Enslaved: Odyssey to the West to swoiste połączenie koncepcji rozgrywki rodem z serii Uncharted, elementów typowych dla studia Ninja Theory i klimatów post-apokaliptycznych. Całkiem udane połączenie zresztą, o ile możemy to ocenić po kilku rozdziałach gry. Przeczytajcie!
Enslaved: Odyssey to the West to swoiste połączenie koncepcji rozgrywki rodem z serii Uncharted, elementów typowych dla studia Ninja Theory i klimatów post-apokaliptycznych. Całkiem udane połączenie zresztą, o ile możemy to ocenić po kilku rozdziałach gry. Przeczytajcie!
O Enslaved: Odyssey to the West nie trąbiono zbyt głośno. Nie było kampanii wirusowych, zmasowanych nalotów marketingowych, setek renderowanych "screenshotów" ani filmików zdradzających kluczowe wydarzenia z finału fabuły. Niektórzy koledzy z branży o istnieniu nowego dziecka Ninja Theory dowiedzieli sie dopiero na targach Gamescom, zapewne głównie dzięki jednej z najlepiej prezentujących sie hostess owej imprezy. I tak, po cichu, zbliżyła się premiera gry, typowanej coraz częściej na jedną z najlepszych premier drugiej połowy roku.
Cieszę się, że tak wcześnie zorientowaliśmy się, co jest grane i co może być jednym z największych pozytywnych zaskoczeń roku - obszerną zapowiedź opublikowaliśmy gdy tylko coś więcej było o grze wiadomo, poza faktem iż powstaje...
Wczesna wersja, udostępniona dla dziennikarzy w formie zamkniętych sesji u wydawcy, nie należy do moich ulubionych opcji poznawania tajników nowej produkcji. Drażni limit czasowy - inni dziennikarze przecież muszą też sobie pograć kolejnego dnia. Drażni granie w czyimś biurze w godzinach pracy, a nie we własnym domu kiedy się zechce. Drażni wleczenie się na drugi koniec miasta w godzinach szczytu. Tym razem pojawiłem sie jednak osobiście, nie wysyłając nikogo innego. Enslaved: Odyssey to the West zaintrygowało mnie na tyle, by odrzucić w kat lenistwo i wygodnictwo.
Pierwszy kontakt
Menu gry - futurystyczne, lekko objechane, ale zarazem czytelne - nic, co powali na kolana, ale sympatyczne i utrzymane w klimacie. Oglądam listę dostępnych rozdziałów (przede mną pograli inni, w tym pracownicy dystrybutora) - od pierwszego do szóstego. Pracownik Cenegi (tenże sam, który wystąpił w jednym z odcinków naszego pr0gramu) od razu macha mi ręką przed oczami, zupełnie jakby przekonywał, że to nie te roboty, których szukam. Grać można tylko w pięć rozdziałów. Cóż trudno. Zarazem widzę, że mam przed sobą raczej stabilną wersję preview, niż wycięty dla prasy fragment. No to już wiemy, czemu nie wolno mi tego zabrać do domu...
Odpalam na chybił-trafił trzeci rozdział, ale po chwili zabawy dostaję znowu żółtą kartkę od gospodarza. Tym razem chodzi o poznanie historii od początku, by się w pełni wczuć. Grzecznie zaczynam granie w Enslaved: Odyssey to the West od początku. Mamy futurystyczne, ale nieco nadgryzione zębem czasu wnętrze, pojawia się Nariko... wróć... po prostu dziewczyna podobna do Nariko z Heavenly Sword. Zaczyna coś kombinować i za chwilę wszędzie wyją dookoła alarmy, coś wybucha, mechaniczny głos ostrzega o uszkodzeniu... kadłuba. Z potężnej kapsuły, której projektu nie poskarżyliby się twórcy gry Bioshock, wypada masywny osobnik o twarzy nie wzbudzającej zaufania. Za chwilę jesteśmy w jego skórze - to właśnie nasz bohater.
Pierwsze minuty zabawy w Enslaved: Odyssey to the West. zaczynamy przemierzać korytarze, jednocześnie ucząc się tajników sterowania. Pierwsze walki to jednocześnie opanowywanie kolejnych ataków i metod obrony. Taki interaktywny tutorial, w czasie którego nasz bohater próbuje dogonić tajemniczą dziewczynę. Przyjdzie nam przemierzać kolejne sekcje kadłuba, ale też i pozwiedzamy latającego olbrzyma od zewnątrz, przy okazji demontując kilkanaście robotów bojowych. Nasz bohater świetnie sobie radzi ze skakaniem (tak jak w serii Uncharted nie da sie spaść w dowolnym miejscu, a jedynie tam, gdzie ma to być filmowe i dramatyczne), a odzyskana dziwna broń pozwala mu w efektowny sposób przerabiać wrogów na sterty złomu.
Gdy spojrzymy w pewnym momencie na świat dookoła olbrzymiego latającego statku, dostrzegamy wodę i niezbyt odległy ląd usiany wieżowcami. Wkrótce do niego docieramy i mamy okazję lepiej zorientować się w tym, gdzie się znaleźliśmy. Fragment pojazdu zahacza bowiem o pochodnię w ręku Statuy Wolności. Nowy Jork jednakże wygląda opłakanie - gigantyczne ruiny zarośnięte roślinnością, która niezbyt kojarzy się z klimatem umiarkowanym... Pośród nich widać nadgryzione zębem czasu, ale wciąż funkcjonujące bojowe roboty. Cywilizacja ludzka w Enslaved: Odyssey to the West zebrała tęgie baty, ale póki co nie wiadomo, jak do tego doszło.
