Zaix:Race Driver: GRiD to produkcja, której przedstawiać nie trzeba nawet tym, którzy zbytnio gierkami wyścigowymi się nie interesują. Nic więc dziwnego, że GRiDa w naszym zestawieniu także nie mogło zabraknąć. Seria Race Driver wywodzi się z słynnej ToCA: Touring Cars Championship, która na przestrzeni kilku ostatnich lat przeszła poważne zmiany. W końcu Codemasters przedstawiło nowy twór wywodzący się z dorobku ToCA – właśnie Race Driver: GRiD.
Produkcja kontynuuje trend rozpoczęty w ToCA Race Driver, a następnie Colin McRae: DiRT, aby w jednym tytule zawrzeć jak najwięcej samochodowych serii wyścigowych – w GRiD możemy więc ścigać się na kilku kontynentach, i to zarówno w typowych wyścigach, jak i chociażby zawodach w drifcie. A wszystko to zostało podane w wyjątkowo efektywny sposób, z przecudnym modelem zniszczeń.
59. Left 4 Dead
Mejste: Kiedy Valve zabiera się za jakikolwiek nowy tytuł, musi on być dobry. Nie inaczej było w przypadku Left 4 Dead, który z miejsca zdobył rzeszę oddanych do dziś fanów. Gra nastawiona głównie na tryb multiplayer pozwalała na wspólną zabawę dla czterech osób w trybie kooperacji. Bill, Louis, Zoey oraz Francis to czwórka bohaterów, którzy jako nieliczni są odporni na mutację groźnej zakaźnej choroby, która większość mieszkańców Stanów Zjednoczonych przemieniła w żądne ludzkiego mięsa bestie, przypominające nieco zombie.
Prawdziwymi bohaterami Left 4 Dead okazała się jednak czwórka mutantów: wymiotujący Boomer, potężny Tank, zabójczy Hunter oraz Smoker, który swym długim jęzorem potrafił narobić strachu. Zagościli oni w świadomości graczy na dobre, czego przykładem mogą być liczne parodie, a nawet film z gatunku XXX. I choć ekipa Gabe’a Newella skupia się głównie na Left 4 Dead 2, to jedynka w dalszym ciągu sobie świetnie radzi. I nie oszukujmy się, miała zdecydowanie lepszy klimat i dużo bardziej wyrazistych bohaterów niż jej kontynuacja.
58. World in Conflict
Zaitsev:World in Conflict szturmem wtargnął na karty historii rynku growego jako przedstawiciel relatywnie młodego gatunku Real Time Tactics. W tej produkcji studia Massive Entertainment miłośnicy strategii nie muszą się martwić o rozbudowę bazy i produkcję jednostek. Wszelkie pojazdy i oddziały zamawia się za punkty, które można z kolei zdobyć za skuteczne działania na polu bitwy. Niby rozgrywka oparta na starym jak świat układzie papier-nożyce-kamień (tutaj piechota-czołgi-lotnictwo), ale tryb multiplayer WiC-a naprawdę potrafi wciągnąć.
Dzieje się tak dlatego, że niemal każdy element tej gry wymaga współpracy. Wzajemne wspieranie się nie dotyczy jedynie poruszania się po mapie, ale nawet zbierania punktów na dodatkowe wsparcie. Bo czy może być coś piękniejszego, niż wybuch atomówki? No właśnie, a w World in Conflict można zrzucić nawet dwie bomby na raz. Czy może być coś piękniejszego, niż promienie słoneczne nieporadnie przebijające się przez chmurę radioaktywnego kurzu i pyłu?
