Binary Domain najmłodsze dziecko SEGI miało być odpowiedzią firmy na tytuły pokroju Deus Ex: Bunt Ludzkości, czy chociażby mające kilka dni temu premierę Syndicate. Co prawda rozgrywka jest tu zdecydowanie inna, ale cyberpunkowy klimat to wspólny mianownik dla wszystkich trzech produkcji. Japonia nie jest bynajmniej krajem raczkującym w temacie i ma wieloletnie już doświadczenie we wspomnianym gatunku. Spoglądając kilka, nawet kilkanaście lat wstecz śmiało można uznać, że cyberpunk jest już wręcz jedną z ich narodowych tradycji. Ten fakt sprawia, że po tytule mogliśmy oczekiwać naprawdę wiele. Natomiast nazwisko Toshihiro Nagoshi, a więc ojca kultowej już Yakuzy stało się dla wielu przysłowiową wisienką na torcie.
Binary Domain najmłodsze dziecko SEGI miało być odpowiedzią firmy na tytuły pokroju Deus Ex: Bunt Ludzkości, czy chociażby mające kilka dni temu premierę Syndicate. Co prawda rozgrywka jest tu zdecydowanie inna, ale cyberpunkowy klimat to wspólny mianownik dla wszystkich trzech produkcji. Japonia nie jest bynajmniej krajem raczkującym w temacie i ma wieloletnie już doświadczenie we wspomnianym gatunku. Spoglądając kilka, nawet kilkanaście lat wstecz śmiało można uznać, że cyberpunk jest już wręcz jedną z ich narodowych tradycji. Ten fakt sprawia, że po tytule mogliśmy oczekiwać naprawdę wiele. Natomiast nazwisko Toshihiro Nagoshi, a więc ojca kultowej już Yakuzy stało się dla wielu przysłowiową wisienką na torcie.
Gracze mający nadzieję na typową dla gier Nagoshi, rozrywkę nie będą zawiedzeni. Pomimo zupełnie innego klimatu, autor zdołał ukradkiem wrzucić w swój nowy twór wiele elementów ze znanej gangsterki. Są one odczuwalne głównie dzięki dobrze napisanym dialogom, które są poza akcją kwintesencją Binary Domain. Niestety już na starcie machają do nas typowe dla SEGI niedoróbki. Jeśli mieliście wcześniej do czynienia z demem to muszę was zmartwić, nie była to wczesna wersja beta a finalny produkt, który być może zawita na wasze półki. Problemy, których tam uświadczyliśmy trafiły zatem również do pełnej gry. Zatem nasz protagonista nadal porusza biodrami jak clown podczas występu. Na szczęcie jest to najbardziej widoczne w pierwszym rozdziale gry. Potem gdy nasz bohater przywdziewa oficjalną zbroję nie rzuca się to już tak w oczy. Sterowanie sprawia wrażenie bardzo topornego i potrzeba dłuższej chwili, by się do niego przekonać. Podobnie jest w przypadku celowania, ale tu muszę przyznać, że jest to raczej problem samego rozłożenia klawiszy w padzie od PS3, nie zaś samej gry. Oczywiście można powiedzieć, że to kwestia sporna (jak wszystko), ale zawsze uważałem, że umieszczenie strzelania pod przyciskiem R1 jest nieporozumieniem. Otwarcie trzeba sobie powiedzieć, że trigger na padzie konkurencyjnej konsoli sprawdza się w strzelaninach, a tą właśnie jest Binary Domain, znacznie lepiej.
