Soul Calibur V - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2012/01/31 09:00
9
0

Kiedy poprosimy przeciętnego konsolowego gracza o podanie najbardziej znanych tytułów bijatyk, Soul Calibur raczej nie padnie jako jeden z pierwszych. To swojego rodzaju klątwa. Chociaż unikalny system walki oparty na broni białej i wymagająca dużej finezji mechanika zaskarbiła serii uznanie graczy, dzieło Project Soul popularnością nigdy nie mogło równać się z Tekkenem, Street Fighterem czy Marvel vs. Capcom. Soul Calibur V, pozostając wiernym ideałom poprzedników, wprowadza kilka podpatrzonych u konkurencji rozwiązań, które mają przyciągnąć do niego fanów wspomnianych marek. Czy serii wyszło to na dobre?

Kiedy poprosimy przeciętnego konsolowego gracza o podanie najbardziej znanych tytułów bijatyk, Soul Calibur raczej nie padnie jako jeden z pierwszych. To swojego rodzaju klątwa. Chociaż unikalny system walki oparty na broni białej i wymagająca dużej finezji mechanika zaskarbiła serii uznanie graczy, dzieło Project Soul popularnością nigdy nie mogło równać się z Tekkenem, Street Fighterem czy Marvel vs. Capcom. Soul Calibur V, pozostając wiernym ideałom poprzedników, wprowadza kilka podpatrzonych u konkurencji rozwiązań, które mają przyciągnąć do niego fanów wspomnianych marek. Czy serii wyszło to na dobre?

Skala zmian, jakie zaszły pomiędzy czwartą a piątą odsłoną Soul Calibur jest naprawdę znacząca. Wiele elementów rozgrywki pojawiło się tutaj po raz pierwszy, jeszcze więcej zostało zmodyfikowanych. Nie ma co prawda mowy o rewolucji, wciąż mamy do czynienia z bijatyką, której zawodnicy są mistrzami w posługiwaniu się mieczami, toporami czy sztyletami, jednak już pierwsza potyczka okaże się sporym zaskoczeniem dla starych wyjadaczy serii. I mam tu na myśli nie tyle dużą liczbę zupełnie nowych zawodników, co rozwiązania, które sprawiają, że trzeba przełamać stare przyzwyczajenia i uczyć się gry na nowo.

Konieczne zmiany w ataku

Najbardziej uderzającą zmianą jest rezygnacja z Soul Gauge na rzecz mechanizmu o nazwie Critical Edge, który pierwotnie zadebiutował w 1996 roku wraz z premierą Soul Edge, prekursora Soul Calibur. Zadawanie i otrzymywanie obrażeń uzupełnia stopniowo wskaźnik energii umieszczony pod paskiem życia. Kiedy zostanie on wypełniony w połowie, odblokujemy możliwość użycia Brave Edge , szybkiego i silnego ataku. Tymczasem cały wskaźnik pozwoli nam uruchomić potężną i wyreżyserowaną sekwencję ciosów. Inspiracja X-Ray Move znanym z Mortal Kombat lub Hyper Combo z Ultimate Marvel vs. Capcom 3 jest tutaj bardzo widoczna, ale w żadnym wypadku nie należy tego poczytywać za wadę. Każda postać dysponuje unikalnym Critical Edge, choć wszystkie wykonuje się za pomocą jednakowej sekwencji przycisków. Ułatwienie to jest ukłonem w stronę początkujących graczy, którzy dzięki niemu mogą w dość łatwy sposób wyprowadzić mocny i efektowny atak. Weterani również powinni docenić obecność nowego mechanizmu, ponieważ świetnie nadaje się on do przedłużenia misternie planowanego combo. Wilk jest więc syty i owca cała. Soul Calibur V - recenzja

Combosy to zresztą kolejny element rozgrywki Soul Calibur V, który zasługuje na szczególną uwagę. Podobnie jak w przypadku Tekkena czy Marvel vs. Capcom bazuje on na juggle'ach, czyli wybijaniu przeciwnika w powietrze i utrzymywaniu go jak najdłużej w tej pozycji kolejnymi atakami. W przypadku najnowszej produkcji Project Soul wygląda to o wiele bardziej realistycznie niż u konkurencji. Zapomnijcie o sytuacji, w której Wasz oponent odkłada pad, bo doskonale wie, że rozpoczęty przez Was juggle będzie trwał do momentu, gdy na ekranie pojawi się napis K.O. W Soul Calibur V bezwładny oponent po kilku uderzeniach zawsze upada na ziemię. Do tego występujący w grze damage scalling, a więc zmniejszanie się siły każdego kolejno zadanego ciosu nie wyłączając Critical Edge, dba o to, aby jedno udane combo nie zakończyło przedwcześnie rundy.

