Walka w zwarciu, to już drugi po Back to Karkand zestaw map i kilku nowych reguł do Battlefield 3. O ile jednak ten pierwszy wyjątkowo mi się spodobał, o tyle drugi wzbudził już dość mieszane uczucia. I to niekoniecznie tylko dlatego, że próbuje naśladować styl Call of Duty.
Choć w takim stwierdzeniu również coś jest. Kwintesencją serii Battlefield są dla mnie i wielu innych graczy relatywnie rozległe i otwarte mapy, na których możemy poużywać sobie do woli w różnorodnych pojazdach. Tymczasem Walka w zwarciu, to kwintesencja strzelankowej klaustrofobii. Nie miałbym też w sumie nic przeciwko, wszak zawsze to jakieś urozmaicenie, a i do zakupu DLC nikt przecież nas nie zmusza. Ale nie wszystko zagrało ...w zwarciu” tak, jak powinno.
Zanim jednak przejdę do oceny dodatku, słów kilka o jego zawartości. Przede wszystkim decydując się na zakup Walki w zwarciu, otrzymamy cztery nowe mapy do trybu multiplayer, kilka nowych broni do odblokowania, kolejne wyzwania oraz nieśmiertelniki. Całość uzupełnia poddany kosmetyce tryb Podboju, Drużynowy Deathmatch oraz znany choćby z Counter Strike’a Mistrz Broni.
Swoje pierwsze „ale” mam do map. Naprawdę spodobały mi się pałacowa Forteca Donia i industrialne Złomowisko, ze szczególnym naciskiem na tę ostatnią. Mają swój klimat, sporo zakamarków i przejść, trzeba trochę pobiegać i poeksperymentować, żeby się ich nauczyć, co owocuje szybko większą skutecznością. Pomysł z rozbudowaniem mapy industrialnej w pionie jest świetny, tak właśnie powinny moim zdaniem wyglądać poziomy w tego typu konwencji.
Nie przekonały mnie natomiast biurowo-apartamentowe Ziba Tower i Operacja 925. Co prawda rozwalanie nowoczesnych biur może niektórym przypaść do gustu, rozumiem też chęć wprowadzenia nowego środowiska, jednak mapy te nie mają dla mnie żadnego wyrazu. Z jakiegoś powodu są po prostu nudne, co w szczególności dotyczy Operacji 925. W Ziba Tower mimo wszystko jest przynajmniej kilka charakterystycznych i ciekawych miejsc. Ja rozumiem dążenie do realizmu, ja wiem, że tak wyglądają nowoczesne biura, ale 925 mnie po prostu nudzi, nawet mimo tych kilku "ciemnych zakamarków" i garażu.
Jeśli chodzi o tryby rozgrywki, to warto wspomnieć o dwóch. Pierwszy z nich, to odmiana Podboju, nazwana Dominacja i Podbój. W zasadzie mamy do czynienia z niewielką tylko wariacją zasad, która zmienia wszakże w znacznym stopniu oblicze każdej bitwy. Po pierwsze bowiem odbijanie i przejmowanie flag zajmuje zaledwie kilka sekund.
Wymusza to na graczach obydwu stron niezwykle szybkie reakcje na sytuację, nie pozwalając zatrzymać się choćby na chwilę. To z kolei, jak pokazała mi praktyka, niemalże zabija jedną z najważniejszych cech Battlefielda – grę zespołową. Tutaj nie ma po prostu czasu, ani miejsca na taktyczne zagrywki, planowanie i zmasowane ofensywy, czy zastanawianie się, gdzie jest reszta drużyny. Na szczęście, przynajmniej w "strefie Premium", większość grających była ogarnięta i jakąś tam współpracę dawało się nawiązać, a i o pomoc nie trzeba było prosić. Ponadto dla szybkiego i mającego sporo szczęścia gracza Dominacja i Podbój, to kopalnia tysięcy punktów doświadczenia. W żadnym innym trybie nie zdobywa się ich tak szybko oraz łatwo. I wcale mnie to nie cieszy.
Wszystko to sprawia, że mecze przy standardowych ustawieniach biletów nie są zbyt długie, co szybko doprowadziło do zwiększania ich limitu na serwerach. To z kolei doprowadza do sytuacji, w której najlepsi gracze potrafią po 20 minutowej zabawie zgarnąć dziesiątki tysięcy punktów i tony baretek. Granie szturmowcem, to tutaj podstawa – rzucanymi nawet gdziekolwiek apteczkami da się nabić masę punktów.
Jednak największą wadą jest moim zdaniem mechanizm odradzania się w losowych punktach. Zapewne miało to jeszcze bardziej zwiększyć dynamikę zabawy, ale w praktyce prowadzi jedynie do frustracji. „Respawnowe kąty” są często obstawione przez polujących na fragi i ginie się po sekundzie, niczym w MMO. Odpieranie ataku na rez-bazę w normalnym Podboju wkurza, ale ma nieraz swój urok. Tutaj ganking tylko wku...rza.
