XCOM: Enemy Unknown i Tropico spotykają się w celu przeszmuglowania alkoholu i wykoszenia (dosłownie) konkurencyjnych mafii? Nie do końca. I właśnie dlatego Omerta: City of Gangsters grą wybitną nie będzie.
XCOM: Enemy Unknown i Tropico spotykają się w celu przeszmuglowania alkoholu i wykoszenia (dosłownie) konkurencyjnych mafii? Nie do końca. I właśnie dlatego Omerta: City of Gangsters grą wybitną nie będzie.
Ale Tropico jest tu przywołane z jeszcze jednego powodu. Rozgrywka w Omerta: City of Gangsters przebiega bowiem dwupłaszczyznowo. O pierwszym - taktycznej walce - już wspomnieliśmy. Drugim jest rozbudowa swojego mafijnego imperium poprzez rabowanie okolicznych browarów czy składów broni i sprzedaż zdobytego towaru po ustalonej przez siebie cenie, ale także otwieranie coraz to nowych przydatnych budynków, które też mają na siebie zarabiać (apteka, zakłady bukmacherskie czy arena dla bokserów). W swojej nowej produkcji Haemimont Games zrezygnowało bowiem z klasycznego dla gier akcji schematu, w którym wcielamy się w rolę nieopierzonego, ale zdolnego młodzieńca, który całkiem przypadkowo odnajduje się w usługiwaniu wziętym mafiozom, aż z czasem wspina się po kolejnych szczeblach gangsterskiej kariery. Tu jest odwrotnie - od razu to my jesteśmy szefem i jako nowi w mieście staramy się rozkręcić lokalny biznes, a także zatrudniać sługusów o różnych zdolnościach bojowych.
Omerta: City of Gangsters ma przy tym swoją fabułę. I nie jest to byle jaka opowiastka zrobiona na odczepnego, ale całkiem przyjemna, choć to słowo akurat raczej średnio pasuje do brudnych interesów prowadzonych w czasach prohibicji, historia. Nie poznaje się jej może z zapartym tchem, ale rozwijając się niespiesznie potrafi wprowadzić nieco napięcia i zaserwować od czasu do czasu element zaskoczenia. Gorzej niestety z klimatem - a przecież temat, który podejmuje gra bułgarskiego studia jest jednym z najlepszych fundamentów pod postawienie prawdziwego klimatycznego arcydzieła, monumentu podziwianego nieprzerwanie, unoszącej się w powietrzu woni, którą chce się wchłaniać pełną piersią. W Omercie bardzo mi tego brakuje, a to niestety oznacza automatyczne obniżenie oceny o co najmniej jeden punkt.
Wróćmy jednak do ekonomicznej strony gry. Nie wypada może ona beznadziejnie, ale osoby, które są za pan brat z przywołaną wyżej serią Tropico, będą odczuwały spory niedosyt. To oczywiste, że Haemimont Games nie mógł zrobić Tropico 4,5 dodając jeszcze do tego walkę w turach i przenosząc akcję z rajskiej wyspy do Stanów Zjednoczonych w czasach prohibicji. Mimo to od rozbudowy miasta na swoją modłę można było oczekiwać nieco więcej - zwłaszcza, że studio specjalizuje się właśnie w tego rodzaju produkcjach. Tymczasem Bułgarzy jakby zapomnieli o jednym, jakże istotnym czynniku. Rozwój naszego imperium nie jest praktycznie w ogóle zakłócany. Jedyne, czego trzeba pilnować, to stałe odprowadzanie doli służbom mundurowym, co by jeden z drugim nie zaczęli niepotrzebnie bruździć. Wytrawny biznesmen potraktuje to jednak w ramach niewielkiej inwestycji, która przekłada się na pewny zysk. Na dalszym etapie gry wpływy na konta rosną w takim tempie, że brakuje pomysłów czy wręcz możliwości na roztrwonienie tego majątku. Tu ewidentnie brakuje wyzwania.
