Pod grubą warstwą niedociągnięć technicznych i płaszczem nieco infantylnej opowieści kryje się całkiem udana gra. Ale czy to wystarczy, by dać The First Templar szansę?
Rodzina, ach rodzina
Jest takie określenie, za którym wybitnie nie przepadam, ale które idealnie opisuje The First Templar - ubogi krewny. Bogatym wujkiem z zagranicy jest w tym wypadku Assassin's Creed, zwłaszcza jego pierwsza część. Podobieństwa obu gier widać gołym okiem - akcja osadzona została w czasach wypraw krzyżowych, główny bohater poszukuje Świętego Graala, pozostawiając za sobą hałdy trupów, zgodnie z zasadą "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia" wszyscy wyzywają się od zdrajców i heretyków, a rzeczywistość nie jest ani trochę taka, jak nam się wydaje. Analogii jest znacznie więcej, jednak w tym miejscu wypada postawić kropkę, by nie rzucić jednego słowa za dużo i nie popsuć zabawy tym, którzy z produkcją Haemimont Games planują się zmierzyć.
Głównym bohaterem jest Celian d'Arestide, członek zakonu templariuszy, który to zakon chyli się ku upadkowi. Jedynym ocaleniem wydaje się odnalezienie wspomnianego już kielicha, z którego Chrystus pił podczas ostatniej wieczerzy. Dzielny i prawy rycerz wyrusza więc na wyprawę poszukiwawczą rzeczonego artefaktu, w czym towarzyszą mu Roland i Marie. Jednocześnie u boku Celiana przebywa tylko jedna z tych postaci - druga uwikłuje się w jakieś wydarzenia wynikające z liniowego scenariusza. Podstawowym trybem rozgrywki jest kooperacja. Choć większość czasu poświęcamy na eliminowanie wrogów, występują także plansze, na których współpraca jest niezbędna do osiągnięcia wyznaczonego celu.
W przypadku, gdy ktoś woli zdać się na samego siebie - również ma taką możliwość. Wówczas kontrolę nad drugą postacią przejmuje sztuczna inteligencja. Została ona tak stworzona, by nasz kompan poczynał sobie nieźle w defensywie, ale nie był w stanie samemu rozstrzygnąć o losach starcia z przeważającym liczebnie wrogiem. Podążanie za nami również nie stanowi dla niej większego problemu. Nie zdarzają się sytuacje, w których partner błądzi po planszy lub zacina się w jakimś węższym przejściu. Standard, powiecie - i macie rację. Strona techniczna The First Templar zawodzi jednak w tak wielu aspektach, że podkreślenie tego wydało mi się koniecznością. Twórcy dali zresztą możliwość przełączania między bohaterami. W sytuacjach, gdy wymagane jest rzeczywiste współdziałanie, sprawdza się to wyśmienicie. W pozostałych sterujemy tą postacią, którą gra się nam wygodniej.
Spóźniona jak PKP
The First Templar zawodzi przede wszystkim na płaszczyźnie technicznej. Takie gry powstawały około dekadę temu! Gdyby Haemimont Games stworzył ten tytuł przed dziesięcioma laty można by go uznać za solidną (acz nie wybitną) produkcję, dziś niestety nad wieloma aspektami można jedynie pokręcić głową, na której maluje się zniesmaczony wyraz twarzy. O pomstę do nieba woła przede wszystkim architektura otwartych przestrzeni. Niewidzialne ściany napotykamy z taką częstotliwością jak psie odchody na osiedlowych trawnikach. Każdą najmniejszą przeszkodę na ziemi trzeba obejść, ponieważ postacie nie potrafią oderwać się od ziemi (poza ściśle wyznaczonymi miejscami, gdzie wchodzą w interakcję z otoczeniem).
Fatalnie wypada poziom szczegółów otoczenia; główni bohaterowie też nie są zaprojektowani z nadmierną dbałością o detale, ale znacznie wybijają się ponad płaskie i brzydkie modele krajobrazu. W wyniku tego postacie wręcz nie komponują się z lokacjami - wygląda to tak, jakby projekty obu zostały wyjęte z innych gier. Animacje są sztywne jak pal Azji, twórcy nie słyszeli też chyba o czymś takim, jak mimika twarzy. Bardzo niedbale prezentują się przez to przerywniki filmowe. Czary goryczy dopełnia fakt, że są one zrealizowane bez pomysłu - niektóre dialogi wypadają gorzej niż te z polskich seriali obyczajowych. Szczytem wszystkiego jest natomiast częste zjawisko braku fonii przy wypowiadanych kwestiach. Postać rusza ustami, na ekranie widzimy napisy (przy okazji brawa dla CD Projektu za solidną polonizację), ale dźwięku ani słychu, ani słychu, niezależnie od tego, które ucho zbliżymy do głośnika.
A pod skorupką...
