Najnowsza produkcja GungHo Online Entertainment jest spin-offem bardzo popularnego w Azji MMO zatytułowanego Ragnarok Online. Nie ukrywam, że marka ta do tej pory była mi zupełnie obca, ale szybko okazało się, że znajomość poprzedniej odsłony nie umniejsza radości czerpanej z obcowania z Ragnarok Odyssey. Fabuła gry opowiada o Fort Farthest oraz garstce jego załogi broniącej ludzkie królestwa przed wszelkiego rodzaju kreaturami i stanowi samodzielną historię niepowiązaną zbytnio z dziejami uniwersum. W dodatku poznajemy ją głównie poprzez krótkie i opcjonalne dialogi z NPC-ami, nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby wysiłki scenarzystów w ogóle pominąć i czym prędzej rzucić się w wir walki.
Zanim jednak jako rekrut zasilimy drużynę Fort Farthest zostaniemy przeniesieni do kreatora postaci. Narzędzie to, jak na przenośną grę, jest zaskakująco rozbudowane. Możemy w nim skorzystać z gotowych wzorców postaci, ale esteci mają też opcję przemodelowania ich twarzy, fryzury czy poeksperymentować z kolorem wdzianka. Ba, od nas zależy nawet ton głosu, a dźwiękowcy przygotowali ich aż po 16 dla przedstawicieli obu płci.
Tworzenie swojego alter ego nie ogranicza się jedynie do wyglądu, ponieważ następnym krokiem jest wybór klasy. Tych mamy sześć i każda z nich znacząco różni się pozostałych atrybutami i słabościami. Najbardziej uniwersalną profesją jest Sword Warrior, mocna zarówno w ataku jak i defensywie wydaje się najbardziej odpowiednia dla początkujących graczy. Kolejne to Assassin, który niewielką liczbę punktów życia nadrabia zwinnością i Hammermisth, zupełne przeciwieństwo poprzednika. Do tej ekipy damage dealerów należy doliczyć jeszcze szyjącego z łuku Huntera. Dwie ostatnie klasy, specjalizujące się we wspieraniu towarzyszy, to stosujący magię leczącą Cleric i nastawiony na efekty obszarowe Mage. Początkowy wybór może być trudny, ale jeśli nawet okaże się nietrafiony, to nic straconego. Bardzo szybko w trakcie rozgrywki odblokowujemy moc pewnego kryształu, który pozwala na dowolne zmienianie profesji pomiędzy kolejnymi zleceniami.
A skoro już o zadaniach mowa, to jest ich blisko setka i podzielone zostały na 10 rozdziałów. Kampania jest całkowicie liniowa i polega na wykonywaniu dla gildii kolejnych misji. Wraz ze wzrostem naszej wojennej sławy stają się one coraz bardziej wymagające, ale ich cele pozostają zbliżone: wytęp odpowiednią liczbę potworów, zabij konkretnego monstra albo zbierz odpowiednią ilość pożądanych przedmiotów. Za wykonanie zlecenia mamy za każdym razem pół godziny, choć limitem czasowym nie warto się przejmować. W rzeczywistości nasze polowania trwają najwyżej 10-15 minut, co moim zdaniem jest idealnym rozwiązaniem dla konsoli przenośnej.
Ragnarok Hunter Freedom
Wzorem Monster Hunter Freedom terytorium łowów podzielone jest na mniejsze obszary, które są wypełnione grupami kreatur. Natomiast każda z klas dysponuje dość szerokim wachlarzem comobsów, żeby sobie z nimi poradzić. Podstawowe ataki wykonuje się trójkątem, a wciśnięcie kółka odpowiada za mocne ciosy. Dodatkowo przytrzymanie tego przycisku wyzwala specjalne umiejętności, różne w zależności od profesji. Na przykład dla Sword Warriora będzie to powalający wrogów zamach mieczem, za to Cleric w ten sposób uzdrowi siebie i współtowarzyszy. Większość klas potrafi blokować, co nie jest jednak zbyt wygodne, bo wymaga jednoczesnego wciśnięcia trójkąta i RB. Dużo bardziej praktyczny jest ukryty pod kwadratem unik, który ma dwa zastosowania - dzięki niemu błyskawicznie usuwamy się z linii ataku wroga, a w razie potrzeby również skracamy dystans.