W momencie, gdy od statku oderwała sie pierwsza kapsułą ratunkowa, w innej zasiadła tajemnicza dziewczyna, a mój bohater podjął rozpaczliwą próbę załapania się tam na stopa (statek za moment miał się roztrzaskać w ruinach Wielkiego Jabłka), musiałem przerwać rozgrywkę. Dotarł operator kamery (tak , Panowie Operatorzy: nauczyłem się już, że kamerzyści to pracują na weselach...) i nadszedł czas na nagranie materiału filmowego o Enslaved: Odyssey to the West. Tego materiału filmowego:
GramTV przedstawia:
Później ponownie zasiadłem do gry. Opowiem jeszcze tylko o kilku szczegółach fabularnych, by nie psuć Wam zabawy - intro, czyli pierwszy rozdział i tak nie mówi wiele, wiec nie czuję się winny za wchodzenie w detale, o takich rzeczach gracze opowiadają sobie w sieci niemal natychmiast. Potem przejdziemy do ogólnych wrażeń z samej rozgrywki, konkretnie zaś tego, co zdążyłem zaobserwować w ciągu tych kilku godzin kontaktu z Enslaved: Odyssey to the West.
Współpraca niezbyt dobrowolna
Wracając do nawiązania akcji w Enslaved: Odyssey to the West - w wyniku katastrofy statku i nieudanego łapania podwózki, nasz bohater jest przez chwile nieprzytomny. Budzi się z dziwną obręczą na czole. Naprzeciwko siedzi tajemnicza dziewczyna, obserwująca dryblasa z dużym niepokoje. Od słowa do słowa (i od czynu do bólu), okazuje się iż to swoista obroża niewolnicza. Panna stała sie naszą panią życia i śmierci. Nie możemy jej skrzywdzić, a gdy ona zginie, podzielimy jej los. Potrzebuje pomocy mięśniaka, bo ma długa podróż przed sobą. Dlatego zapewniła sobie naszą współpracę tą niezbyt sympatyczną metodą.
Z czasem, bynajmniej nie od razu, tych dwoje poznaje swoje imiona, a w zasadzie ksywki. Ona zwie się Trip, a nasz bohater nie posiada co prawda imienia, ale kiedyś koledzy wali go Monkey, więc skoro panna chce przejść koniecznie na "ty", może używać tego pseudonimu. Olbrzymie ruiny przytłaczają oboje. Trip zastanawia się, ile osób mogło mieszkać w taki mieście. Dochodzi do wniosku, ze musiały być ich tysiące. Monkey przytomnie poprawia ją: raczej dziesiątki tysięcy. Najwyraźniej większe ilości ludzi nie mieszczą im się w głowach.
Trip zna się na technologii, Monkey na walce. Ona teoretycznie nim włada, ale musi polegać na jego wiedzy o metodach przetrwania. On jest zaciekły, bo stał sie niewolnikiem, jej z czasem coraz bardziej narasta z poczucie winy, że musiała sięgnąć po takie środki. Za późno jednak na odwrót: przecież Monkey jej nie wybaczy poniżenia. Zdecydowanie, Enslaved: Odyssey to the West stawia na nietypowe relacje miedzy boahaterami.
Ruiny, złom i recykling
Wizualne przedstawienie świata w Enslaved: Odyssey to the West to kawał solidnej, nieszablonowej roboty. Kamera pracuje dynamicznie, w odpowiednich momentach przestawiając się na ujęcie z szerszego planu (znowu skojarzenia z serią Uncharted), choć w ogniu walki potrafi płatać takie same psikusy, jak w Heavenly Sword. Oprawa dźwiękowa też wypada bardzo dobrze. Grywalność... cóż, trudno było mi się oderwać od konsoli. Można najwyżej ponarzekać na pomarańczowe kulki, symbolizujące ulepszenia technologiczne, które wchłaniamy w siebie po drodze. Uważam, ze dałoby się to rozwiać bardziej klimatycznie.
Owe punkty ulepszeń technologicznych wykorzystywane są do podnoszenia możliwości, jakimi dysponuje Monkey. Dokonuje tego Trip - to jedna z jej licznych, użytecznych umiejętności. Nasza towarzyszka nie jest bowiem kulą u nogi. Może brak jest sprawności bojowej jej niewolnika, ale nadrabia to wiedzą technologiczną. Za pomocą odrębnego menu prosimy Trip o pomoc, albo dostosowanie się do naszej taktyki. Umiejętne wykorzystanie zdolności obojga to klucz do przejścia przez najtrudniejsze momenty gry. Walka nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem, bo wrogowie są dość wredni, do tego często dysponują bronią zasięgową, która w połączeniu z polami minowymi poważnie utrudnia nam działanie.
Cóż powiem, czekam niecierpliwie na premierę Enslaved: Odyssey to the West. Na pewno w nią pogram, prawdopodobnie podejmę się napisania recenzji . Jeśli podzielcie mój optymizm co do tej produkcji, zapraszam do złożenia zamówień przedpremierowych w naszym sklepie:
- zamów grę Enslaved: Odyssey to the West w wersji dla PS3
- zamów grę Enslaved: Odyssey to the West w wersji dla X360
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!