Ratunku! Pomocy! Niemcy nas biją! Niemcy z Księżyca biją nas, Ziemian, spodkami...
Może to trochę bezsensowne, ale cieszę się, że na Księżycu nie ma spadkobierców III Rzeszy, którzy uciekli tam w 1945 roku, jak w filmowej wersji Iron Sky. Dlaczego się cieszę? Cóż, mogliby być bardzo kłopotliwi. Na inwazję z ich strony raczej bym nie liczył, bo nie miałaby kompletnie sensu - ludzie, którzy przez 70 lat żyli, lub też urodzili się i wychowali na Księżycu, nie wróciliby na Ziemię. Nasze sześciokrotnie większe ciążenie sprawiłoby, że nie dali by rady ruszyć ręką. Podbój byłby bezcelowy. Ale odwet już owszem. A to samo ciążenie, które nie pozwalałoby im wrócić, ułatwiłoby też atak. Siedzący na górze studni grawitacyjnej naziści mogliby bez większego problemu zrzucać na nas całkiem spore skałki i to nawet bez celowania - wystarczyłoby, żeby było ich dużo. Któryś sztuczny meteoryt w końcu rąbnąłby w jakieś miasto i musielibyśmy się poddać z uwagi na połączoną przewagę kosmicznej vergeltungswaffe i praw przyrody działających na naszą niekorzyść. Niewesoła perspektywa... I dlatego cieszę się, że Księżyc wolny jest od potomków niemieckich faszystów.
Oczywiście, w Iron Sky: Invasion nie jest i to my musimy zadbać o to, by zagrożenie z ich strony zostało zażegnane. Na szczęście wolą oni atakować bardziej konwencjonalnie, wysyłając latające spodki własnej produkcji tudzież kosmiczne zeppeliny. Asteroidy też mają, a owszem, ale wykorzystują je mało praktycznie, holując przez całą drogę do Ziemi i to dość niespiesznie, więc jest sporo czasu na ich przechwycenie i zniszczenie. Z dwadzieścia ich rozwaliłem. Po czwartej miałem dość, to fakt, ale grałem dalej, bo miałem nadzieję, że zrobi się ciekawiej. Nie zrobiło się.
Co ciekawe, pierwsze wrażenie Iron Sky: Invasion robi dobre. W menu wita nas muzyka zespołu Laibach, bardzo odpowiednia w tym miejscu, zważywszy na częste dla tego zespołu nawiązania do estetyki faszystowskiej. Potem od strony muzycznej też jest nieźle lub nawet lepiej niż nieźle, a i na resztę udźwiękowienia nie można narzekać, zwłaszcza zaś na podłożone głosy bohaterów. Iron Sky: Invasion wykorzystuje stary patent znany z Command & Conquer, czyli scenki z udziałem żywych aktorów. I są to aktorzy znani z filmowej wersji Iron Sky, którzy spisują się tu znakomicie, lepiej niż można by się spodziewać - są naturalni, wiarygodni, po prostu dobrze grają. Chciało im się, to widać, brawa się zasłużenie należą. Szkoda tylko, że to ostatnie brawa, na jakie ta gra może liczyć.
Krakowscy twórcy z Reality Pump stworzyli chyba pierwszy polski kosmiczny symulator... za naprawdę niewielkie pieniądze. I... to widać. Czegoś tu ewidentnie zabrakło i wydaje mi się, że właśnie pieniędzy i czasu, bo nie wierzę, że taki doświadczony zespół nie potrafił się niczego nauczyć na klasykach gatunku typu TIE Fighter, Wing Commander i Freespace. Co ciekawe, sam pomysł na ogólną rozgrywkę był, ba, nadal jest, całkiem zgrabny. Otóż, trwa inwazja, w czasie rzeczywistym. Z Księżyca w kierunku Ziemi lecą mniejsze lub większe kampfgruppe, cały czas, coraz bardziej wartkim strumieniem. Przechwycimy jedną, pozostałe zbliżą się do naszej planety i im dłużej zamarudzimy, tym więcej ich wejdzie w atmosferę i zaatakuje nasze miasta. Zgroza. Oczywiście, tam zostaną przechwycone przez obronę przeciwlotniczą tudzież myśliwce i w końcu zniszczone, ale morale ludności ucierpi. A pismacy nas obsmarują i w ogóle będzie źle. Dlatego trzeba się uwijać i pilnować, by jak najmniej flot przedarło się przez naszą sieć, bardzo dziurawą zresztą.
GramTV przedstawia:
A w międzyczasie mamy jeszcze misje. Część z nich może być rozpatrywana jako główny wątek, niektóre są poboczne, wszystkie zaś okraszone wspomnianymi filmikami i często sporą dawką satyry, podobnie jak w filmowym oryginale. I jest tak - to, co miało być dramatyczną, pełną emocji walką o ocalenie Ziemi przed nieustającym atakiem, jest męczącą, zniechęcającą rutyną. Fatalną wprost. Walka bardzo szybko robi się morderczo nudna, bo tłuczemy hurtem te spodki, filiżanki i co tam jeszcze księżycowi naziści wyślą. Jeden na pięćdziesiąt przeciwników sprawia problemy, ale takie, które można przezwyciężyć prostą taktyką - nie liczcie tutaj na jakieś wielkie pojedynki, emocjonujące walki i tym podobne. Odpowiednio ulepszonym okrętem można prawie każdego wroga zniszczyć w starciu czołowym, trzymając ciągle spust i przerzucając moc na osłony... Bo jest tu taki mechanizm gospodarowania energią, jak w kultowym TIE Fighter i X-wing, tyle że niestety spłycony i uproszczony. Ogólnie starcia, zwłaszcza "masówka" w ramach powstrzymania inwazji, to nuda.