57. Fahrenheit
Marcellus: Wprawka przed Heavy Rain i kolejna w karierze Davida Cage’a gra o seryjnym mordercy, francuski twórca ma zdecydowanie dziwne upodobania... I nawet nazwisko zmienił z De Gruttola na Cage. Ciekawe, prawda? Jak widać ma też pewną wizję do której stara się dążyć – w Fahrenheit (znanym w USA jako Indigo Prophecy) podobnie jak w późniejszym Heavy Rain narracja podzielona była pomiędzy kilka postaci, spośród których dwie poznane później ścigały tą pierwszą. Podobnie sama gra była w założeniu twórców interaktywnym filmem, a nie zwyczajną grą. No i już wtedy David Cage eksperymentował ze sterowaniem, co odbiło się na pecetowej wersji gry, która pierwotnie stworzona była na PlayStation 2 i najlepiej grało się w nią na padzie. Ponadto w Heavy Rain jednym z „bohaterów” był deszcz, a w Fahrenheit ważną rolę odgrywał śnieg. Podobieństw pomiędzy obiema grami jest wiele, ale Heavy Rain dostępne jest tylko dla posiadaczy PlayStation 3.
Fahrenheit skierowane było do odbiorcy dojrzałego, który nie dźgnie babci nożem (pun intended), tym bardziej, że zaczynało się naprawdę ostro – od sceny zabójstwa dokonywanego przez postać, w którą na początku gry się wcielamy. Już samo to dawało ostro po głowie, a potęgowane było trikami stosowanymi choćby w serialu 24 godziny, czyli podziałem obrazu na kilka kadrów, w których akcja pokazywana była z różnych ujęć. Dokładając do tego sterowanie, które potęgowało tak zwaną immersję, czyli poczucie bycia w grze tudzież więzi z bohaterem, poprzez konieczność wykonywania nawet dość prostych ruchów, jak choćby odkręcania kurków, by zmyć krew z dłoni czy mopowania podłogi zanim ktoś przyłapie bohatera na miejscu zbrodni.
Klasyfikowano Fahrenheit jako przygodówkę, ale więcej tu akcji niż kombinowania. Chwalono grę także za fabułę, ale o ile na początku gra wydaje się być kryminałem z mrocznymi mocami w tle, później nieco za bardzo odjeżdża w kierunku zjawisk zarezerwowanych dla programu Nie do wiary, co zapewne nie każdemu przypadnie do gustu. Ale i tak warto zagrać, bo gra nie znalazła się na tej liście przypadkiem.
56. Plants vs Zombies
Mejste: To, że zombie atakują nas obecnie ze wszystkich stron, chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. Są w telewizji, pojawiają się w komiksach, kręcone są o nich filmy oraz zostają głównymi bohaterami gier wideo. Taką inwazję przeżywamy grając w Plants vs Zombies rewelacyjnej grze z gatunku tower defense przygotowanej przez PopCap Games.
Choć na pierwszy rzut oka Plants vs Zombies wygląda na prostą, casualową rozgrywkę, to z każdą kolejną planszą staje się coraz bardziej wymagająca i wciągająca. Naszym zadaniem jest umiejętne sadzenie roślinek przed domem stereotypowego mieszkańca USA, których zadaniem jest powstrzymanie napierających hord zombie. Zarówno roślin jak i zombie jest tu cała mas, różnią się od siebie nie tylko wyglądem, ale także właściwościami. Mnogość trybów rozgrywki, śliczna oprawa graficzna oraz specyficzny humor zapewnią zabawę na długie godziny. A niby to taki niepozorny tytuł...
