Po kilkunastu latach oczekiwania stało się - gra Duke Nukem Forever zawitała na rynku. Czy jest to powód do świętowania? Cóż... nie do końca, jak się okazuje.
Duke Nukem Forever to gra bardzo nierówna i mająca ewidentnie problem tożsamościowy. Odwołuje się do sentymentów graczy, którzy zagrywali się w Duke Nukem 3D, jednocześnie raniąc ich uczucia. Zarazem wyciąga rękę do młodszych graczy, ale gdy się przyjrzeć, to owa ręka ułożona jest w znany gest z wystającym środkowym palcem. Jedna i druga grupa nie będzie zadowolona, z różnych powodów i w różnym stopniu. Szkoda też, że produkcja studia 3D Realms, dzielnie dokończona przez ekipę z Gearbox, przegapiła swój moment wejścia na rynek o kilka lat. Nie jest może tragicznie, ale do euforii też sporo brakuje...
Książę w Las Vegas
Całość złożonej z 23 rozdziałów opowieści rozgrywa się w w Las Vegas i okolicach, zwłaszcza na Zaporze Hoovera. Jeśli jednak myślicie, że przyjdzie wam pobiegać po licznych kasynach i domach uciechy, to nieco się przeliczycie. Mimo tak dużej liczby rozdziałów, niewiele z nich rozgrywa się w jakichś unikatowych lokacjach. Zwiedzanie poszczególnych miejsc rozbite jest bowiem na kilka części i w zasadzie całość rozgrywa się w czterech miejscówkach i po drodze, miedzy nimi. Na starcie jest hotel z muzeum Księcia, potem Duke Dome i Duke Burger, finał zaś (czyli 8 rozdziałów) przydał w udziale Zaporze Hoovera. Doliczając do tego podzielony na 4 części dojazd na miejsce, dostajemy ponad połowę gry Duke Nukem Forever, którą można sobie odpuścić.
Zdecydowanie, pierwszych 11 rozdziałów opowieści to fajna, pełna pomysłów gra, całkiem długa zresztą. Zagranie w pozostałe 12 rozdziałów tylko psuje wrażenia z zabawy. Jest tam pusto, powiewa nudą, brak kolejnych perełek i - co najgorsze - wydłużają się znacząco odstępy pomiędzy punktami zapisu, co prowadzi do denerwującego procederu przechodzenia po raz kolejny mało ciekawych starć po każdym śmiertelnym błędzie. Brak już nowych żartów, wyraźnie też brak było twórcom pomysłów na miarę tych z pierwszej połowy gry Duke Nukem Forever.
Trzeba zaś powiedzieć, że jedynie ciekawymi pomysłami na niektóre rozdziały broni się dziś Duke Nukem Forever. Zaczynamy od wydostawania się z zaatakowanego hotelu (po powtórzeniu pewnej walki z Duke Nukem 3D, rozgrywanej przez księcia na... konsoli). Potem gonimy miniaturowym samochodzikiem, siedząc w skórze zmniejszonego obcą technologią Księcia. Skoki przez fałdy dywanu przywołują na myśl serię Micro Machines, ogólnie jest przezabawnie. Motyw z miniaturyzacją naszego bohatera powraca kilkukrotnie, chociażby w Duke Burgerze, będącym chyba najlepiej przygotowaną mapą w całej grze. Z ciekawostek pojawia się też motyw snu Księcia, w którym bawi się w lokalu a jego zadaniem jest zebranie trzech ważnych przedmiotów dla panienki (i siebie) - wibratora, kondoma i popcornu...
Oldschool zakłócony
Twórcy pod wieloma względami starali się pozostać maksymalnie wierni oryginałowi. Szkoda, że studio Gearbox miało mało czasu na dokończenie roboty po poprzednikach, bo ich własny styl graficzny wymyślony na potrzeby Borderlands chyba lepiej by pasował do komiksowej stylistyki zapamiętanej przez graczy z Duke Nukem 3D. Niestety w efekcie mamy po prostu przestarzałą oprawę wizualną, pozbawioną jakiegoś unikalnego klimatu. Owszem, detale nawiązują do poprzedniej gry o Księciu, ale już całość pozbawiona została tej cudownej, przerysowanej umowności. W efekcie grając w Duke Nukem Forever ma się wrażenie oglądania średniej jakości aktorskiej ekranizacji komiksu.