A misje fabularne nie są wcale lepsze. Kilka z nich jest w miarę znośnych, zwłaszcza gdy przypadkiem nam się nałożą czasowo jakieś nie cierpiące zwłoki zadania i trzeba się spieszyć - wtedy są emocje, jest dramatyzm i napięcie. Ale tylko przypadkiem - celowo czegoś takiego gra wywołać nie umie. Brakuje reżyserii, brakuje zwrotów akcji, przełomowych momentów. Pamiętacie pierwsze pojawienie się Lucifera czy zniszczenie Galatei z Freespace? Ja pamiętam, po tylu latach. Z Iron Sky: Invasion nie będę nic pamiętał już za kilka miesięcy, bo nie ma tu nic wartego zapamiętania. Ot, dużo schematycznego strzelania, dużo powtarzania dokładnie tych samych akcji. I fajne przerywniki filmowe, które ledwo ciągną do przodu te flaki z olejem. Można to było zrobić lepiej.
Na przykład rozwijanie okrętów. To dobrze, że aby mieć fundusze na ich ulepszanie, trzeba zbierać graty wypadające z wraków wrogów, bo to dodaje nowy czynnik do walki. Musimy się spieszyć, żeby zebrać "znajdźkę", bo wiecznie nie będzie czekała (co akurat jest trochę dziwne, ale niech będzie), więc podejmujemy decyzję, czy walczyć dalej, czy wystawić się na cel i zebrać kasę. Ale potem, gdy ją chcemy wydać, okazuje się, że cały system jest prosty jak budowa cepa - zamiast jakichś podzespołów, zamiast konkretnych ulepszeń, po prostu wykupujemy kolejne poziomy broni, tarcz, silników i tak dalej. Żadnego widocznego efektu to nie ma, oprócz cyferek. Gdybyśmy kupowali faktyczny sprzęt i gdyby było widać, że montujemy go na maszynie, byłoby o wiele fajniej i może nawet chciałoby się tłuc te spodki, żeby zarobić na nową zabawkę. Tak samo jest z różnymi maszynami - niby mamy dostęp do kilku kosmolotów, ale z wyjątkiem misji, w których absolutnie musimy wykorzystać taki a nie inny, można spokojnie latać jednym, dobrym na każdą okazję. Też zmarnowany potencjał, zwłaszcza że te niby "różne" statki, tak naprawdę latają i strzelają bardzo podobnie. To nie to co poszczególne "wingi" i myśliwce oraz bombowce TIE z symulacji gwiezdnowojennych. Żeby choć wyglądały jakoś fajnie te nasze maszyny, ale nie, w filmie pokazano je jako skrzyżowanie satelitów ze stacjami kosmicznymi i tak samo jest w grze. W kinie dało się to przełknąć, bo było krótko, a tutaj godzinami gapimy się na coś, co jest ekstremalnie odległe od naszego wyobrażenia gwiezdnego myśliwca. Już naziści mają fajniej wyglądający sprzęt... ale to akurat normalne, w II wojnie światowej też mieli.
Łatwo się chyba domyślić, że Iron Sky: Invasion nie polecam. Nie ma ku temu powodów. Może jeśli ktoś jest wielkim fanem filmu, to będzie się tu dobrze bawił, ale też tylko przez jakiś czas - potem nuda mielenia ciągle tego samego skutecznie go zniechęci. Pozostałych fanów kosmicznego latania i strzelania zdecydowanie przestrzegam i odradzam - Iron Sky: Invasion to strata czasu i pieniędzy.
5,0
Tylko dla fanów filmu. I to tych odpornych na nudę.
Plusy
profesjonalne filmiki z aktorami z filmu
dobry, nie przesadzony humor
niezła ścieżka muzyczna
Minusy
nudna walka z ciągle takim samym przeciwnikiem
bardzo proste ulepszanie statków
brak napięcia, emocji, dramaturgii w fabule
czuć niski budżet i brak czasu na dopieszczenie gry
Film jest specyficzny, ale imo calkiem niezly. Nie jest to typowa komedia, ale ma bardzo dużo aluzji, nawiązań i sam bym Ironsky postawil 7/10. Jednak trzeba uważać, bo nie jest to film dla wszystkich.
A mam inne pytanie: jeżeli jest to gra na podstawie filmu, to czy film jest warty obejrzenia? Bo kiedyś temat mi się obił o uszy, ale poczułem że albo będzie to kiszka, albo też po prostu niczego już w życiu nie będę stuprocentowo pewny. Nawet nazis na księżycu, którzy potem wrócą i rąbną nas z grubej rury (a może dlatego Amerykanie nie chcą robić jeszcze bazy na księżycu? o.O).
Vojtas
Gramowicz
15/12/2012 17:48
^ Za dużo porno.Co do recenzji - nic nowego, czytałem wiele podobnych opinii nt. tej gry i niemal wszędzie powtarza się słowo "nuda" i "prosty".