55. Heroes of Might and Magic V
Bambusek: Tak, wiem – najlepszy HoMM to część trzecia, tak było, jest, będzie i nikt nigdy nie zrobi lepszego. Zapewne. Jednak lista obejmuje gry wydane w przedziale styczeń 2001 – grudzień 2010, więc „trójeczka” z miejsca odpadła. Jednak co to za Top 100 XXI wieku bez Hirosów, więc może i nieco na wyrost, ale piątaczka (z oboma rozszerzeniami) być tu musiała. Chyba każdy się zgodzi, że HoMM V znacznie bliżej do Restoration of Erathia niż odsłony czwartej. Zamki w obu częściach są niemalże bliźniacze – w piątce tylko wyglądają inaczej i różnią się w porywach dwiema jednostkami. Po za Dungeon, który zrobiono na modłę Drowów z D&D. Dopiero Forteca Krasnoludów z Kuźni Przeznaczenia oraz Twierdza Orków z Dzikich Hord nie były kserami miast z trzeciej części serii. Również schemat fabularny był dziwnie znajomy – królestwo jest atakowane, król ginie, kobieta jako jedyna nadzieja na obronę, do tego w pewnym momencie dołączają Nieumarli. Chociaż trzeba też oddać, że Rosjanie zrobili nieco lepsze zwroty akcji, zwłaszcza w dodatkach. Fajnym aspektem gameplayu były alternatywne ulepszenia jednostek wprowadzone w Hordach.
Wady niestety były – AI strasznie wolno rozgrywało swoje tury. Na pewno bardzo irytujący babol biorąc pod uwagę, że tura gracza, zwłaszcza na początku rozgrywki, trwała jakieś 30 sekund. Po czym następowała kolej SI i tu już trzeba było czekać najmniej dwa razy dłużej. Wielu osobom też przeszkadzała cukierkowo-animowa grafika. Cóż, to już była kwestia gustu. HoMM zawsze był bardziej baśniowy niż choćby Disciples. No i nadal grafika piątki była daleko w tyle pod względem „słodyczy” w porównaniu z dwiema pierwszymi odsłonami. Każdy fan strategii turowych powinien się z grą zapoznać, nawet jeśli po tym miałby wrócić do hołubionej części trzeciej.
54. Championship Manager 4
Pepsi: Znaleźliby się z pewnością tacy, którzy stwierdziliby, że każda odsłona serii Championship Manager (i, od rozejścia się dróg Eidosu i Sports Interactive, Football Manager) powinna znaleźć się w rankingu stu najlepszych gier dekady. Liczne grono zaprotestowałoby twierdząc, że takie podsumowanie to nie miejsce dla aplikacji pokroju "Excela". W tajnym, demokratycznym głosowaniu decyzja jednak zapadła, a jest nią miejsce w środku stawki dla Championship Managera 4, czyli ostatniej części stworzonej jeszcze za czasów współpracy SI z Eidosem. Od kiedy każda firma poszła w swoją stronę, CM utracił blask, a FM był prawdziwym czy, jak zwykło się mawiać, duchowym kontynuatorem serii, ulepszając ją każdego roku.
GramTV przedstawia:
Dlaczego padło akurat na Championship Managera 4? Dlaczego nie na którąś z nowszych pozycji, wzbogaconych choćby o trójwymiarowy silnik (i masę innych aspektów)? Być może chodzi o sentyment do samej nazwy - nie ma bowiem wątpliwości, że wśród CM-ów to właśnie "czwórka" była najlepsza. Być może zaważyło idealne połączenie skomplikowania z grywalnością. Być może decydującym czynnikiem okazała się ogromna popularność, jaką zwłaszcza, acz nie tylko, na Wyspach Brytyjskich zdobyła seria po premierze właśnie tego tytułu. A może zadecydował jeszcze inny czynnik. Tak czy inaczej, CM 4 jest w naszym rankingu przedstawicielem tego, co kochają fani piłkarskich menedżerów: kompletnej i niezwykle rozbudowanej bazy danych, zasysania tak mocnego, że nie wiesz kiedy za oknem zaczyna robić się ciemno, a potem jasno, a przede wszystkim możliwości wcielenia w życie (choć tylko wirtualne, ale przedstawione z wielką dbałością o szczegóły) swoich pomysłów na grę ulubionej jedenastki.