Pomimo początkowych problemów, konfrontacja z robotami jest o dziwo bardzo miodna i wciągająca. Binary Domain jest doskonałym przykładem gry z syndromem "jeszcze jednej misji" – nie można się oderwać od ekranu. Bardzo fajnie przedstawione zostało tu niszczenie atakujących nas wrogów. Jeśli kiedykolwiek mieliście okazję podziwiać na żywo rozpadający się na części toster lub porcelanową lalkę, to efekt w grze jest mniej więcej taki sam. Poszczególne części i kończyny blaszaków ulegają pod natłokiem naszych pocisków, rozsypując się na wszystkie strony i wygląda to bardzo widowiskowo. Co ciekawe, wystrzeliwując serię niemal jesteśmy w stanie poczuć uderzenie każdego pocisku w pancerz przeciwnika. Efekty wizualne, nawet dźwięki dopasowane są wręcz po mistrzowsku i jako gracze jesteśmy w stanie przysiąc, że mamy do czynienia z "prawdziwymi", kroczącymi w naszą stronę maszynami. Niesłychanie podobał mi się ten element, bo naprawdę pozwolił się wczuć w akcję toczącą się na ekranie.
Niestety pomimo futurystycznej wizji przyszłości, nasz arsenał potraktowany jest typowo po macoszemu. Miałem wrażenie, że przy niektórych spluwach gdzieś zabrakło pomysłu, a w innych przypadkach było go stanowczo za dużo. Poza standardową szturmówką, która jest podstawowym wyposażeniem naszego bohatera, żadna broń nie wzbudziła mojego większego zainteresowania. No może poza karabinami snajperskimi, ale te w istocie są mało przydatne przez większy czas rozgrywki. Główny sprzęt naszego oddziału możemy usprawniać w specjalnych automatach, które odnajdziemy praktycznie w każdym etapie gry. Szczerze przyznam, że po dwukrotnym ukończeniu zabawy nie zauważyłem by usprawnienia robiły jakąś kolosalną różnicę w czasie rozgrywki. Przykładowo kompani radzili sobie wyśmienicie zarówno mają bronie na pierwszym, jak i ostatnim poziomie. Warto całe zdobyte fundusze przeznaczyć na naszego herosa.
Ciekawe okazało się również usprawnianie naszych żołnierzy, w końcu jak przystało na dobry ceberpunk tego elementu nie mogło w Binary Domain zabraknąć. Robimy to za pomocą specjalnych nanomaszyn, które możemy znaleźć w czasie misji i kupić w automatach (dokładnie tych samych od broni). Ich efekty bywają różne, od podnoszenia odporności, poprzez przyśpieszenie przeładowania broni, podkręcenia celności, na większym oddziaływaniu na oddział skończywszy. Warto przy tym zainwestować we wszystkie możliwe technologie, bo dzięki temu wachlarz układów jest całkiem spory i możemy więcej kombinować. Korzystanie z nanomaszyn jest dziecinnie proste i sprowadza się do wstawiania "kolorowych komórek" w puste sloty. Ich ułożenie może być różne w zależności od poziomu danego "wszczepu", te najdroższe i zarazem najmocniejsze zużywają najmniej miejsca, więc odkładajcie pieniądze by "zebrać je wszystkie!"
Zawiodą się Ci, którzy przewidywali większy nacisk na elementy RPG. Binary Domain to przede wszystkim rasowa strzelanina i tak należy podchodzić do gry. Nasza rola w licznych dialogach sprowadza się jedynie do wybierania prostych, czasem wręcz idiotycznych odpowiedzi. I uwierzcie, że użycie słowa "idiotycznych" nie jest tu przesadzone. Wielokrotnie z zażenowaniem spoglądałem na mojego bohatera, który na bardzo przemyślany monolog kompana odpowiadał trzeci raz z rzędu "Yeah" lub "No". Niestety chcąc nie chcąc zmuszeni jesteśmy tak czynić, bo większej możliwości po prostu twórcy nam nie dali.
SEGA z uporem maniaka próbowała umieścić w grze komendy głosowe. Niestety system ten został zwalony po całości. Wiele słów grze przysparza problemów, miałem też przypadki, że bohaterowie reagowali zupełnie inaczej niż można się było tego spodziewać. Na potrzeby recenzji zainteresowałem się również wersją na Xbox 360 i niestety z przykrością muszę oświadczyć, że pod kinect również ten aspekt prezentuje się niekorzystnie. Bywało tak, że poszczególni członkowie drużyny reagowali na swoje własne głosy, co za tym idzie walka stawała się bardzo chaotyczna. Szybko też zdałem sobie sprawę, że w praktyce wydawanie rozkazów padem jest znacznie szybsze, zatem komendy głosowe sobie darowałem (wyłączyłem je w opcjach). Co i wam polecam.
