90. Hitman: Blood Money
Hitman: Blood Money to według nas najciekawsza część przygód Agenta 47, dlatego też nie mogło jej zabraknąć w naszym zestawieniu. To esencja seryjnego mordercy z klasą. O ile o zachowaniu jakiejkolwiek klasy, przy wykonywaniu powierzonych zadań, można w przypadku łysego zabójcy mówić.
Zachwycające są nie tylko rozmiary Rzymu i jego klimat, a zwłaszcza zaułków na Zatybrzu, czy gwarnego centrum, ale przede wszystkim ilość ciekawych rzeczy do zrobienia. W ACB dużo fajniej rozwiązano odkrywanie miasta, czyli usuwanie „fog of war”, bo teraz są to misje skrytobójcze w czasie rzeczywistym. Poza tym także zabójstwa ważnych z punktu widzenia fabuły osób wyglądają, jak dokonane ręką zabójcy, a nie rzeźnika przebijającego się przez setki wrogów, jak to było choćby w pierwszej odsłonie serii, a po części także w drugiej. Podczas samej zabawy pomiędzy misjami też jest więcej do zrobienia, co fajne – misje fabularne można odkładać na później nawet po ich filmowym początku, by wrócić do nich wtedy, gdy przyjdzie nam na to ochota.
Żeby nie było, gra nie jest bez wad – jazda konno po mieście sprawia czasami zbyt wiele problemów, a konni „przechodnie” nie znają lęku i ładują się czasami w sam środek ostrej jatki i tylko zawadzają. Ezio nadal nie umie kucnąć, ani schować się za winklem, a sterowanie czasami bywa irytujące, ale generalnie gra jest świetna. Dodanie sieciowego multiplayera, w którym także chodzi o skrytobójstwo, a nie zwykłą walkę, sprawiło, że to najlepszy obok Red Dead Redemption tytuł roku 2010 i jeden z najlepszych sandboksów pierwszej dekady XXI wieku.
Gra oferuje kilka scenariuszy i edytor generowania map. Jedna rozgrywka może trwać nawet kilkanaście godzin, więc to zdecydowanie nie jest gra dla osób narzekających na nadmiar czasu. Zwłaszcza, ze tutaj syndrom „jeszcze jednej tury” uderza z pełną mocą i bardzo trudno odejść od komputera. Zawsze jest jeszcze coś do odkrycia, miasto do założenia, armia do pokonania. Żywotność gry w dużej mierze przedłużają liczne modyfikacje, z genialnym „Fall from Heaven”, w którym zakochają się fani klimatów fantasy. Miłośnicy rozbudowanych, wymagających strategii turowych powinni brać w ciemno. Chociaż zapewne już dawno to zrobili i grają ze znajomymi po sieci lub w trybie Hot Seat.
O dziele studia Guerrilla Games zrobiło się głośno jeszcze przed premierą – głosów mówiących, że Killzone będzie „zabójcą HALO” nie dało się ignorować. A kiedy gra wreszcie pojawiła się na poczciwej Czarnuli to z miejsca zdobyła ona uznanie recenzentów oraz samych graczy – w końcu z jakiegoś powodu stała się ona flagową strzelaniną tej konsoli. Zagadnienie „FPS w klimatach science-fiction” Holendrzy ugryźli od innej strony niż ich koledzy ze studia Bungie, którym zawdzięczamy przygody Master Chiefa. Konflikt między ludźmi, a obcą rasą w ich wydaniu był znacznie bardziej realistyczny, bardziej brutalny i... brudny. W Killzone nie uświadczyliśmy karabinów strzelających plazmą bądź laserami – tutaj fuzje wypluwały z siebie ołów, tak jak ma to miejsce dzisiaj. Ale tej produkcji nie zapamiętaliśmy wyłącznie dlatego, że uświadamiała ona nas jak okropną rzeczą jest wojna i, że ona tak naprawdę „nigdy się nie zmienia”.
Killzone przyciągał do siebie świetną grafiką, w tym pamiętnymi animacjami przeładowywania broni (sic!), a także możliwością rozegrania fabuły na kilka sposobów – do naszej dyspozycji oddano aż czterech bohaterów, a rozgrywka znacząco różniła się w zależności od tego czy zdecydowaliśmy grać jako dzierżący w rękach Miniguna Rico czy jako preferująca cichą eliminację wrogów tajna agentka Luger.
Nie do przecenienia jest również fakt, że była to jedna z pierwszych gier, która umożliwiła użytkownikom PS2 sieciowe szaleństwa. Nie muszę chyba dodawać, że tryb multiplayer był jak na tamte czasy po prostu świetny. Warto zagrać, warto sobie przypomnieć.
Resident Evil 5 jest produkcją nowatorską na tle swoich poprzedniczek. Świat jest bardziej otwarty, a otoczenie bardziej interaktywne. Sterowanie i system celowania przypomina bardziej ten używany we współczesnych grach akcji. Za pokonanie przeciwników dostaje się punkty, które można potem wydać na ulepszenie wyposażenia, a tego w grze jest pod dostatkiem. Przejście gry jak zawsze odblokowuje dodatkowe opcje takie jak tryb Mercenaries. Kolejne rozszerzenia (dodatkowe scenariusze) pojawiły się w „złotej edycji”.