Drugi z nowych trybów, to nowość jedynie w BF3. Mistrz Broni znany jest bowiem z klasycznego Counter Strike’a, czy choćby CoD. Zasady są wyjątkowo proste. Każdy z graczy rozpoczyna zabawę z podstawowym pistoletem. Za zabicie każdych kolejnych dwóch przeciwników otrzymuje mocniejszą i zazwyczaj lepszą broń, przy czym – na szczęście – nie wliczają się w to zabójstwa nożem. Poza jednym wyjątkiem: finalnym zabójstwem. Gramy oczywiście drużynowo, choć nie mamy opcji korzystania z klasowych umiejętności, nie regeneruje się nam również zdrowie.
Mistrz Broni, przeniesiony na mechanikę BF3 sprawdza się w praktyce całkiem nieźle. Różnice w charakterystykach broni i szybkie tempo sprawiają, że zmuszeni jesteśmy do błyskawicznego przystosowywania się do sytuacji, skracania dystansu z shotgunem, by zaraz potem pozwolić sobie na chwilę wytchnienia i małe kampienie z wyposażonym w optykę karabinem.
Problem z tym trybem, w moim przynajmniej mniemaniu, polega na tym, że zabawa dość szybko się nudzi. Wystarczy dwa razy dojść do końca listy broni i... całkowicie znika motywacja do dalszej gry. Może to dlatego, że tryb ten jest tak mało „battlefieldowy”? A może dlatego, że brak w nim czynnika losowego? Przyznam szczerze, że w sytuacji, w której na każdym „poziomie” broń losowana byłaby z pewnej niewielkiej nawet grupy, na dodatek z równie losowym wyposażeniem, wróciłbym do Mistrza Broni na pewno. A tak, zwyczajnie już mi się nie chce.
W Walce w zwarciu otrzymamy także kilka nowych wyzwań, z których jak zwykle niektóre budzą kontrowersje. Inżynier, to moja ulubiona klasa, będący nagrodą ACW-R, to niezły, celny karabinek, ale zmuszać mnie do zabicia 20 ludzi z RPG na tak ciasnych mapach? DICE, litości! Albo dajcie chociaż na otarcie łez nieśmiertelnik „RPG noob”, będę nosił z dumą. Tak, czy inaczej wyzwania nie są zbyt trudne, a w zamian nagrody naprawdę ciekawe. Jak choćby bardzo dobry, powracający w wielkim stylu SPAS-12.
Od strony technicznej żadnych niespodzianek. Na pewno wciąż nie da się rozwalić wszystkiego, choć akurat w wielu miejscach sprawnie rzucony granat, czy pocisk z RPG potrafi zrobić „nowe okno” w ścianie. Jednak znakomita większość pary poszła niestety w gwizdek, czyli „uszkodzenia kosmetyczne”. Szkoda, bo akurat tutaj kompleksowy model uszkodzeń jest ważniejszy, niż na większych i bardziej otwartych mapach. Paradoksalnie najmniej podatna na zniszczenie jest najlepiej zaprojektowana mapa, czyli Złomowisko.
Battlefield 3: Walka w zwarciu, to zestaw map, który z pewnością można pominąć. Szczególnie, jeśli frajdę sprawia Wam jedynie walka na dużych mapach, z użyciem czołgów, transporterów opancerzonych i lotnictwa. Jeśli nie bawicie się dobrze na małym terenie, nie wciąga Was szybka i często zupełnie pozbawiona współpracy akcja, poczekajcie na kolejny dodatek. Siły pancerne, które ukażą się najprawdopodobniej we wrześniu i mają zaoferować coś, co tygryski i myszaści lubią najbardziej – ponoć największe mapy w historii serii i nowe, ciężkie zabawki.
Nie oznacza to jednak, że Walka w zwarciu jest zła. To kilka przyzwoitych map, z których dwie są naprawdę nieźle zaprojektowane, a także potencjalnie dobra odskocznia od battlefieldowej rutyny. Kolejnymi zaletami dodatku są naprawdę niezłe i ciekawe bronie, które można w nim odblokować oraz – dla chcących szybko awansować – tony punktów za rozgrywkę w trybie Dominacja i Podbój. Pod warunkiem, że dobrze odnajdziecie się w nowej, dużo szybszej formule rozgrywki.
Battlefield 3: Premium
Walka w zwarciu jest też pierwszym dodatkiem, który debiutuje wraz z usługą Battlefield 3: Premium. Jest to forma płatnego rozszerzenia możliwości naszego konta gry w systemie Battlelog oraz na platformie Origin. Dzięki temu zyskamy między innymi w cenie usługi wszystkie dotychczas wydane i nadchodzące dodatki DLC do BF3, możliwość resetowania statystyk i udziału w specjalnych eventach, kilka kosmetycznych dodatków, a także możliwość pobrania i zagrania w nowe DLC na dwa tygodnie przed oficjalną premierą. Więcej szczegółów znajdziecie tutaj.
Opcja opłacalna szczególnie dla osób, które i tak zamierzają nabyć wszystkie dodatki do gry. Przy okazji jest to przemyślana forma przywiązania klienta do marki i kolejnych produktów z nią związanych, a zastosowana tu metoda "marchewki" bardzo mi się spodobała. Tym bardziej, że na razie "strefa Premium" nie psuje balansu rozgrywki.