53. Need for Speed: Hot Pursuit
Zaix:Need for Speed: Hot Pursuit zadebiutowało dopiero kilkanaście tygodni temu, ale pomimo tego produkcja ta bez pardonu wdarła się aż do połowy naszego zestawienia. Nic dziwnego, w końcu pracowało nad nią samo Criterion Games, a oni doskonale wiedzą jak zrobić dobre, zręcznościowe wyścigi. Tworząc Need for Speed: Hot Pursuit obrali doskonałą ścieżkę, bowiem powrócili do korzeni i tego, co było ważne w pierwszych odsłonach serii NFS, jednocześnie troszcząc się o oprawę na miarę możliwości obecnych konsol.
Dodatkowo stworzyli system jednoczący społeczność graczy, który na bieżąco śledzi ustanawiane rekordy i motywuje graczy do większego wysiłku, znacznie przedłużając żywotność Hot Pursuit. I choć gra nie ustrzegła się kilku błędów, szczególnie w wersji pecetowej, to jest to kawał dobrego, wyścigowego mięsa. A o to przecież chodziło.
52. Call of Duty 2
Harpen: Na kontynuację wyśmienitego Call of Duty musieliśmy czekać aż dwa lata. Pierwsza część zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko, dlatego też studio Infinity Ward musiało się nieźle napocić, by sprostać oczekiwaniom graczy. Była to bodajże pierwsza gra, w której zrezygnowano z tradycyjnego paska życia i zbierania apteczek na rzecz autoregeneracji energii poprzez odczekanie kilku chwil w ukryciu. Następnie rozwiązanie to znalazło swoje zastosowanie w wielu innych tytułach – producenci gier korzystają z niego aż do dziś i nic nie wskazuje na to, by czekała nas kolejna tego typu rewolucja.
Call of Duty 2, podobnie jak pierwsza część, oferuje dostęp do kilku kampanii, w trakcie których przejmujemy kontrolę nad amerykańskim spadochroniarzem, brytyjskim komandosem oraz rosyjskim piechurem. Całość ma charakter filmowy co oznacza, że wszystkie lokacje i rozkład przeciwników są oskryptowane (wybuchy następują po postawieniu nogi w odpowiednim miejscu, wrogowie zawsze atakują w ten sam sposób etc.). Wszystko po to, by gracz mógł poczuć się, jak bohater filmu sensacyjnego.
W przypadku Call of Duty 2 najważniejsze jest jednak to, że gra cieszyła się tak samym zainteresowaniem, a może i nawet większym, co pierwsza część. Twórcy, mimo arcytrudnego zadania, jakim niewątpliwie było stworzenie godnej kontynuacji tak wyśmienitego pierwowzoru, krótko mówiąc podołali. W efekcie czego „dwójka” zebrała bardzo wysokie noty w recenzjach, a gracze chcieli kolejnych części. Dlatego też Activision zdecydowało, że następne odsłony będą pojawiać się co roku.
51. Gran Turismo 5
Komix: Sześć lat, tyle przyszło czekać na nową odsłonę serii Gran Turismo, która ukazała się niedawno na konsolę PlayStation 3. Mimo tego, że została wydana pod koniec listopada zdążyła już zjednać sobie rzesze fanów ( i przeciwników). Piąta odsłona cyklu jest produkcją mocno kontrowersyjną, mimo olbrzymiego nakładu pracy twórców, masy trybów, wyzwań oraz licencji poszczególne elementy sprawiają wrażenie niedopracowanych, czegoś cały czas brakuje, co wcale nie oznacza, że gra jest kiepska. Nie jest to na pewno symulator jazdy samochodem, jednak w pełni spełnia wymagania dobrej gry wyścigowej. Olbrzymia ilość dostępnych samochodów wręcz poraża, ciekawe czy znajdzie się ktoś, kto zasiądzie za kierownicą każdego z nich. Olbrzymia różnica jest jednak widoczna między samochodami Premium – przygotowanymi z nadzwyczajną dbałością o detale, a zwykłymi pojazdami – potraktowanymi po macoszemu. Te drugie wydają się być wrzucone by nadawać wrażenie ogromu, a nawet epickości gry.
