ciosy. Cyborg Alisa znowuż to na wskroś mangowa wojowniczka, łącząca absurdalnie słodki wygląd z imponującym arsenałem środków bojowych. Ze względu na strukturę kampanii będzie też miała ona najwięcej darmowych ciuszków do zmiany wyglądu.
Buntownicy z Tekken Force
W tym miejscu czas już zabrać się za tryb kampanii. Zacznijmy od tła fabularnego – bo takie jak najbardziej istnieje w serii Tekken (choć dotąd często nie zwracało się na to uwagi). Po zwycięstwie w piątej edycji Turnieju Króla Żelaznej Pięści aktualnym CEO Mishima Zaibatsu jest Jin Kazama. Wykorzystując niewiarygodną potęgę korporacji i jej wpływy w kraju, Jin wypowiada wojnę całemu światu. Oddziały Tekken Force uderzają na całym globie, bombowce równają z ziemią miasta, ogólnie wszędzie trwają ruchawki i pożoga. Wydaje się, że nikt nie jest w stanie powstrzymać wnuka Heihachi Mishimy. Zwłaszcza że Jin ogłasza szóstą edycję Turnieju Króla Żelaznej Pięści, by wyeliminować najgroźniejszych wojowników świata. Jednak skromna grupa 30 000 żołnierzy Tekken Force wypowiada posłuszeństwo Mishima Zaibatsu i rozpoczyna działania bojowe. Ich dowódcą jest Lars Alexandersson – i to w jego buty wskakujemy w kampanii. Na samym początku chłopina jednak traci pamięć podczas akcji w tajnym laboratorium Mishima Zaibatsu, na dodatek uwalnia z cybernetycznego sarkofagu cyborga zbudowanego na wzór Alisy, córki doktora Bosconovitcha... Tak zaczyna się nasza przygoda.
Walki rozgrywamy poruszając się po mapie, na której z czasem otwierają się kolejne lokacje. Na końcu niemal każdej czeka na nas boss, który po pokonaniu staje się następną odblokowaną postacią, tej zaś możemy użyć w dalszych lokacjach. Niemal w każdym starciu u naszego boku walczy Alisa Bosconovitch – nieważne, kogo wybierzemy jako głównego bohatera. Z drugiej strony, jeśli zdecydujemy się na wybór właśnie jej, obowiązkowo towarzyszyć nam będzie Lars Alexandersson. Do każdej lokacji da się powrócić i ponownie oklepać kilkudziesięciu przeciwników – warto o tym wiedzieć, bo podczas takich starć zdobywamy rozmaity ekwipunek, który pozwala nam na zmianę wyglądu postaci.
Warto również zaznaczyć, że twórcy zadbali, by wszystkie postacie miały swoje unikatowe wypowiedzi przy wejściu na każdą z lokacji i przed walką z jej bossem. A jak wygląda samo zwiedzanie? Cóż, biegniemy rozgniatając hordy napastników (kilkudziesięciu w czasie kilkuminutowej wizyty), zbieramy dropy i wreszcie dopadamy szefa. Niby nic, ale zabawa jest świetna, przeciwnicy zróżnicowani, czasem też zdarzają się elementy nadające dodatkową dynamikę – na przykład motorówki płynące wzdłuż brzegu, z których jesteśmy ostrzeliwani, a potem załoga desantuje się na naszych tyłach. „Wziątka” dzielą się na kasę, przedmioty i uzupełnienia życia. Te ostatnie występują w trzech typach: jajko, kurczak i kura. Czasem trafia się też specjalna broń: karabin maszynowy, miotacz płomieni czy gazrurka z kolankiem (absolutnie rewelacyjna zabawka).
Elementy ekwipunku posiadają specjalne cechy. Zwiększają szansę na drop, podnoszą atak lub obronę, dodają obrażenia od żywiołów. Tak trochę w stylu hack&slash. Wszystkie te części stroju jak najbardziej przenoszą się do innych trybów gry, lecz oczywiście już bez owych „dopalaczy”, by nie zaburzać równowagi w pojedynkach. Za oczyszczenie każdej z lokacji dostajemy także pieniądze – niewspółmiernie większe w stosunku do tych z innych części gry. Tak więc jeśli chcemy poprzebierać modele postaci, warto spędzić więcej czasu na rewizytach w zbadanych obszarach. Problem w tym taki, że tego typu zabawa nie musi wszystkim pasować... a bez tego skazanym się jest na – owszem, fajne – ale standardowe modele wojowników i wojowniczek.