Archaiczny design to główna przeszkoda w czerpaniu przyjemności z rozgrywki w The First Templar. Dużo czasu zajmuje przyzwyczajenie się do projektu sprzed kilku epok, co nie oznacza, że jest to niemożliwe. Z czasem przełykamy tę gorzką pigułkę, która zawiera okrutną prawdę - że produkcja Haemimont Games nie przystaje do współczesnych standardów... i wtedy zaczynamy doceniać inne aspekty. Nie samymi technikaliami człowiek przecież żyje. Znakomicie wypadają przede wszystkim poziomy, w których stawiamy czoła rozmaitym pułapkom - czy to wysuwającym się z dziur kolcom, czy też buchającym co i rusz językom ognia, czy wreszcie ogromnym toporom bujającym się z jednej strony ciasnego korytarza na drugą. Czasami trzeba się też nieźle nakombinować. Dźwignie otwierają kolejne wrota czy opuszczają mostki, ale bez współdziałania pokonanie tego swoistego toru z przeszkodami nie jest wykonalne. Labirynty to bez wątpienia najlepszy aspekt rozgrywki w The First Templar.
Najwięcej czasu spędzamy jednak na walce bezpośredniej. Choć twórcy oddali do naszej dyspozycji całkiem szeroki wachlarz ruchów, smutna prawda jest taka, że z większości opresji obronną ręką możemy wyjść katując ten niewinny LPM, z rzadka dodając do naszego repertuaru blok. Ale można i inaczej - wariantów akcji ofensywnych jest sporo, część z nich rozwijamy wraz ze zdobywanym doświadczeniem. Interesującą opcją jest Modlitwa - po walce wykorzystujemy rosnący w szale bojowym wskaźnik żarliwości na chwilę skupienia, w trakcie której spowija nas blask niebiańskiego światła i regenerują się nasze punkty zdrowia. Żywotność podnosimy też dzięki rozstawionym gdzieniegdzie punktom ze strawą i popitką. Można tylko żałować, że różnica w stylu walki poszczególnych bohaterów nie jest zbyt wyraźna, choć używają oni innego oręża. Niestety, przez całą grę każda z postaci przypisana jest do jednego rodzaju broni - Celian i Roland posługują się mieczem, Marie dysponuje zaś sztyletami. Z efektów graficznych wyjątkowo dobrze prezentują się ataki kończące - zwłaszcza, gdy powalamy jednego z "wyhodowanych" przez inkwizycję olbrzymów.
Choć walka przebiega z reguły dość monotonnie, twórcy bardzo starali się zapewnić różnorodność wykonywanych zadań. Misje, w których mamy zostawić za sobą jak najwięcej martwych ciał przeplatają się z zadaniami w kryptach. Niekiedy warto załatwić sprawę z przeciwnikiem po cichu - skradając się poza zasięgiem wzroku strażników zachodzimy ich od tyłu i skręcamy karki nieszczęśnikom na usługach jednego z tyranów. Czasami projekt lokacji daje nam możliwość odwrócenia uwagi wartowników (np. poprzez rzucenie garnkiem, którego brzęk skupi uwagę wroga), jednak zostać zauważonym i tak jest dość łatwo - a wtedy rozpoczyna się sieczka. Oprócz tego co jakiś czas toczymy walkę jeden na jeden z bossem, podpalamy zapasy wroga lub używamy drewnianych wyrzutni głazów (tzw. trebuszy) do eliminacji nacierających na mury miasta przeciwników. Ta różnorodność działa na plus The First Templar, ale niestety trudno się oprzeć wrażeniu, że twórcy serwują nam kolejne mini-gierki. Wszystko przez design sprzed kilku epok.
Kupuj na własną odpowiedzialność
Żeby odkryć zalety The First Templar trzeba wykazać się nie lada cierpliwością i po prostu zmęczyć kilka pierwszych etapów. Dalej jest coraz lepiej. Producenci zaskakują interesującymi rozwiązaniami i można jedynie żałować, że część możliwości nie została lepiej wykorzystana. Skoro bowiem zdecydowano się już na zaimplementowanie elementów RPG (drzewko umiejętności, punkty doświadczenia), to dlaczego w poukrywanych po planszy skrzyniach nie możemy znaleźć nietuzinkowych elementów uzbrojenia, które poprawią nasze zdolności bojowe, lub posiadającego niezwykłe cechy oręża? Na osobną ocenę zasługuje fabuła. Z jednej strony nieco infantylna, płytka i przewidywalna, a ponadto pozostawiająca kilka kwestii nierozwiązanych, z drugiej coraz bardziej wciągająca z każdym kolejnym rozdziałem. Pomimo słabiutkiej warstwy audiowizualnej ekipie Haemimont Games udało się momentami zbudować niezły klimat.
Raz jeszcze podkreślmy - strona techniczna nie tyle kuleje, co ma poucinane kończyny i porusza się na wózku inwalidzkim. Jeśli ktoś potrafi to jednak zignorować, otrzyma całkiem przyjemną grę. Ja muszę ocenić jednak całokształt, a tym świetle The First Templar nie prezentuje się najlepiej. Tytuł ten ma swoje lepsze i gorsze momenty. Jako naśladowca Assassin's Creeda wypada mizernie, ale ratuje go kilka interesujących rozwiązań. Na plus działa także cena i okres ogórkowy - jeśli naprawdę doskwiera Wam posucha na nowe tytuły, to w produkcję bułgarskiej ekipy Haemimont Games w ostateczności możecie zainwestować. Tym bardziej, jeśli znajdziecie towarzysza do gry w kooperacji.