Odejść od kanonu jest więcej. Przede wszystkim Książę stracił swą magiczną zdolność noszenia tony broni i amunicji. W danym momencie gry możemy posiadać tylko dwa typy uzbrojenia strzeleckiego, do czterech granatów i min, po jednym gadżecie (holoduke, sterydy, piwko). Pestki uzupełniamy w kontenerach EDF (sił obrony Ziemi) i - tradycyjnie - automatycznie zbierając je z kompatybilnych uzbrojeniem trupów. Respawnujące się giwery w walkach z bossami zostały wyparte właśnie przez wspomniane kontenery. Zniknęły też apteczki, zastąpione systemem regeneracji zdrowia, ale to akurat mały problem, bo związana z tym mechanika ego Księcia jest jedną z najciekawszych cech Duke Nukem Forever.
Duke bez swego ego jest w zasadzie do niczego...
Ego Księcia - jak każdy fan wie - do wątłych nigdy nie należało. Dotąd jednakże było tylko smaczkiem, elementem przaśnych wypowiedzi. W grze Duke Nukem Forever postanowiono wokół niego zbudować jedno z podstawowych założeń rozgrywki: dopóki Książę wierzy w swe siły, jest nie do pokonania. Dlatego przez cały czas zabawy warto wchodzić w interakcję ze wszelkimi możliwymi elementami otoczenia. Obejrzenie fotek gołych pań na czyimś komputerze, puszczenie papierowego samolotu, wygrana na "jednorękim bandycie"... możliwości pompowania maksymalnego poziomu ego jest mnóstwo. A im większa będzie pewność siebie naszego bohatera, tym dłużej będzie kuloodporny.
O ile upokorzenie pokonanego bossa pompuje poziom maksymalny ego, to widowiskowa egzekucja rannego obcego działa jak apteczka przywracająca maksymalny poziom żywotności. Skłania to do dynamicznej walki, nastawionej na ryzyko i widowiskowe akcje. Pamiętajmy też, iż ego Księcia to ego macho rodem z filmów akcji lat .80 dwudziestego wieku. Zabarwione karykaturą szowinizmu i odnoszące się do syndromu wiecznego dziecka. Ten niewiarygodnie wręcz prosty rys psychologiczny bohatera jest źródłem mnóstwa żartów, z których wiele zalicza się do niskiego poczucia humoru. Część osób to rozśmieszy do łez, ale mogą się zdarzyć odbiorcy z mniejszym dystansem - dla nich poczucie humoru prezentowane w grze Duke Nukem Forever może okazać się niestrawne.
Nie dla tych, którzy pierwszy raz...
Już po pierwszych minutach zabawy widać, że z zapowiedzianego flirtu z potencjalnymi nowymi fanami raczej nic nie będzie. Większość elementów jest tu mrugnięciem okiem do starych fanów. Te kilka unowocześnień, które wprowadzono do gry Duke Nukem Forever względem jej sławnej poprzedniczki, to zdecydowanie za mało, by przyciągnąć rzesze nowych wielbicieli. Odbiorca masowy i tak spojrzy najpierw na oprawę graficzną, a ta - nie ukrywajmy - do perfekcyjnych nie należy. Dramatu niby nie ma, ale jak na legendarną produkcję, to DNF wygląda biedniutko. Za wielu zmian silnika w historii projektu, za wiele czasu upłynęło od ostatniej.
Załóżmy jednakże, że oprawa graficzna nie gra roli. Dla aktualnego pokolenia graczy, prowadzonych za rączkę przez filmowe fabuły współczesnych strzelanin, Duke Nukem Forever może się okazać grą zbyt wymagającą. Nie ma informacji, gdzie iść, mimo liniowości trzeba się porozglądać. Książę zginie, jeśli źle wyliczymy skok. No i dochodzą klasyczne wyzwania logiczne rodem z innej epoki... tej w której królowały kiedyś takie gry jak Duke Nukem 3D, czy Half-Life. Obserwacja otoczenia, zabawa fizyką przedmiotów (choć nie było akceleratorów fizyki), kombinacje zamiast małpiego wykonywania podpowiedzi z ekranu.