Ubieranie laleczek
Możliwości zmieniania wyglądu są naprawdę niesamowite. Każdy model rozbity został na lokacje, w których możemy dokonywać zmian. Dziesiątki fryzur i kurtek przysługują każdej z czterdziestu postaci. Co więcej, gdy wybierzemy element nie do końca pasujący do innego, program je ze sobą zunifikuje, by stanowiły komplet. Wśród różnych gadżetów występują nawet pałki policyjne, pistolety maszynowe, miecze – lecz to jedynie ozdoby, a do tego tragicznie wykonane. Trzymają się chyba bohaterów za pomocą pojedynczej kropelki superkleju. Można było sobie to odpuścić, skoro nie wyszło najlepiej... chyba że ekipa z Namco Bandai uznała, że wszystko jest w porządku (to by o nich niezbyt dobrze świadczyło). Tak czy inaczej, brak w tym momencie na rynku bijatyki dającej w owym względzie choćby zbliżone pole do popisu fanom ubierania Barbie. I chyba jeszcze długo takiej nie będzie...
Trybów ci u nas dostatek
Jasnym jak słońce jest, że tego typu gry kupuje się przede wszystkim dla trybu versus. Walka ze znajomymi to rozrywka, która w zasadzie nie nudzi się nigdy, o ile produkt jest udany. Tekken 6 pod tym względem sprawdza się świetnie, choć rewolucji nie czyni. Czasem można mieć wrażenie, że seria Soulcalibur przegoniła Tekkena, ale to w sumie kwestia na osobną rozprawę „o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia”. Jeśli nikt akurat nie ma zamiaru się z nami naparzać, można wybrać inny z trybów bijatykowych. Mamy tu ghost battle, czyli typową rankingową serię sparingów, ale też i znacznie ciekawsze punktowane walki: time attack i survival. W pierwszym chodzi o zadanie jak największych obrażeń w jak najkrótszym czasie, w drugim przechodzimy szereg sparingów na jednym pasku życia – to prawdziwy sprawdzian umiejętności. Istnieje też chociażby możliwość grania w drużynie.
Płynnie, choć z poślizgiem
Graficznie Tekken 6 prezentuje się zacnie. Jedyne, do czego można się doczepić, to niezbyt dopracowane tła w lokacjach z trybu kampanii. Trudno powiedzieć, czy to zabieg celowy (nawiązanie do starych arkadowych gierek), czy raczej niedoróbka – tak czy inaczej, odstaje toto od całości. Na pochwałę zasługują animacje postaci – rozbudowane i płynne. Choć i tu nie obeszło się bez małego zgrzytu. Otóż kolizje w specjalnych animacjach podczas walki rozwiązane są za pomocą odsunięcia przeciwników, co wygląda jak ślizg po lodzie. To jednak nie przeszkadza za bardzo.
Bez wątpienia Tekken 6 jest grą wartą zakupu. Chociażby dlatego, że to pierwsza odsłona serii na konsole aktualnej generacji. Dyskusyjny pozostaje tryb kampanii – jeśli ktoś nigdy nie należał do fanów arkadowych gier owego typu, może nie polubić tego, że większość rzeczy najłatwiej odblokować właśnie w nim. Gra wygląda naprawdę dobrze, niektóre animacje (Zafina!) zwalają z nóg. Seria Namco Bandai wraca do formy po nieco gorzej przyjętej części piątej. Cieszy ilość filmów do odblokowania (chociażby po jednym finałowym dla postaci). Ogólnie pod względem zawartości mamy do czynienia z produkcją wzorową. Mimo wszystko jednak nie potrafimy dać jej oceny „bardzo dobra” – choćby ze względu na to, że wymaga drugiej szansy.