GramTV przedstawia:
Twórcy w czasie kampanii promocyjnej kładli spory nacisk na prezentację systemu zaufania. Mechanika całkiem nieźle się sprawdza, jednak poza kilkoma kluczowymi momentami w grze nie ma tak naprawdę większego wpływu na rozgrywkę. Na domiar złego miałem wrażenie, że mechanizm nie został do końca przemyślany. Bywały chwile gdy praktycznie cały pasek zaufania potrafiłem podnieść u danej postaci w jednej lokacji, gdy tymczasem w innych miejscach nie było po prostu takiej możliwości. Odpowiednie pokonanie robotów również rzutuje na to jak bardzo drużyna nam ufa i tu właśnie pojawia się owe "obejście systemu", z którego każdy mądry gracz skorzysta. Im więcej mechanicznych części z wroga poleci, tym więcej reputacji i pieniędzy zdobędziemy. Niestety gra wymusza na nas w ten sposób ślepe szarżowanie na wroga, w celu wpakowania w niego jak największej ilości ołowiu. Drogą do sukcesu jest seria prowadzona od nóg w górę – dzięki takiej "taktyce" możecie być niemal pewni, że każdy zniszczony blaszak wywoła ekscytację wśród waszych kompanów. Szkoda, że tak samo żywiołowo nie reagują oni na odpowiednio wydany rozkaz. Cóż zrobić...
Skoro już przy kompanach jesteśmy, nie sposób nie zauważyć, że pomimo roku 2080 nadal mamy do czynienia z typowymi stereotypami, które co rusz do przesady podkreślane są przez samych bohaterów. Amerykanin zatem już do końca pozostanie nieokrzesanym jankesem, Brytyjczyk cynicznym agentem, a Chinka biedną farmerką. Pomimo tego, grupa o dziwo daje się lubić i szybko zaczyna zależeć nam na jej losie. Osobiście najbardziej polubiłem francuskiego robota Caina, który zwraca się do nas z typowym dla tego kraju akcentem i zwrotami. W pierwszej chwili można pomyśleć "pomysł zwariowany" – sam tak sądziłem, ale w praktyce wypadł ciekawie. Zresztą cała ekipa jest sympatyczna i każdy z was znajdzie szybko swoich ulubieńców. Warto jednak co jakiś czas wymieniać zespół w czasie misji, tak by poziom zaufania u każdego z nich był na równym, przyzwoitym poziomie.
To co mnie najbardziej urzekło w Binary Domain, to sama historia i konstrukcja świata, które od pierwszych minut przypominają klasyczne anime. Jako wielki fan Armitage III, Appleseed i Ghost in the Shell nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że całość już gdzieś widziałem. Bynajmniej nie jest to żadna ujma dla gry. Jak to się mówi - jak się inspirować to tylko najlepszymi. Nie da się ukryć, że gra czerpie garściami również z takich filmów jak Terminator, bo klimat dzieła Camerona jest wręcz namacalny. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie brak licencji Binary Domain mogłoby z powodzeniem stać się najlepszą grą właśnie na podstawie tego obrazu. Zatem połączenie kulturowe w tym przypadku udało się. Historia pomimo, iż mocno przewidywalna, jest kwintesencją wszystkich produkcji z robotami w rolach głównych. Choć z początku wydaje się nieskomplikowana, potrafi w wielu momentach dać do myślenia. Natomiast pytanie "Czy robot jest bardziej ludzki niż człowiek?" nie opuszcza nas aż do napisów końcowych.
W grze nie mogło (oczywiście) zabraknąć trybu multiplayer. Niestety w przeciwieństwie do głównej kampanii całkowicie pozbawiony jest duszy. Przejęcie kontroli nad zamaskowanym żołnierzem nie ma już tego uroku. Mechanicznie tryb wykorzystuje plansze znane z rozgrywki dla pojedynczego gracza. O ile uda wam się dopchać do grupki zapaleńców (w chwili gdy recenzowałem grę miałem z tym spore problemy) możecie całkiem przyjemnie wspólnie spędzić czas. Dla mnie jednak kwintesencją Binary Domain jest kampania i głęboka opowieść.
