W kwietniu bieżącego roku w polskich kinach zadebiutowała właściwie amatorska produkcja Iron Sky traktująca o... nazistach z Księżyca. Czarna komedia z mocnymi wątkami science fiction właściwie z miejsca stała się pozycją kultową i aż dziw bierze, że nikt nie chciał przedstawić tej pokręconej wizji Finów w grywalnej formie. Aż do teraz. Krakowskie studio developerskie właśnie kończy prace nad Iron Sky Invasion - grą, w której sami pokażemy Niemcom-nie-z-tej-Ziemii, gdzie jest ich miejsce!
30 października w Krakowie odbył się pokaz najnowszego tytułu autorów serii Earth oraz cenionych na świecie RPG-ów z cyklu Two Worlds. Studio Reality Pump zaprezentowało grę Iron Sky Invasion - symulator statku kosmicznego oparty na licencji rzeczonego filmu. Prowadzący demonstrację prezes firmy, Mirosław Dymek, nie krył swojego podekscytowania tym dość zaskakującym projektem. Przyznał, że pomysł na realizację tego przedsięwzięcia wyszedł prosto od niego właściwie zaraz po obejrzeniu fińskiego dzieła. 7 lipca rozpoczęły się właściwe prace w Reality Pump, natomiast sama gra być może zadebiutuje na rynku już... w przyszłą środę!
To nie żaden żart - developing Iron Sky Invasion faktycznie trwał cztery miesiące. Najlepszym tego dowodem jest to, że na pokazie dla prasy dziennikarze mogli sami sprawdzić zaawansowaną wersję beta tej produkcji, która właściwie w 100% odzwierciedlała jakość finalnego produktu. Czego można się po niej spodziewać?
Iron Sky Invasion to w wielkim skrócie kosmiczny symulator, w którym nie zabraknie elementów znanych z gier RPG oraz kilku naleciałości z RTS-ów. Jednakże najważniejszą cechą najmłodszego dziecka zespołu Reality Pump, którą podkreślano właściwie przy każdej okazji, jest to, że absolutnie nie stara się być ono poważną produkcją. To taki Red Alert wszystkich produkcji traktujących o pilotażu kosmicznych myśliwców. Ba! W Iron Sky Invasion, podobnie jak w grze Elektroników, pojawi się całe zatrzęsienie aktorskich scenek przerywnikowych i to z odtwórcami głównych ról z kinowego pierwowzoru! Nic dziwnego, Invasion ma wszakże stanowić uzupełnienie fabuły wspomnianego obrazu.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy przy kontakcie z grą była jej oprawa graficzna. Iron Sky Invasion nie będzie produkcją segmentu AAA, ale jak na tak skromny tytuł całość prezentuje się naprawdę zacnie. Owszem, na ekranie obserwujemy głównie wypełnioną świecącymi w oddali gwiazdami przestrzeń między Księżycem a Ziemią, ale wszelkie obiekty - w tym stacje kosmiczne i statki przeciwników nierzadko imponujących rozmiarów - zostały wykonane z ogromną dbałością o szczegóły. Po prezentowanej becie było czuć, że gra zaczynała jako znacznie mniejsza produkcja, na realizację której dopiero po pewnym czasie znalazły się większe środki, niemniej fani serii Wing Commander czy X-Wing powinni być wniebowzięci. I nie tylko oni, gdyż jak podkreślają autorzy marzyli o zrobieniu tytułu, który przykuje uwagę zarówno hardcore’owców, jak i tak zwanych niedzielnych graczy.
Ci pierwsi z pewnością docenią dość zaawansowany system sterowania kosmicznym statkiem, który wymaga pewnej wprawy, by zostać asem przyksiężycowych przestworzy oraz samą strukturę gry. W Iron Sky Invasion właściwie cały czas coś się dzieje, gdyż kampania ma na dobrą sprawę strukturę sandboksa. Co parę minut jesteśmy wywoływani przez kolejnych zleceniodawców i tylko od nas zależy, które z oferowanych zadań zdecydujemy się wykonać. Jedynymi chwilami, kiedy możemy odpocząć od zestrzeliwania nazistowskich sił (ponad)powietrznych są momenty, kiedy dokujemy w jednej ze stacji kosmicznych, aby zmienić środek transportu, którym się poruszamy - począwszy od przypominających smukłe rakiety pojazdów aż po zajmujące prawie cały ekran “bombowce” - bądź też ulepszyć aktualnie oblatywany przez nas model.
