40. Call of Duty
Call of Duty to początek serii, która dzisiaj bije rekordy sprzedaży i popularności, a jej kolejne odsłony pojawiają się rokrocznie. Co ważne, Activision, które zajmuje się wydawaniem nowych części, nie zamierza zwalniać tempa – prawdopodobnie będziemy otrzymywać więcej niż jeden tytuł z serii Call of Duty w przeciągu dwunastu miesięcy. Wracając jednak do samej gry. Twórcy mieli świetny pomysł na wprowadzenie powiewu świeżości do gatunku strzelanek FPP i z powodzeniem go zrealizowali. W momencie, gdy Call of Duty trafiło na rynek, olśniewało wszystkim – zróżnicowanymi misjami, dynamiką, oprawą audio-wizualną. Oczywiście nie obyło się bez wad – napisy końcowe można obejrzeć po zaledwie pięciu godzinach zabawy.
Specjalne uznanie w przypadku Bad Company 2 należy się również podejściu DICE do dewelopingu gry. W ciągu roku pojawiło się bowiem aż 7 darmowych map packów, a niedawno wypuszczony dodatek Vietnam wprowadza do gry spory powiew świeżości. Oby takim podejściem do odbiorcy zarazili się również inni producenci.
Braid to także fenomenalny mechanizm rozgrywki, zmuszający szare komórki do pracy na najwyższych obrotach. Wszystko za sprawą manipulacji czasem, która sprawia, że pozornie niemożliwe nagle staje się logiczne i racjonalne. I choć przejście samej gry nie stanowi większego problemu, tak już zebranie wszystkich puzzli porozmieszczanych na planszach bez zerkania w solucję, to już nielichy wyczyn. Jeśli lubicie dobre fabuły, a także pogłówkować i nie graliście jeszcze w Braida musicie koniecznie nadrobić zaległości!
Return to Castle Wolfenstein to kontynuacja jednego z protoplastów gatunku pierwszoosobowych strzelanin, czyli Wolfensteina 3D. Nadzieje był spore, pierwowzór zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko, ale na całe szczęście twórcom udało się sprostać oczekiwaniom fanów, w efekcie czego otrzymaliśmy naprawdę udanego FPS-a. Przemawiają za nim: świetny klimat (zwiedzanie zamku to istna przyjemność) budowany przez bardzo dobrą oprawę wizualną, udźwiękowienie oraz fakt, że nierzadko musimy eksplorować puste lokacje, w oczekiwaniu na przeciwników, którzy pojawiają się na naszej drodze z zaskoczenia.
Snake Eater był próbą odbudowania wizerunku seri i odzyskania fanów po „wpadce” jaką była druga część serii. Piszę „wpadce” ponieważ ciężko tak mówić o grze, która szczyci się średnią ocen 96% w serwisie metacritic.com. Ale powiedzmy sobie szczerze – chyba nikomu nie przypadło do gustu to, że przez większą część gry wcielaliśmy się w Raidena, który swym wyglądem przypominał kilkunastoletniego chłopca, a jednym z naszych przeciwników był… biseksualny wampir. Sprowadzenie znamienitej serii na właściwe tory to tylko jeden z powodów, dla których „trójka” znalazła się w naszym Top 100.
Inne to między innymi świetny, i zakręcony mocniej niż trasa kolejki górskiej, scenariusz, iście filmowe przerywniki (którą trwają prawie 1/3 czasu gry) będące małymi arcydziełami i cała plejada zapadających pamięć postaci – żadna z nich nie jest „czarna” bądź „biała”, nawet nasi przeciwnicy. A wszyscy mają do opowiedzenia ciekawą historię swego życia.
Metal Gear Solid 3 to także, a nawet przede wszystkim, bardzo grywalna skradanka, która ogromny nacisk kładzie na przetrwanie w dżungli. Podtytuł Snake Eater nie wziął się znikąd, prawda? Polowanie na zwierzęta opatrywanie ran oraz ukrywanie się przed przeciwnikami to esencja tej gry. Nie martwcie się – strzelanin i walk z bossami, również takimi ogromnych rozmiarów, nie zabrakło.
Na sam koniec zostawiłem sobie zdanie, które nie pozostawia żadnych wątpliwości. To jedna z najlepszych gier na konsolę PlayStation 2 i jedna z najlepszych gier w ogóle.
Jedi Outcast można pokochać za kilka rzeczy. Najważniejsze (przynajmniej dla fanów Gwiezdnych wojen) jest rzecz jasna uniwersum, o które zadbali spece z LucasArts. Pojawiają się postacie znane z dużego ekranu - Luke Skywalker czy Lando Calrissian. Przecinanie kolejnych wrogów mieczem świetlnym daje sporo radości, podobnie jak wspomaganie się Mocą. Szczególnie emocjonujące są walki z bossami, którzy sztukę władania orężem Jedi mają opanowaną niemal do perfekcji. Rozgrywka ani przez chwilę nie jest jednostajna, co zapewniają rozsiane tu i ówdzie skomplikowane zagadki (jak bardzo ich brakuje współczesnym tytułom...), których rozwiązanie wymagało sporej ilości czasu, ale też dawało mnóstwo satysfakcji. Całość spleciona jest wciągającą fabułą z kilkoma zwrotami akcji. Przypuszczam, że nawet dziś Jedi Outcast dostarczyłby mi lepszej rozrywki, niż nafaszerowane różnymi plastikowymi fajerwerkami tak zwane megahity.