Same starcia są bardzo szybkie i mocno zręcznościowe. Twórcy wiele elementów zapożyczyli z tradycyjnych bijatyk, stąd na potworach wykonywać juggle czy powietrzne comba. Dość zabawnie wygląda mikra dziewczyna z wielkim mieczem, która jednym uderzeniem wyrzuca w powietrze olbrzymiego króla Orków, ale pasuje to mangowej konwencji, w jakiej utrzymana jest gra. Łatwo zresztą zauważyć, że system walki został zaprojektowany tak, aby nawet zupełny nowicjusz mashując radośnie przyciski był w stanie wykonać kilka efektownych akcji.
To wszystko nie oznacza bynajmniej, że potyczki są jednostronne. Wręcz przeciwnie, po pierwszych treningowych misjach poziom trudności rośnie bardzo szybko, a oponenci wystawiają nasze umiejętności na ciężką próbę. Mają oni nad graczami podwójną przewagę. Po pierwsze liczebną, bo najczęściej nacierają w grupach. Po drugie dysponują oni irytująco dużą liczbę ataków, których nie można zablokować ani przerwać własną szarżą. Konsekwencje tego połączenia łatwo przewidzieć - kiedy zostaniemy otoczeni często przyjmujemy nawet kilkanaście ciosów zanim uda nam się wyrwać z matni. Oglądanie naszej postaci odbijanej przez wrogów jak piłeczka ping-pongowa nie należy do najprzyjemniejszych momentów Ragnarok Odyssey. Poza tym jednak walka jest bardzo satysfakcjonująca, a w bezlitosnym młóceniu kolejnych hord wrogów kryją się ogromne pokłady grywalności.
Ubraniowanie zamiast levelowania
W przeciwieństwie do większości nastawionych na akcję RPG-ów, w produkcji GungHo Online Entertainment nie zdobywa się doświadczenia, a co za tym idzie nie awansuje się na kolejne poziomy. Nie licząc nieznacznego wzrostu statystyk na koniec każdego rozdziału, atrybuty postaci takie jak liczba punktów zdrowia, ilość zadawanych obrażeń czy odporności na żywioły zależą w przede wszystkim od noszonego ekwipunku. Niezwykle istotnym jego elementem są karty, które od czasu do czasu wypadają z pokonanych wrogów. W każdej zbroi umieścić możemy maksymalnie 8 takich magicznych kartoników. Liczyć trzeba się jednak jeszcze z tym, że mają one zróżnicowane koszty użycia, w zależności od bonusów, jakie oferują. Niektóre karty podnoszą wybrane statystyki, inne wydłużają czas spędzany w powietrzu albo zwiększają szansę na zdobycie rzadkich przedmiotów. W sumie jest niemal 200, możliwości jest więc bez liku, a eksperymentowanie z różnymi taliami daje sporo frajdy.
Poza kartonikami w trakcie polowania znajdziemy również całą masę surowców, które posłużą do ulepszenia broni oraz zbroi. Niestety w przypadku tych ostatnich twórcy poszli nieco na łatwiznę i zamiast pozwolić graczom dopierać każdy element ubioru osobno, zaproponowali kilkadziesiąt gotowych strojów. Wybór jest więc duży, ale mając pamięci jak emocjonujące było kompletowanie rękawic, naramienników, spodni i innych elementów pancerza w Monster Hunterze byłem nieco rozczarowany. Na pocieszenie. Co ciekawe mamy możliwość wyboru nakrycia głowy i tutaj projektanci naprawdę popuścili wodzę wyobraźni. Mamy więc wszystko, od kocich uszu, przez papierową torbę z dziurami na oczy, na grzance trzymanej w ustach kończąc.