Czas na technikalia. Graficznie gra nie zachwyca, a i miejscami można dostrzec wyraźne doczytywanie tekstur, które tak przy okazji do najpiękniejszych również nie należą. Gra nie podskoczy więc tytułom pokroju Mass Effect, ale też szkaradna nie jest. To co jednak najbardziej irytuje to wyraźnie zauważalny spadek klatek animacji podczas większości starć. Miejscami miałem obawy, że gra praktycznie stanie w miejscu. Jednak tu podkreślam, że już teraz doszły mnie słuchy, że niektórzy koledzy podobnych problemów nie mieli. Zatem można spekulować, że albo ja miałem takiego pecha, albo oni tak wielkie szczęście. Tak czy inaczej fakt warto odnotować bo i nagminnie w czasie testów występował. Szkoda, bo gdyby nie niedoróbki techniczne w Binary Domain, grałoby się znacznie przyjemniej. Wpadki i niedociągnięcia skutecznie obniżają ocenę końcową.
Voice Acting stoi na przyzwoitym poziomie, ale też szału nie ma. Ponadto niektórzy bohaterowie dość znacznie odstają od swoich kolegów co daje się wyraźnie odczuć w kilku, bardziej emocjonujących momentach gry. Czasami padała też synchronizacja obrazu z dźwiękiem, przez co mowa była zwyczajnie przesunięta. Efekty i wszelkiej maści odgłosy są natomiast małym arcydziełem. Potyczki, wystrzały i roboty brzmią naprawdę autentycznie i doskonale budują klimat świata gry. Niestety sama muzyka raczej gdzieś przemyka z boku i trudno tak naprawdę na dłuższy czas zawiesić na niej ucho. Chyba tylko jeden, no może góra dwa kawałki zwróciły moją większą uwagę. Jako fan growej muzyki poczułem się rozczarowany. Z drugiej strony lepiej, że utwory są tłem niż gdyby miały po prostu męczyć.
Można by rzec, że Binary Domain to typowy średniak, gdyby nie tajemniczy czynnik, który niczym magnes przyciąga skutecznie gracza do ekranu. Pomimo niedoróbek, czasami wręcz wkurzających błędów, gra i tak zaskarbiła sobie moją wielką sympatię i najpewniej jeszcze nie raz do niej powrócę. Nadal uważam, że wypuszczenie tytułu przez SEGĘ tuż przed gigantem od BioWare jest precyzyjnym strzałem w stopę. Szkoda, bo gra ma naprawdę wiele do zaoferowania i potrafi się spodobać. Jestem jednak przekonany, że dla większości graczy zniknie gdzieś w natłoku innych, "ciekawszych" i może bardziej kolorowych pudełek. Binary Domain z konstrukcji przypomina robota, który jest nieociosany i toporny, ale pod skorupą bywa bardziej prawdziwy niż większość wypacykowanych ludzi. Dylemat czy wybierzecie przereklamowanego człowieka czy solidną maszynę pozostawiam już wam.
witam ja mam juz przyjemność - tak przyjemność - pograć w binka na PC. odpalam go na maksa na tv 42 cale wygląda ładnie, zero zacięć, czy spadek ilości klatek - a mam już nie młodego blaszaka. w porównaniu do takich tytułów jak terminator ocalenie, residen binary wypada najlepiej - jeśli mam przyrównywać do animka to będzie to Vexile. gram z mikrofonem i większość problemów wynika z mojej wady wymowy ale i tak jest ciekawie - to mój pierwszy tytuł z komendami głosowymi. podsumowując jako maniak anime dałbym binary na PC 8
mtsach
Gramowicz
19/03/2012 18:08
Proszę, będzie wersja pecetowa: http://www.strategyinformer.com/news/17126/sega-brings-binary-domain-to-the-pc-in-april