Zmiany w obronie

Także defensywa doczekała się kilku istotnych zmian. W niebyt odeszło wprowadzone przez Soul Calibur IV Soul Crush, czyli niszczenie się ekwipunku na skutek zbyt częstego blokowania ciosów. Wbrew pozorom nie oznacza to, że teraz można bezkarnie odbijać wszelkie szlagi, aż sami postanowimy przejść do ataku. Wszystkie postacie dysponują bowiem indywidualnym nieblokowalnym ruchem, który rozbija gardę. Jedyna radą na takie miażdżące uderzenie jest Impact Guard, pochłaniająca część energii Critical Edge, ale pozwalająca przy tym sparować każdy atak i to niezależnie od tego na jakiej wysokości został zadany. Dodatkowo agresor zostaje po tym na chwilę oszołomiony, co otwiera nam drogę do kontry. O wiele trudniejszą formą obrony jest Just Guard, która polega na ustawieniu bloku zaraz przed otrzymaniem ciosu. Nagrodą za udaną akcję jest możliwość natychmiastowego wyprowadzenia ataku.

Soul Calibur V, zachęcając do ciągłego modyfikowania swojej strategii i czytania ruchów przeciwnika, przypomina prawdziwe zawody szermiercze. Porównanie wydaje się jeszcze bardziej trafne, kiedy przyjrzymy się doskonałym animacjom zawodników. Postacie poruszają się z gracją balerin i baletmistrzów, mistrzowsko łącząc kolejne sztychy w jedną spójną i morderczą sekwencję. Naprawdę trudno nie zachwycać się efektami pracy ekipy odpowiedzialnej za motion capture. Ten realizm pola walki ma jednak również jedną cechę, która nie wszystkim przypadnie do gustu. Chociaż tempo gry nie ustępuje poprzednim odsłonom serii, pomiędzy kolejnymi atakami naszego zawodnika pojawiają się krótkie przerwy wynikające z konieczności przybrania właściwej postawy. Jest to całkowicie zrozumiałe kiedy przyjrzymy się postaciom. Wiele z nich zakutych jest w ciężkie zbroje płytowe, inne posługują się ogromnymi mieczami czy długimi halabardami, więc siłą rzeczy ich ruchy zajmują nieco więcej czasu niż te wykonywane przez pięściarzy. Niemniej jednak te przestoje, szczególnie dla osób, które przesiądą się na Soul Calibur V z bijatyk Capcomu mogą początkowo być dość dokuczliwe, ponieważ wybijają z rytmu.

Poważne zmiany w kadrze

Team Soul tworząc swoją najnowszą produkcję zastosowało sprawdzony już w przypadku Tekken 3 wybieg z przesunięciem akcji gry o kilkanaście lat do przodu w stosunku do poprzedników. Stało się to przede wszystkim wygodną wymówką do odświeżenia listy dostępnych postaci poprzez zastąpienie części starej gwardii nowym narybkiem. Stąd też, poza dobrze znanymi Siegfriedem, Astarothem, Ivy czy Hilde będziemy mogli pokierować ośmioma nowymi postaciami. Spośród nich siedem to bohaterowie kanoniczni serii, a z grupy tej najbardziej wyróżniają się Viola, Z.W.E.I. i Leixia. Pierwsza to wróżbitka posługująca się pazurami a la Freddy Krueger. Na arenie towarzyszy jej lewitująca szklana kula, która posłuży jako pocisk albo pułapka uruchamiająca się, kiedy w jej pobliżu znajdzie się oponent. Z.W.E.I. jest z kolei bardzo wymagającą postacią potrafiącą przywołać wilkołaka asystującego przy wyprowadzaniu combo. Tymczasem Leixia to zwinna Chinka z najbardziej bodaj rozbudowanymi juggle'ami. Pozostali nowicjusze, a więc Patroklos, Pyrrha, Natsu i Xiba nie wyróżniają się one niczym spektakularnym. Wielka szkoda, że szalony Dampierre, którego po raz pierwszy zobaczyliśmy w akcji w Soul Calibur: Broken Destiny na PlayStation Portable jest jak na razie dostępny jedynie w ramach zachodnich pre-orderów.