Jeżeli wydaje Wam się, że rozwój postaci oparty na posiadanym ekwipunku pozwala na uniknięcie monotonnego grindu, to nawet nie wiecie jak bardzo się mylicie. Skoro nie zdobywa się doświadczenia oznacza to, że nasz bohater pod względem potencjału bojowego będzie stał w miejscu, dopóki nie znajdziemy odpowiednich surowców, a gra wcale nam tego nie ułatwia, bo w opisach przedmiotów próżno szukać informacje o tym, gdzie można je znaleźć. Poza tym nagrody za pokonanie wrogów są losowe, więc nieraz nawet kilkukrotne pokonanie potężnego bossa nie gwarantuje wyczekiwanego składnika. W moim przypadku pech chciał, że zaliczając przeszło 70 misji nie udało mi się znaleźć surowców, żeby ulepszyć najlepszy miecz mojego Sword Mastera do trzeciego poziomu, a tym czasie broń dla Clerica zmodyfikowałem dziesięciokrotnie. W wyjątkowych przypadkach takich niefart może doprowadzić do utknięcia na jednym z zadań, bo zbyt słabe uzbrojenie nie pozwoli nam na pokonanie grasujących po lokacji wrogów.
W sieci raźniej
Zawsze jednak można zwrócić się o pomoc do innych graczy. I to właśnie trybie współpracy, lokalnej lub w Sieci, ujawnia się ogromny potencjał Ragnarok Odyssey. Maksymalnie czterech łowców może spotkać się w tawernie pełniącej rolę poczekalni i razem wyruszyć na misję. Osoba zakładająca grę staje się automatycznie liderem drużyny i odpowiada za wybór kolejnego zadania. W dojściu do kompromisu pomaga bardzo szeroki wachlarz gestów służących do komunikacji, pomocny okazuje się też pełnoprawny czat wykorzystujący ekran dotykowy.
Rozgrywka sieciowa jest jeszcze bardziej efektowna i dynamiczna niż kampania dla solistów. Kiedy mag zamraża wrogów, asasyn zakrada ich za ich plecy, a kleryk leczy żołdaka z młotem staje się jasne, że podział na klasy nie jest tylko chwytem marketingowym. Pochwalić muszę społeczność graczy, którzy w przeważającej mierze potrafią walczyć zespołowo. Początkujący herosi mogą liczyć na wsparcie weteranów, healerzy nie pchają się do pierwszej linii i rzadko zdarza się, żeby ktoś oddalał się od grupy. Widać tu jak na dłoni, że posiadaczami Vity są przede wszystkich dojrzali, doświadczeni gracze, a nie dzieciarnia przełomu podstawówki i gimnazjum. Gdyby nie okazjonalne problemy z dołączeniem do sesji nie miałbym funkcjon sieciowym Ragnaroka nic do zarzucenia.
Wizualnie ok, ogólnie nawet lepiej
Od strony wizualnej tytuł od GungHo Online Entertainment prezentuje się dobrze, jednak oprawa jest nierówna. Jej najmocniejszą stroną są bez wątpienia postacie łowców, których modele nie tylko obfitują w szczegóły, ale też poruszają się z lekkością i dużą gracją. Z podobną pieczołowitością przygotowano też bossów, pośród których znajdziemy przerośnięte pawiany z różowymi zadkami czy uskrzydlone wilki zionące ogniem. Nieco gorzej, ale również w porządku, wyglądają szerogowi przeciwnicy. Natomiast mapy nie zachywają, głównie przez niskiej rozdzielczości tekstury. Na szczęście konwencja anime i intensywność walk sprawia, że na te niedostatki można przymknąć oko.
Ragnarok Odyssey próbuje wejść w niszę zarezerwowaną do tej pory dla wielkiej nieobecnej serii Capcomu i w dużej mierze mu się to udaje. Gra jest wciągająca, efektowna i rozbudowana na tyle, że zapewni dobrą rozrywkę na co najmniej kilkadziesiąt godzin. Ma swoje wady, ale w posiadacze Vity nie powinni kręcić na nią nosem, zwłaszcza jeśli tak jak ja rozpaczliwie szukają powodu, dla którego meliby nie pozbyć się konsolki przy pierwszej nadarzającej się okazji.