Podobny zarzut można zresztą postawić walce. Widać, że twórcy przemyśleli rozwój postaci, dali graczom słusznej szerokości wachlarz opcji do wykorzystania podczas starć z policją czy członkami wrogich mafii i Ku Klux Klanu, a nawet udało im się wpleść kilka naprawdę interesujących mechanizmów (gangsterzy mogą np. wpaść w panikę, przez co stają się bezwolni; ranni muszą się liczyć ze stopniową utratą krwi itp.). Początkowo, gdy uczymy się tego, jak najwydajniej wykorzystać naszych wojów w kolejnych turach, wszystko to przedstawia się obiecująco i osiąga odpowiedni poziom skomplikowania. Z czasem jednak przebieg walk robi się wtórny, a my ciągle korzystamy z tych samych schematów - dobieranych oczywiście w zależności od chociażby rodzaju przeciwnika. Omerta: City of Gangsters od pewnego momentu nie zmusza nas do poszukiwania nowych sposobów na poradzenie sobie z wrogiem - a wtedy zaczyna się to, co zabija gry taktyczne, czyli monotonia.
Bardzo dobrze Omerta: City of Gangsters wypada za to pod względem interfejsu i głębi, jaka dobywa się z postaci niezależnych. Jak na dłoni widać tu doświadczenie ekipy Haemimont Games zdobyte na wiecie-jakiej serii. Jakąkolwiek akcję możemy podjąć za pomocą dwóch-trzech kliknięć. Nie gubimy się w poszukiwaniu pożądanej opcji, a do tego wszystko jest przejrzyste i logiczne. I nawet nie przeszkadza to, że niektóre tablice zostały żywcem przeniesione z Tropico. Skoro sprawdziło się to w klimatach rajskiej wyspy, skalanej przecież autorytarnymi rządami El Presidente, to dlaczego nie ma być OK także w Atlantic City lat 20.? Powracają także krótkie, ale jakże barwne sylwetki NPC-ów. Mają one za zadanie nie tylko nadać grze nieco smaczku, ale przede wszystkim dać nam ogląd na to, jak postępować z poszczególnymi postaciami.
Niewiele dobrego można powiedzieć o oprawie audiowizualnej. O ile muzyka jest tu najjaśniejszym punktem, choć z tak wspaniałego repertuaru z tamtych czasów można było wykrzesać zdecydowanie więcej, tak o grafice nie można powiedzieć praktycznie niczego dobrego. Nie przystaje ona ani do współczesnych, ani nawet do nieco wcześniejszych standardów. Omerta: City of Gangsters jest brzydkie w oddaleniu, a co dopiero na zbliżeniach... O ile modele postaci prezentują się jeszcze przyzwoicie, tak animacje ich poruszania się powodują, że gangsterzy wyglądają, jakby mieli poważne problemy ze stawami. Pojawiają się też takie krzaczki, jak chociażby strzelanie przez zamknięte okna. Oczywiście wypatrzenie przeciwnika przez szybę to element gry taktycznej, ale skąd oni w tych latach 20. wzięli materiał, który po włożeniu we framugi nie reaguje na przestrzał z broni palnej? Nieprzekonująco brzmią też dźwięki wystrzałów, a często powtarzane kwestie wypowiadane przez aktorów szybko robią się drażniące. Co więcej, w samej swej treści są mdłe, choć zdarzają się też klasyki z mafijnego półświatka, jak choćby słynne Tarantinowskie "Będziesz tylko szczekał, czy wreszcie ugryziesz?". Kampania jest na tyle rozbudowana, że wystarczy na jakieś 30 godzin zabawy. Oczywiście o ile ktoś wytrwa do końca. Ja od pewnego momentu, zamiast cieszyć się z rosnącego na moich oczach imperium, byłem coraz bardziej znudzony i musiałem coraz mocniej zaciskać zęby, by podjąć się kolejnego zadania. Nie tak to zapewne w zamyśle twórców gry miało wyglądać.
Omerta: City of Gangsters to produkcja przyzwoita, ale w zasadzie dla nikogo. Antyfani gier taktycznych nie przekonają się dzięki niej do tego specyficznego gatunku; wielbiciele tego typu rozgrywki dostrzegą z kolei liczne niedociągnięcia i szybko będą znużeni; osoby szukające tu czegoś w rodzaju Tropico bis wyśmieją brak realnych wyzwań w warstwie ekonomicznej; wreszcie miłośnicy Ojca chrzestnego i złotego okresu mafii nie poczują tego niezwykłego, jedynego w swoim rodzaju klimatu. Gdyby ekipie Haemimont Games rzeczywiście udało się stworzyć wspomniany na samym początku mariaż XCOM: Enemy Unknown z Tropico, bylibyśmy świadkami czegoś wielkiego. A tak zmarnowany potencjał bierze górę nad oczywistymi zaletami.