GramTV przedstawia:

Mała liczba charakterystycznych bohaterów to zresztą przekleństwo Soul Calibur od jego zarania. Próżno szukać tam tak rozpoznawalnych postaci jak Sub Zero, Heichachi albo Ryu, dlatego też tradycyjnie już Team Soul postanowiło „wypożyczyć” znaną twarz z innego uniwersum, która umieszczona na opakowaniu będzie zachęcać do zakupu „piątki”. Wybór padł na Ezio Auditore da Firenze, znanego z ostatnich odsłon Assassin's Creed. Pozostawiając na boku sensowność takiej praktyki trzeba przyznać, że przynajmniej tym razem gościnna postać dobrze wpisuje się klimat serii, czego nie można było powiedzieć Darthie Vaderze i Yodzie w Soul Calibur IV. Ezio posługuje się w walce zarówno ostrzem, mieczem jak i kuszą a nawet bronią palną. Czyni go to przeciwnikiem tak samo groźnym w zwarciu i na dystans, a łatwość jego prowadzenia docenią z pewnością początkujący. Świetnie prezentuje się asasyńskie Critical Egde, w którym Ezio ogłusza rywala bombą dymną, a następnie wyprowadza serię szybkich ciosów. Wprawny gracz może rozwinąć ten atak w długie combo kończące się efektownym strzałem z kuszy prosto w twarz. Gwarantuję Wam, ze po kilku takich potyczkach z łezką w oku wyciągniecie swoje zakurzone pudełko Assassin's Creed II.

Dostępne roz(g)rywki

Każda z wybieralnych postaci opisana jest kilkoma statystykami jak siła i witalność, a także łatwość posługiwania się danym zawodnikiem. Nie dajcie się jednak zwieść, nawet te najbardziej przystępne wymagają odrobiny wprawy. Tutaj z pomocą przychodzi odmieniony trening. Dzięki przemyślanej liście ciosów łatwo odnajdziemy i sprawdzimy te przydatne do wybijania oponenta w powietrze, podtrzymywania juggle'a czy dobijania leżącego. Nie muszę chyba mówić, że są to bezcenne informacje dla początkujących? Capcom, patrz i ucz się!

Pozostałe tryby nie doczekały się większych zmian poza tym, że charakterystyczny dla Soul Calibur IV Tower of Lost Souls został zastąpiony przez zbliżony w założeniach Legendary Souls. Naszym zadaniem w nim jest nie tylko pokonanie przeciwnika, ale dokonanie tego spełniając odpowiednie kryteria. Dużym zawodem okazuje się natomiast Story Mode. Jego głównym bohaterem jest Patroklos, który poszukuje swojej siostry opanowanej przez moc demonicznego ostrza Soul Edge. Niestety historia nie wywołuje żadnych emocji, jest przegadana i zaserwowana w mało atrakcyjny sposób. Czy po rewelacyjnych przerywnikach fabularnych ostatniego Mortal Kombat komukolwiek spodobają się przydługie przerywniki oparte na statycznych obrazkach? Wątpliwe. Na szczęście ukończenie kampanii trwa około trzech godzin, a potem nie musimy już do niej wracać. Zaoszczędzony w ten sposób czas lepiej przeznaczyć na rozgrywki wieloosobowe. Niestety testując Soul Calibur V jeszcze przed premierą nie miałem szansy zapoznać się z sieciowym multiplayerem. Twórcy zapowiadają jednak standardowe tryby, lobby dla sześciu graczy z możliwością oglądania aktualnie toczonej walki i płynność potyczek nieporównywalnie lepszą niż ta, którą Namco Bandai zaserwowało nam po premierze poprzedniej odsłony serii.