To co najbardziej rzucało się w oczy to przede wszystkim grafika i miejsce akcji. Zrezygnowano z ciemnych, klaustrofobicznych lokacji, szarości, brązu czy tajemniczej mgły na rzecz jaskrawych, pustynnych barw. Grafika prezentuje się wspaniale, naprawdę nie można na nią narzekać. Jedyna co czasem może zaboleć gracza to inteligencja przeciwników oraz towarzyszy. Trzeba uważać co oddaje się na przetrzymanie swojej towarzyszce gdyż może okazać się, że zużyje ona bezmyślnie najpotężniejszą amunicję i potrzebne przedmioty. Mimo tej drobnej wady Resident Evil 5 to jedna z tych gier, w które trzeba zagrać, zupełnie nowy rozdział w życiu „zombie” i ich eksterminatorów.
Dlaczego jednak wybieramy akurat Guitar Hero II? Mimo faktu, że większość piosenek na trackliście jest coverami, to i tak była to pierwsza porządna gra muzyczna w nowej generacji konsol. Możliwość nabywania dodatkowych utworów poprzez cyfrową dystrybucję została później rozwinięta, a według Ostiego właśnie II ma najlepiej wyważony poziom trudności. Jakby co, to pod jego adresem mają lecieć ewentualne "nooby" za to, że nie wybraliśmy III.
Żołnierze ODST nie przeszli modyfikacji genetycznych i nie byli wyposażeni w pancerze Mjolnir. Dlatego też sposób w jaki prowadzili walkę różnił się od tego znanego chociażby z Halo 3. Bohater był znacznie mniej odporny niż Spartan John-117, co zmieniało cały układ sił. Produkcja ta była nastawiona głównie na rozgrywkę sieciową i tryb kooperacji. Wprowadzono również nowy rodzaj rozgrywki nazwany Firefight, w którym walczy się z nacierającymi falami przeciwników starając się pozostać jak najdłużej przy życiu.
W trakcie kampanii można było zapoznać się za wszystkimi członkami oddziału i dowiedzieć się jakie relacje ich łączyły. Gracz przejmował kontrole nad postacią zaraz po lądowaniu w New Mombasa i przymusowym rozdzieleniu drużyny. Spora cześć akcji działa się w nocy i w obrębie zniszczonego miasta. Całkiem nieźle oddano obraz opuszczanej w pospiechu, atakowanej, nowoczesnej metropolii. Całość rozgrywki nie sprawiała podobnie heroicznego wrażenia jak części z udziałem Master Chiefa i wyglądały bardziej jak walka o przetrwanie. Grafika prezentowała się znośnie, nie była jednak niczym rewelacyjnym, przede wszystkim dlatego, że stworzono ja za pomocą tego samego silnika, który użyty był w Halo 3.
Wielu posiadaczy komputerów PC i konsol PlayStation 3 nie rozumie czym można się zachwycać w tej produkcji. W ich oczach wszystkie części Halo są proste, brzydkie i podobne do siebie. Cóż, nie da się ukryć, że jest w tym trochę prawdy, jednak Halo ma w sobie moc przyciągnięcia uwagi graczy dzięki stworzeniu bardzo dobrego modelu rozgrywki, zarówno w trybie dla pojedynczego gracza jak i w rozgrywce sieciowej. Nie inaczej jest w przypadku Halo 3: ODST.
Sam schemat rozgrywki nie zachwyca rozbudowaniem. Podczas gry musimy pozbawić przeciwną drużynę wszystkich punktów poprzez zdobywanie fragów oraz utrzymywanie pod swoją flagą punktów kontrolnych rozmieszczonych na całej mapie. Mimo to, Battlefieldowi 1942 nie można odmówić tego, że jest jednym z najlepszych multiplayerowych tytułów wszech czasów. To dzięki sukcesowi Battlefield 1942 możemy cieszyć się tak zaawansowanymi produkcjami jak obie części Bad Company.
Ponadto Alan Wake jest konkretną grą akcji, aczkolwiek strzelaniny i sekcje platformowe nie grają tutaj pierwszych skrzypiec. Najważniejsze są atmosfera i tajemnica, którą skrywa przed nami wspomniane już Bright Falls i niektórzy jego mieszkańcy. Tytuł powinien przyciągnąć do siebie także wzrokowców – jest to jedna z najlepiej wyglądających gier na konsolę amerykańskiego giganta. Wspomnę również o tym, że „słucha się” jej równie dobrze.
Nietuzinkowe pomysły, wykonanie i to „coś”, co sprawia, że historię na ekranie śledzimy z zapartym tchem. Polecamy!
Do dyspozycji mamy kilka rodzajów wyścigów: zaczynając od zwykłych, gdzie wygrywa pierwszy kierowca na mecie, aż po zawody kaskaderskie i czasówki. Nic nie stoi nawet na przeszkodzie, aby po prosu krążyć po okolicy ile mocy pod maską i wykorzystując wyskocznie oraz inne, przystosowane do różnych ulicznych szaleństw miejsca. No i ten model zniszczeń! Trzy lata temu był absolutnie najlepszy. Teraz pomimo upływu czasu niektórzy twórcy się co najwyżej zbliżyli do tego poziomu. To się nazywa klasa sama w sobie, prawda? No ale w końcu to Criterion Games oraz ich Burnout.
Dowiedz się jak głosowaliśmy!