W tym miejscu pojawiają się znane z RPG-ów zbieractwo oraz szperanie w statystykach. “Kolekcjonować” możemy kosmiczny złom, który następnie sprzedajemy. Jak nietrudno się domyślić za zarobione pieniądze kupimy upgrade’y, dzięki którym nasz statek będzie szybszy, lepiej uzbrojony bądź też bardziej odporny na zniszczenia. Dodajmy do tego, że jako piloci cały czas musimy mieć na uwadze aż trzy paski energii - tarcz, dopalacza i uzbrojenia. Co ciekawe, można nimi dowolnie zarządzać. Dla przykładu: kiedy musimy ratować się ucieczką przed ciężkim obstrzałem to jednym przyciskiem przekażemy zasoby z działka energetycznego do silników. Interesujący patent.
Gdyby tego jeszcze było mało autorzy obiecują, że w kilku momentach kampanii dane nam będzie przejąć kontrolę nad całą flotą walczącą z księżycowi nazistami. Jednakże walcząc w normalnych misjach kampanii możemy zapomnieć o wydawaniu rozkazów reszcie pilotów. Ludzie z Reality Pump wprost powiedzieli, że mogło by to niepotrzebnie skomplikować rozgrywkę. Po kilkunastu minutach spędzonych z Iron Sky Invasion przyznałem im rację.
Będąc już przy temacie kampanii nie mogę nie wspomnieć o tym, że przyjdzie nam pracować dla kilku różnych frakcji - tylko od nas zależeć będzie czy zlecenia przyjmiemy od Amerykanów czy od Hindusów. Ponadto całość ma być wręcz naszpikowania misjami pobocznymi. Twórcy zapowiedzieli, że przejście gry na 100% zajmie około 12 godzin. Kolejną ciekawostką jest to, że gracze będą mogli sami określić poziom trudności gry poprzez wybór odpowiadających im zleceń. Laicy skupią się na głównych i jednocześnie “obowiązkowych” misjach oraz zadaniach w stylu kręcenia filmu propagandowego (sic!). Z kolei zadowodowcy nie pogardzą wyzwaniami, w których sami, bez przyjacielskiej floty, będą musieli odeprzeć atak kilkunastu ciężko uzbrojonych jednostek Rzeszy. Ilość zrealizowanych kontraktów przełoży się na ilość punktów reputacji, która w Iron Sky Invasion pełni funkcję swoistego high score’a. I to dosłownie. Po ukończeniu tego tytułu prześlemy swój wynik na dedykowaną grze tablicę wyników.
Niestety, w Iron Sky Invasion zabraknie trybów kooperacji oraz multiplayer. Cała nadzieja w DLC oraz... fanach gry. Reality Pump już zapowiedziało, że po premierze udostępni ona zestaw narzędzi moderskich, dzięki którym powstaną setki nowych kampanii a nawet opcje gry wieloosobowej.
Pokaz nie mógł obyć się bez niespodzianek. Pierwszą z nich była lista platform, na które zmierza Iron Sky Invasion. Jest ona dość imponująca - PC,Mac, PlayStation 3, Xbox 360, Android i wreszcie iOS. Na “dużych” sprzętach gra pojawi się zarówno w wersjach cyfrowych, jak i pudełkowych. Szykowana jest nawet kolekcjonerka, w której znajdziemy artbook i reżyserską wersję filmu Iron Sky na Blu-Rayu! Niewykluczone, że na PC Invasion pojawi się już 7 listopada, na co bardzo liczą autorzy. Na wydania konsolowe poczekamy aż stycznia przyszłego roku. Drugą niespodzianką jest opcja cross-save, dzięki której dysponując grą w wersjach na pececie lub Macu i na urządzeniu przenośnym będziemy mogli kontynuować rozpoczętą na jednej platformie kampanię na telefonie lub tablecie ściagając swojego save’a z chmury. Genialne, nieprawdaż? Małą, ale jakże smaczną wisienkę na torcie Iron Sky Invasion jest to, że gra wspiera tryb 3D w wersjach na blaszaki i konsolę Sony.
Muszę otwarcie przyznać, że nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tak obiecującą produkcją, która powstawałaby w tak szaleńczym tempie. Entuzjazm studia Reality Pump i sama tematyka ich nowej gry sprawiły, że jestem ogromnie ciekaw jak w akcji wypadnie finalna wersja Iron Sky Invasion. Zwłaszcza, że przez ostatnie lata w temacie symulatorów kosmicznych słychać było jedynie ciszę. W końcu, co jak co, ale do nazistów z kosmosu w swojej karierze gracza jeszcze nie strzelałem!