W piątej odsłonie Soul Calibur powraca również opcja modyfikacji zawodników. Dostępne są zaawansowane możliwości edytowania fizjonomii postaci (samych brwi mamy około 30 rodzajów), jak również ich broni, strojów i stylów walki. Rozczaruje się jedynie ten, kto marzył o tym, aby zobaczyć Ezio w stroju baletnicy i wiklinowym koszem na głowie mówiącego z pirackim akcentem - flagowa postać Ubisoftu jest niemodyfikowalna. Jeszcze większą frajdę przynosi budowanie bohatera od podstaw, wykorzystując istniejących jedynie jako wzór. Dodatkowe stroje i inne elementy zdobywamy wraz z kolejnymi potyczkami. Ponadto Namco zapowiedziało już, że jeszcze więcej dziwactw otrzymamy w formie niedrogich DLC. Dużą zmianą, i krokiem wstecz w stosunku do Soul Calibur IV, jest fakt, że tym razem edytowanie postaci nie przynosi zmian w jej atrybutach. Założenie płytowej zbroi daje więc taki sam efekt, jak bieganie po arenie w koszuli nocnej. Wierzę jednak, że nie jest to wynikiem lenistwa twórców, a troską o zachowanie jak największej równowagi pomiędzy postaciami.

Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się na wrażeniach wzrokowo-słuchowe, jakie towarzyszą nam w trakcie rozgrywki. Wspominałem już o wyśmienitej animacji postaci, tymczasem pozostałe elementy oprawy graficznej również prezentują wysoki poziom. Modele postaci są bogate w szczegóły, a na renesansowe stroje patrzy się z niekłamaną przyjemnością. Nieco mniej efektownie wyglądają areny, szczególnie ze względu na mało efektowne dwuwymiarowe tła, ale dzięki sporej różnorodności nie można tu mówić o żadnej kompromitacji. Muzyka to standard, do którego już zdążyliśmy się przyzwyczaić. W trakcie gry towarzyszą nam więc pompatyczne utwory symfoniczne, których przyjemnie słucha się nawet po odłożeniu pada. Głosy postaci są poprawne, irytują tylko zbyt często powtarzające się kwestie komentatora zapowiadającego rundę i podsumowującego potyczkę.

Rezultaty

Wygląda na to, że Team Soul dopięło swego. Japońskiemu studiu udało się stworzyć grę przystępną dla nowicjuszy w świecie Duszy Calibura, a jednocześnie na tyle złożoną, by uniknąć oskarżeń o "casualizację". Soul Calibur V jest bez wątpienia jedną z najlepszych odsłon serii i istnieje spore prawdopodobieństwo, że przynajmniej część fanów innych topowych bijatyk zdecyduje się dać jej szansę, a być może nawet poświęci się jej na stałe.

8,0
Przystępny jak nigdy, grywalny jak zawsze!
Plusy
  • mechanizm Critical Edge i Brave Edge
  • zróżnicowanie postaci i stylów walki
  • przyjazna dla początkujących i wymagająca dla weteranów
  • aż 8 nowych zawodników
  • trafiony pomysł z Ezio
  • wysoki poziom oprawy audio-wizualnej
Minusy
  • rozczarowujący Story Mode
  • okrojony w stosunku do poprzednika edytor postaci
  • wciąż brak charakterystycznych zawodników
Komentarze
9
Bodzio-Gracz
Gramowicz
11/02/2012 18:31

Gra z każdej strony prezentuje się bardzo dobrze.Jeśli chodzi o recenzję, to jest ona również ciekawa :).

MATEmasagrator
Gramowicz
Autor
08/02/2012 13:09
Dnia 03.02.2012 o 20:36, TobiAlex napisał:

"okrojony w stosunku do poprzednika edytor postac" He? Fanem serii nie jestem, ale z tego, co widzę, to edytor jest bardziej rozbudowany niż w 4.

Tak jak pisałem w tekście prawdą jest, że opcje edytowania wyglądu postaci zostały rozszerzone, ale praktycznie w ogóle zrezygnowano z możliwości edycji statystyk i listy ciosów naszego alter ego, a to duży krok wstecz w stosunku do poprzednika.

TobiAlex
Gramowicz
03/02/2012 20:36

"okrojony w stosunku do poprzednika edytor postac"He? Fanem serii nie jestem, ale z tego, co widzę, to edytor jest bardziej rozbudowany niż w 4.




Trwa Wczytywanie