Pamiętacie czerwonowłosą Narkio? Jeśli przypadła wam do gustu przygoda opowiedziana w
Pamiętacie czerwonowłosą Narkio? Jeśli przypadła wam do gustu przygoda opowiedziana w Heavenly Sword, możecie już zacierać ręce. Oto zapowiedź Enslaved: Odyssey to the West, kolejnej produkcji studia Ninja Theory.
Od razu muszę was ostrzec. O Enslaved: Odyssey to the West wiadomo już coraz więcej, ale to nadal nie rysuje całego obrazu gry. Są to jednak na tyle interesujące informacje, że warto się z nimi zapoznać. Fabuła będzie stanowić swoisty miks starochińskich legend i postindustrialnej opowieści. Choć inspiracją było XVI wieczne dzieło Wu Cheng’ena pt. Wędrówka na Zachód to jednak finalna historia będzie całkowicie zmyślona i osadzona w przyszłości. Przyznacie, że to dość oryginalne podejście. Bohaterem Enslaved: Odyssey to the West będzie niejaki Monkey. Żyje on w Nowym Jorku, ale nie takim, jaki oglądać możemy obecnie. Wielkie Jabłko w realiach Enslaved: Odyssey to the West to bowiem miasto wymarłe i kompletnie zniszczone przez niezliczone wojny. Soczysta zieleń porastająca omszałe budynki sugeruje, że od dawana nie jest to już tętniąca życiem metropolia… Do zniszczeń doszło na skutek niezliczonych konfliktów zbrojnych. Obecnie, a mamy w przybliżeniu 2160 rok, rządy w mieście przejęły roboty, które w zasadzie też ciągle leją się po karkach.
Gollum jako Monkey?
Największym atutem, na jaki zdają się obecnie stawiać autorzy Enslaved: Odyssey to the West jest nazwisko Andy’ego Serkisa. Wiecie, kto to taki? Ni mniej ni więcej tylko aktor, który wcielił się w Golluma z Władcy Pierścieni, czy w równie znanego King Konga. Z kolei gracze mogą kojarzyć jego rolę króla Bohana z Heavenly Sword, poprzedniego dzieła Ninja Theory. Jednym słowem – „aktor instytucja”. Gollum…, przepraszam Serkis, zresztą nie tylko podkłada głos pod głównego bohatera Monkey’a. Jest również reżyserem cut-scenek, a także współautorem skryptu i specem od castingów. W sumie osobą niezmiernie ważną przy produkcji Enslaved: Odyssey to the West .
W świecie Enslaved: Odyssey to the West , opanowanym przez maszyny, jest pod pewnymi względami niczym w Matriksie. Ogromne okręty powietrzne porywają ludzi i wywożą ich w niewiadomym celu i kierunku. Zabrani nigdy już nie wracają. Właśnie na jeden z takich okrętów dostaje się Monkey. Uwięziony w ciasnej, jajowatej celi czeka na najgorsze. W początkowych sekwencjach będziemy musieli wydostać się z więzienia, przy okazji poznając piękną i zadziorną Trip. Ona też jest uwięziona. Kiedy dziewczyna zda sobie sprawę, że tylko Monkey może jej pomóc uciec ze statku i wrócić do bliskich, za sprawą tajemnej mocy połączy losy swoje i jego. Od tej pory, gry któreś z nich zginie, gra zakończy się napisem „Game Over”. Podczas efektownego początku Trip doprowadzi do krótkiego spięcia, które sprawi, że statek straci moc. Skutkiem tego rozbije się o jeden z nowojorskich, opuszczonych drapaczy chmur, uwalniając dwójkę bohaterów. Wszystkie te sekwencje, jak obiecują twórcy, będą w pełni grywalne.
Autorzy Enslaved: Odyssey to the West chcą zbudować swoją opowieść w oparciu o wyrazistych bohaterów. Podobnie jak w przypadku Kai i Nariko z Heavently Sword tak i teraz gracze mają być żywo zainteresowani historią Monkey i Trip. Szef projektu, Tameem Antoniades przywołuje jeszcze jeden kultowy tytuł. To Ico. Przyznaje, że celem twórców było tak mocne zaangażowanie graczy w opowieść, jak we wspomnianej produkcji. Wywołanie empatii w stosunku do postaci sprawi, że z większym zaangażowanie będziemy śledzili ich losy. Pomagając im, podejmując kluczowe decyzje, mamy – zdaniem twórców – po prostu ich pokochać. Monkey to typowy osiłek, który lubi skomplikowane sprawy rozwiązywać w prosty sposób. Siła mięśni i umiejętność korzystania z broni będą jego największymi atutami.
Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że w Enslaved: Odyssey to the West tylko on będzie grywalną postacią. Trip, choć niemal bezustannie obecna na ekranie, stanie się tylko atrakcyjną pomocnicą, która niejednokrotnie przyjdzie nam z pomocą. Jednak nie ma co liczyć na kierowanie jej krokami. Może za to przeskanować na nasze polecenie okolice na obecność przeciwników lub wytworzyć holograficzne pułapki, które zwabią wrogów w określone miejsca. Dodatkowo dziewczyna całkiem nieźle radzi sobie ze starą i nową technologią. Niejednokrotnie przeprogramuje jakieś systemy, co usprawni dalszą wędrówkę. Z drugiej strony w grze znajdą się miejsca, w których Monkey będzie ją niósł na plecach lub pomoże jej doskoczyć w niedostępne dla siebie miejscówki.
Trip będzie można wydawać też proste polecenia. Uczynimy to za pomocą niewielkiego, okrągłego menu. Dzięki temu poślemy dziewczynę w określone miejsce, każemy jej czekać lub użyć jakiegoś przedmiotu, przestawić dzwignię itp. Autorzy obiecują też, że jak na prawdziwą partnerkę przystało Trip nie będzie nam przeszkadzać w wykonywaniu zadań. Jej AI ma być na tyle skomplikowane, że do pewnego stopnia będzie potrafiła radzić sobie sama i z pewnością nie zablokuje się w jakimś kluczowym momencie. Dla przykładu – w sytuacji, w której złapie ją jakiś robot, a Monkeya akurat nie będzie w pobliżu, kamera zrobi stosowny zoom, a gra zwolni, aby ukazać nam niebezpieczeństwo. Trip użyje wówczas podręcznego zestawu EMP i w ten sposób uszkodzi chwilowe pobliskie roboty. Tym samym da czas swemu ochroniarzowi na przybycie z odsieczą.
Do pewnego stopnia bohaterem w Enslaved: Odyssey to the West będzie również otaczająca nas rzeczywistość. Należy sobie uświadomić, że Monkey i Trip przyszli na świat już po apokalipsie, która doprowadziła do niemal całkowitego wyginięcia ludzkości. W świecie Enslaved: Odyssey to the West populacja Ameryki Północnej liczy sobie jakieś 50.000 mieszkańców. To czas, kiedy era ludzkości dawno już przeminęła. Zastąpiła ją era maszyn, które pozostały po dawno zapomnianych wojnach i niczym w Terminatorze zorganizowały się w nieźle prosperujące mechaniczne społeczeństwo.
GramTV przedstawia:
Spacerując ulicami wymarłego Nowego Jorku, którego budynki i ruiny przejęła w swe władanie natura oraz technologia, Monkey i Trip będą musieli poznać i zrozumieć działanie wielu elementów, które z ich perspektywy są wielce skomplikowane i kompletnie nieznane. W tym celu najważniejsza będzie współpraca. Zresztą z obopólną korzyścią. Trip chce wrócić do domu, do hipisowskiej komuny, w której wyrastała. Sama jednak nie będzie zdolna tego uczynić. Pomóc może jej właśnie Monkey. I tu dziewczyna decyduje się na pewien podstęp. Bezpośrednio po katastrofie statku-więzienia, kiedy Monkey jest jeszcze nieprzytomny, zakłada mu na czoło specjalną elektroniczną opaskę. Przeprogramowuje ją i dzięki temu osiłek od tego momentu musi spełniać jej polecenia. Trip obiecuje, że uwolni go, kiedy doprowadzi ją na miejsce.
Gra bez QTE? Dlaczego nie?
Opaska to taka elektroniczna obroża dla Monkeya. Poza tym chłopak włada też długą teleskopowym laską, która zadaje przeciwnikom różnorodne obrażenia – zarówno dystansowe jak i w zwarciu. Ma to być w pełni funkcjonalna broń z własnym systemem combosów i rozwoju. Uzupełnieniem ekwipunku jest przenośna tarcza, której energia odnawia się z czasem. Walki w Enslaved: Odyssey to the West nie będą toczyły się z wieloma przeciwnikami jednocześnie, ale mają być za to sporym wyzwaniem. O ile jednego, dwóch wrogów będzie pokonać łatwo o tyle trzej, czy czterej będą stanowić już spore wyzwanie. Dodatkowo, ponieważ ciągle musimy bronić Trip, w wielu miejscach trzeba będzie pokombinować, w jaki sposób wywabić wrogów i pokonać ich w ustronnych miejscach. Pod tym względem autorzy stawiają nie tylko na krwawą jatkę, ale również na wyrafinowaną taktykę. Co ciekawe, twórcy całkowicie zrezygnowali z sekwencji QTE. Utrzymują, że zastosowany w grze system prowadzenia kamery jest tak dopracowany i elastyczny, że wizualną ekstazę zaserwują nam zwykłe pojedynki przy użyciu dostępnych broni. Nie ma więc co zdawać się na półśrodki i odtwarzane filmiki, w których tylko co jakiś czas trzeba wcisnąć określony klawisz.
Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, trzeba dodać, że Enslaved: Odyssey to the West będzie tytułem wybitnie singleplayerowym. Multi nie jest planowane, co najwyżej z czasem pojawią się jakieś DLC. Najnowsza produkcja Nina Theory będzie grą multiplatformową. Strategia taka podyktowana jest niezadowalającymi wynikami sprzedaży Heavenly Sword,. Trochę to dziwi, zważywszy, że według VGChartz gra sprzedała się w blisko półtoramilionowym nakładzie. Tym niemniej Enslaved: Odyssey to the West dostaniemy w wersjach na PS3, X360 (na konsole Microsoftu ukazała się pierwsza gra Nina Theory, pt. Kung Fu Chaos), a kto wie, może w perspektywie będzie też port na blaszaki.
Ładnie do bólu oczu
Na osobny akapit zasługuje oprawa graficzna. Kto grał w Heavenly Sword, ten doskonale pamięta, jakie wrażenie robiła ta gra na początku popularyzowania PS3. Również w przypadku Enslaved: Odyssey to the West autorzy obiecują przysłowiowe „cuda na kiju”. Choć nie muszą to być wcale obietnice bez pokrycia. Cut-scenki mają przypominać kinowe, animowane produkcje z najwyższej półki. Poza tym, filmiki będą płynnie przechodziły w grywalną akcję i ma się to ponoć odbywać bez spadku jakości. Tu ciekawostka: przed rozpoczęciem prac nad grą Nina Theory zatrudniła zawodowego operatora kamery z Brytyjskiego Instytutu Filmowego. Cała ekipa przeszła też specjalne szkolenie, aby nauczyć się kluczowych zasad rządzących konstruowaniem dynamicznych obrazów. Zespół designerów pokłada też spore nadzieje w autorskim systemie animacji twarzy i ruchu postaci, który ma wygenerować wiarygodne grymasy i gesty. Na pierwszy rzut oka będzie widać dzięki temu, w jakim nastroju są nasi bohaterowie, jeszcze zanim otworzą usta.
Niezłe wrażenie sprawiają też zaprezentowane na obecnym etapie prac screeny. Klimatycznie wygląda zrujnowany Nowy Jork z chylącymi się ku ruinie drapaczami chmur, wyrastającymi na dachach drzewami, lianami, które opanowały okna i całe konstrukcje. Zespołowi pod przewodnictwem dyrektora artystycznego Stuarta Adcocka zależała na tym, aby kadry z Enslaved: Odyssey to the West miały soczysty, naturalny wygląd. Zależało mu na wydobyciu różnorodnych tonów, odcieni i półcieni tych samych z pozoru barw, co patrząc na screeny udało się osiągnąć. Również przeciwnicy mogą wywołać zachwyt. W grze spotkamy kilka generacji mechów, a każda z nich będzie różniła się od pozostałych. Dla przykładu linia oznaczona symbolem B1 to najprostsze, mało inteligentne masywne mechy. Poruszają się na wielkich ołowianych nogach, których stopy przypominają wydrążone kule. Takie ogromne kule przymocowane też mają do rąk. Stąd mogą je wypuszczać na łańcuchach. B1, choć silne i potwornie niebezpieczne w zwarciu, będą jednak powolne i łatwo będzie im umknąć. Bardziej nowoczesne mechy, które spotkamy w dalszych etapach zabawy będą już miały wbudowany syntetyczne zespoły mięśni. Usprawnią one poruszanie, sprawią, że mechy staną się lżejsze, bardziej zwrotne i skoczne. Z pewnością pod względem graficznym Enslaved: Odyssey to the West ma szansę stać się zachwycającą produkcją. I na to liczymy!
Cholera, teraz wszystko na konsole wychodzi! Na szczęście posiadam, ale dajcie też pecetowcom pograć!Fajna gierka będzie :). Czytałem już zapowiedź na IGN i nie zmieniłem zdania - pewnie kupię.
Lucas_the_Great
Redaktor
08/04/2010 19:12
Dnia 08.04.2010 o 19:08, Mariusz178 napisał:
Chochlik na początku 2 strony ma być Enslaved a nie F1 2010, a nie sory cały akapit! Kurcze zapowiada sie fajna gierka, szkoda ze nie mam konsoli.
Już jest w porządku, coś się zmutowało popromiennie...
Usunięty
Usunięty
08/04/2010 19:08
Chochlik na początku 2 strony ma być Enslaved a nie F1 2010, a nie sory cały akapit! Kurcze zapowiada sie fajna gierka, szkoda ze nie mam konsoli.