Przykład wyzwań? Ot, nie da się dostać z placu na rusztowanie. Trzeba wypatrzyć kontener, który po obciążeniu na jednym końcu się podniesie i posłuży za wejście. Obciążamy go wnosząc puste beczki i upuszczając w odpowiednim końcu. Część beczek jest jednak wysoko w innym kontenerze - aby je pozyskać trzeba strzelić do innych, łatwopalnych, wybuchną i wtedy zmieni się położenie kontenera i beczki nam potrzebne wytoczą się na ziemię. Pozostaje wspiąć się w dogodnym miejscu, poskakać i już gonimy dalej. Podpowiedzi gra nie wyświetla, a dziś się już takich rzeczy w strzelaninach nie robi. Ja osobiście lubię takie klimaty, ale kto z żółtodziobów się w tym połapie? Do tego dochodzi jeszcze jeden mały szkopuł - nowi gracze sięgną raczej po wersję konsolową, a ta... cóż...
Krótko o wersji konsolowej gry Duke Nukem Forever (Krzysztof "Knicz" Ogrodnik)
Sam jeszcze nie ukończyłem DNF-a na konsoli, ale nie muszę tego robić, żeby dostrzec jeszcze gorszą niż na pecetach grafikę i horrendalnie długie czasy doczytywania się kolejnych etapów. Konwersja sprawia wrażenie zrobionej na kolanie, mocno widać po niej, że Gearbox chciał uporać się z projektem jak najszybciej, zamiast przygotować go jak należy. Szkoda, że Duke trafia na rynek w takiej postaci, naprawdę wielka szkoda.
Walka jaka jest, każdy widzi
Duke Nukem Forever to strzelanina, więc walka ma duże znaczenie przy ocenie gry. Z jednej strony dobrze, że nie starano się upchnąć na siłę rozwiązań w stylu systemu osłon, z drugiej szkoda, że z jakiegoś powodu SI pozostawiono taką, jaka była półtorej dekady temu. Wrogowie nie współpracują ze sobą, każdy sobie rzepkę skrobie. Porzucają dogodne pozycje strzeleckie i rzucają się do przodu, często zupełnie bezsensownie. Najgorzej jednakże wypadają... walki z bossami. Ranić ich można tylko materiałami wybuchowymi i ciężką bronią, więc zabawa sprowadza się do ostrzału z RPG czy Dewastatora, uzupełnienia zapasu amunicji w skrzyni, czasem dorzucenia miny czy granatu i znowu biegu po dodatkowe pestki. Potem QTE, szybkie dobicie, lub powtórna sekwencja jak wyżej. Rutyna.
No dobra, zawsze oprócz single jest i multi, prawda? No, w sumie prawda, ale to właśnie tu najbardziej boli brak liftingu mechaniki. Stare tryby i stare zasady dobrze nadają się do wywołania chwili wspomnień, gorzej z dłuższym graniem. Mamy sobie postać Księcia i walczymy z siedmioma innymi, jak za dawnych lat. No i jak za dawnych lat po respawnie gonimy po lepszą broń, pod ostrzałem wroga. Fajno to było... kiedyś. Dziś przydałoby się na dokładkę coś nowego (i nie mówię tu o zamianie flagi drużyny na laskę, którą można uspokoić silnym klapsem), obok oldschoolu. W tej formie trzy-trybowe multi z Duke Nukem Forever umrze śmiercią naturalną, bo nikogo chyba nie zmotywuję odblokowywanie gadżetów do domu Księcia przewidziane na kilkadziesiąt poziomów rozwoju postaci.
Rock jak plaster na rany
Gra Duke Nukem Forever nie jest produktem toksycznym. Jest nieco lepszym średniakiem, stabilnym i przez jakiś czas zabawnym. Po prostu jako legendzie, należało grze rzetelnie wypunktować słabe elementy. Mocne jest to, co dla starych fanów będzie oczywiste, a dla nowych niezrozumiałe. Klimat tej prostackiej, rubasznej strzelaniny. No i Jon St. John, czyli jeden jedyny, niepowtarzalny głos Księcia. No i rock lejący się z głośników, poprawiający humor nawet w drugiej, nudniejszej połowie gry. Ogólnie fani i tak kupią DNF, ale może powinni chwilę poczekać, aż gra stanieje?