W rozgrywce każdy miłośnik samochodówek znajdzie coś dla siebie. Trybów jest olbrzymia liczba, począwszy od zwykłej kariery, przez takie jak Top Gear czy zdobywanie licencji. Fenomenalnie prezentuje się możliwość robienia zdjęć, zarówno w trakcie powtórek jak i w specjalnej opcji podróży fotograficznej. Można ustawiać i kontrolować niemal wszystko, nie tylko w ustawieniu wozu, ale również aparatu (lekka przesada, kto z tego wszystkiego korzysta?). Powtórki po wyścigach są świetne i ogląda się je z przyjemnością. Za pomocą wielu parametrów można analizować jazdę swoją i przeciwników. Niestety ci ostatni sprowadzają często na gracza stan „jazdy ze skryptami”, gdyż nie wykazują się oryginalnymi manewrami czy sposobem prowadzenia samochodu.
Grafika jest bardzo dobra, zwłaszcza na trasach gdzie występują trudniejsze warunki atmosferyczne takie jak nocna jazda w strugach deszczu, trasy zimowe itp. Istnieją również bardzo duże możliwości tuningu, zarówno mechanicznego jak i kosmetycznego. Można nawet umyć samochód albo wymienić olej. Każdy znajdzie coś dla siebie, jak choćby nawet namiastkę menadżera sportowego. Gran Turismo 5 to świetna i wszechstronna gra wyścigowa, niestety nieco zbyt wszechstronna. Gdyby twórcy ukończyli ją wcześniej albo chociaż zrezygnowali z niektórych dodatków na rzecz ważniejszych elementów, mogłaby być znacznie wyżej w naszym notowaniu.
Ichibanboshi-kun: Niby masz rację, jednak uważam, że nowe odsłony są za bardzo next-genowe. Za wiele w nich akcji, a z kolei zagadki są zbyt trywialne. Ale to taka moja subiektywna opinia. Legenda podniosłą serię na nogi, ale czy w dobrym kierunku? Moim zdaniem niekoniecznie.
Lepiej, żeby szły na dno z Angel of Darkness? ;]Legenda owszem, jest pełna akcji, ale Underworld wręcz przeciwnie. W dodatku jest pozbawiony chorej ilości zagadek na szybciora(tu naciskamy i jak najszybciej lecimy do następngo punktu, to nawet zagadki nie są, a durne time challenge).
Tenebrael
Gramowicz
07/01/2011 07:32
Dnia 06.01.2011 o 18:52, Zgreed66 napisał:
Wyszedl w 2000, ale ranking jest od "1 stycznia 2001 roku a 31 grudnia 2010 roku" ;)
Baldur, Baldur!... ueeee, nie dali Baldura! (parafrazując pewną sympatyczną czachę :D )A tak serio, to fakt, nie doczytałem. Szkoda. No ale nic, skoro tak, to pozostaje (IMHO) NwN2.Ichibanboshi-kun:Niby masz rację, jednak uważam, że nowe odsłony są za bardzo next-genowe. Za wiele w nich akcji, a z kolei zagadki są zbyt trywialne. Ale to taka moja subiektywna opinia.Legenda podniosłą serię na nogi, ale czy w dobrym kierunku? Moim zdaniem niekoniecznie.Kadaj:Cóż, w takim razie tu się opiniami różnimy. Ja subiektywnie uważam, że wręcz na odwrót: stare TR wymagały nieco ruszenia głową, akcja w nich była, ale nie na pierwszym planie. Z kolei od Legendy seria przeistoczyła się w hybrydę TR i Prince of Persia - mnóstwo skakania i akrobacji, sporo walki, i mało zagadek, a jak już, to raczej mało wymagających.Ale każdy ma swoją opinię, to dobrze :)