Najważniejszym argumentem była możliwość zrobienia srogiej rozpierduchy na otwartych mapach. O ile Call of Duty 4: Modern Warfare było świetnie oskryptowanym i trzymającym w napięciu corridor-shooterem, tak Battlefield: Bad Company postawiło na względną swobodę w sposobie pozbywania się przeciwników. Można było ich klasycznie wystrzelać, ale o wiele większą frajdę sprawiało rozwalenie budynku, w którym się kryli. Albo wywalenie wielkiej dziury w ścianie i wyprucie całego magazynka w zaskoczonych wrogów z okrzykiem „niespodzianka!” na ustach. A jak ktoś miał fantazję, mógł wjechać humvee w budynek i sprawdzić co się stanie – pojazdy w Bad Company służyły jako normalny środek transportu, a nie element skryptowanego oddechu pomiędzy kolejnymi wymianami ognia.
Co ciekawe, Bad Company było pierwszą grą spod znaku Battlefield, jaka zagościła na konsolach (i tylko na nich), ale od razu zaskarbiła sobie uznanie graczy. Nie tylko wymienionymi już zaletami. Grafika również była niczego sobie, a udźwiękowienie na dobrym systemie potrafiło nieźle dać popalić sąsiadom. Autorski silnik DICE zwany Frostbite potrafi naprawdę wiele, ciekawe co stworzą we współpracy z ex-Infitnity Ward...
Można też wspomnieć o świetnym sieciowym multiplayerze, który również zyskał wielu fanów, ale obecnie nie wytrzymuje już porównania z rewelacyjnym multi z drugiej części Bad Company oraz dodatku Vietnam i choć w „jedynkę” nadal warto zagrać, to już na pewno nie dla multi. Gra wyróżniała się wisielczym humorem i świetnymi tekstami rzucanymi przez bohaterów, których za takowych zresztą trudno byłoby normalnie uznać. Raczej za wyrzutków i odszczepieńców, parafrazując tytuł znanego filmu sprzed lat, była to „Parszywa czwórka”, bo i złoto miało swoją rolę w fabule.
Kilka słów należy się mechanice rozgrywki. Kiedy Okami ukazało się na rynku na PlayStation 2 wielu ludzi okrzyknęło ją „Zeldą na konsolę Sony”. Próba ratowania świata, niebezpieczna podróż, mnóstwo zadań dodatkowych itp... Owszem, schemat jest podobny, ale tylko w Okami za pomocą boskiego pędzla zamienicie noc w dzień kreśląc na nieboskłonie kółko, naprawicie most dorysowując brakujące przęsła czy przetniecie wroga na pół rysując grubą kreskę biegnącą od jednego do drugiego końca ekranu. A takich pomysłów, które sprawiają, że o rozgrywce w Okami możemy mówić wyłącznie w samych superlatywach jest znacznie, ale to znacznie więcej.
Dzieło Japończyków to tak naprawdę nie tylko gra. To również swoisty hołd złożony japońskiej kulturze i dawnym wierzeniom jej mieszkańców, a czegoś takiego nie widuje się w naszej branży zbyt często. Jego twórcy pokłonili się również przed graczami dostarczając im tytuł, w który włożyli całe swe serce. Miejsce w setce najlepszych gier XXI w. jest dla niego jak najbardziej zasłużone.
Trzeba przyznać, że klimat jest wyborny. Wraz z ekipą przedzieramy się przez zniszczoną stolicę Helghastów, by w końcu dotrzeć do pałacu Visariego. Starcia są naprawdę emocjonujące, Guerrilla Games drugiego Killzona napakowało po brzegi akcją i co chwila coś się dzieje. Twórcy nie nudzą, o monotonni nie ma mowy, eksterminacja Helghastów sprawia mnóstwo frajdy. A po dziesięciu godzinach, jakie potrzebne są na skończenie kampanii, dostępne jest jeszcze multi – jedno z najlepszych rozgrywek sieciowych dostępnych na PS3.
Killzone 2 wygląda obłędnie. Do dzisiaj właściciele Playstation 3 w fanboy'owych wojenkach wystawiają twór Guerrilla Games na pierwszy ogień i faktycznie ciężko ten argument podważyć. W konsoli Sony drzemie mnóstwo mocy, a Guerrilla Games z przyjemnością dla nas to wykorzystuje.
Krótko i na temat: Killzone 2 to po prostu tytuł obowiązkowy dla każdego posiadacza PlayStation 3. Świetny klimat, emocjonujące i wciągające walki, olśniewająca grafika i całkiem przyzwoita polonizacja. Polski oddział Sony zatrudnił kilku znanych aktorów, a ci sprawili się bez zarzutu. Jeśli ktoś jeszcze nie zagrał, niech jak najszybciej nadrabia zaległości.
Medal of Honor: Allied Assault to gra, którą zapamiętamy przede wszystkim za fenomenie zrealizowane lądowanie wojsk alianckich na plaży Omaha w Normandii. Twórcom, niczym w filmie Szeregowiec Ryan, udało się stworzyć niepowtarzalny klimat tamtej bitwy. Etap początkowo stanowi nie lada wyzwanie, zwłaszcza dla mniej wprawionych graczy, ale jego pomyślne ukończenie daje niemałą satysfakcję. Dzieło studia 2015 to jednak nie tylko wspomniany poziom, lecz także próba odpowiedzi na pytanie, co by było, gdyby firma się nie rozpadła. Czy dzisiaj to Medal of Honor byłby królem FPS-ów, a Call of Duty w ogóle by nie powstało? Przypomnijmy, że po zamknięciu 2015 zdecydowana większość pracowników założyła Infinity Ward.
Dowiedz się jak głosowaliśmy!