W Journey kierujemy krokami zakutego w płaszcz wędrowca (a może kobiety – bo nie jest to jasne), który przemierza pustynię. W jakim celu to robi i dokąd zmierza, a także kim jest – wszystko to tajemnice, które z pewnością chcielibyśmy poznać. Problem w tym, że nie wiadomo, czy je poznamy...
W Journey niczego nie możemy być pewni. Obcowanie z betą uświadamia bez najmniejszych wątpliwości, że to gra inna niż wszystkie. Zresztą podobnie jak wcześniejsze działa ThatGameCompany - Flower i flOw. W zasadzie można nawet spytać, czy to jeszcze gry, czy raczej multimedialne spektakle, w których uczestniczymy. No bo Journey stawia po prostu na nowatorstwo i oryginalność i już choćby za to na starcie zdobywa sobie u mnie garść punktów. Wróćmy zatem do naszego bohatera. Sterujemy nim za pomocą gałki pada, a wychylenia kontrolera sprawiają, że ludzik się rozgląda, pozwalając nam dojrzeć surowe piękno lokalnego, piaszczystego krajobrazu.
Wędrówka zamaskowanego nieznajomego
Bez wątpienia trzeba przyznać, że pod względem oprawy graficznej Journey stanowi mały majstersztyk. I nie chodzi wcale o to, że mamy do czynienia z jakimś super-ekstra-gites-wypas-najnowszym silnikiem graficznym. Rzecz w tym, że w projektach lokacji, po których przychodzi nam się poruszać widać smak, minimalizm, doskonały koncept oraz powiew najwyższej rangi artyzmu. Mimo tego, że pustynia jako miejsce akcji jest pomysłem co najmniej karkołomnym, autorom udało się spaść na cztery łapy. Owszem zewsząd otaczają nas góry pisaku, ale po pierwsze piasek ten jest fenomenalnie wykonany, a po drugie rzeczywiście chce się wdrapywać na kolejne wzniesienia, aby odkryć, co jest za nimi.
Bo na pustyni w Journey niemal co chwilę trafiamy na jakieś niesamowite konstrukcje, ruiny, kolumny, tajemnicze budowle, a nawet – niekiedy – na duchy zamieszkujące ten niezwykły świat. Z grubsza możemy sądzić, co zdają się sugerować autorzy, że celem wędrówki jest majacząca na horyzoncie ogromna góra, z której bije jasny snop światła. Jednak pewności co do tego, czy tam dotrzemy, ani co/kogo tam spotkamy, nie ma. Beta pozwoliła mi pobawić się na stosunkowo niewielkim obszarze tej ogromnej piaskownicy i poznać podstawowe mechanizmy rządzące wędrówką zamaskowanego podróżnika.
Szybowanie i spadanie
Na początku można było tylko iść przed siebie, wdrapując się na pokryte piaskiem wydmy. Wprawdzie mój bohater wydawał dziwny, acz przyjemny dźwięk po naciśnięciu jednego z przycisków, ale w pierwszych minutach nie wiedziałem, po co to czynił. Wkrótce dotarłem do jakiegoś pola tajemniczych znaczników, które wyglądały na nagrobki. Nieopodal tego miejsca była dziwna platforma, wokół której krążyło kilka filigranowych kafli przypominających jakby krótko poucinane taśmy czy wstążki. Okazało się, że moja postać potrafi je wchłaniać, co umożliwia jej chwilowe skakanie i szybowanie w przestworzach. To z kolei warto było wykorzystać przy kolejnych napotkanych dziwnych konstrukcjach. Wdrapywałem się na coraz wyższe budowle, aby tam dokonywać rzeczy tyleż dziwnych, co niesamowitych. Dla przykładu: rozpalenie specjalnych mechanizmów przy pomocy wspomnianego na początku dźwięku otwierało jakieś wrota lub wypuszczało w powietrze całe chmary przydatnych kafelków-wstążek.
Właśnie w ten sposób gra się w Journey, wędrując od jednej konstrukcji do drugiej i samemu wyszukując zagadki do rozwiązania. Spotkałem też kilkakrotni białego ducha, wyglądającego jak kobieca postać. Przybysz ten pochylał się nad moim bohaterem i przekazywał mu jakby energię. Skutkiem tego płaszcz mojego podopiecznego pokrywał się kolejnymi symbolami. Do czego służą? W jakim celu będzie można z nich skorzystać? W jaki sposób? Czy są jakąś mapą? Tego nie udało mi się poznać, ale zapewne pełna wersja gry przyniesie w tym względzie więcej odpowiedzi. Duch prezentował też tajemnicze hieroglify, z których zapewne w jakiś sposób w dalszym ciągu zabawy będzie można zrobić użytek.
Piaskiem po o czach
Trzeba też zauważyć, że beta udowadnia, że napotykane w Journey obiekty stają się z czasem coraz większe i bardziej złożone. W którymś momencie dotarłem na ogromny plac, wokół którego stały wbite w ziemie ogromne filary. Na jeden dało się wejść, ale przeskoczenie na następny nie było już możliwe. Okazało się, że trzeba najpierw na dole uruchomić specjalne elementy (powiedzmy, że były to platformy), które sprawiły, że bohater mógł doprowadzić do powstania specjalnych mostów pomiędzy filarami. Dopiero wówczas przeprawa była możliwa. Niestety w czasie swoich wędrówek po pustyni nie spotkałem wędrowców sterowanych przez innych graczy. Autorzy obiecują, że będzie to możliwe, a wówczas da się nawet współpracować i wspólnie odkrywać sekrety tego niesamowitego świata. Jeżeli będą chętni, może grać się ciekawie.
Pod względem technicznym beta w zasadzie nie sprawiała najmniejszych kłopotów. Wydaje się więc, że Journey jest już w tej kwestii dopięte na ostatni guzik. Początkowo trochę zdziwił mnie fakt, że mimo ogromnej przestrzeni, jaka rozciąga się dookoła, te fragmenty, które zobaczyłem, okazały się liniowe. Kiedy zagrałem po raz kolejny i wybrałem wędrówkę w inną stronę, burza pustynna nie pozwala mi przejść. Piasek i wiatr spychały po prostu moją postać na właściwą ścieżkę. Kto wie, może w pełnej wersji dostaniemy szerszy teren do eksploracji, ale na w pewno nie należy się spodziewać pełnej dowolności w tym zakresie. Trochę szkoda, bo wtedy byłoby jeszcze bardziej niesamowicie i tajemniczo. Journey z pewnością może się okazać grą czarującą, klimatyczną, tajemniczą, niesamowitą i inną niż wszystkie. Z chęcią zapoznam się z pełną wersją, kiedy będzie już dostępna i dopiero wtedy okaże się, czy całość nie będzie po kilku godzinach nudna. Wszystko zależy od tego, jak długo autorom uda się podtrzymać zainteresowanie grających.