Dobra, nie wiem dlaczego to się dzieje, ale bardzo mi się to podoba. A co? No oczywiście wchodzenie rogalików do głównego nurtu. Ja wiem, że puryści i ortodoksi rogalikowi nie uznają niczego, co wygląda inaczej niż nieczytelny chaos kodów ASCII, ale przecież hardkorowy prąd tego gatunku nie został naruszony - po prostu wyrosła nowa gałąź, sięgająca w kierunku normalnych ludzi, którzy myślą, że ADOM to niepoprawnie wymówione imię Adam. Wyrosła całkiem niedawno, prawdę mówiąc, bo dopiero w ostatnim roku zaczęły się pojawiać rogaliczki bardziej przyjazne dla zwykłego zjadacza chleba - nadal trudne, nadal trzymające się ustalonych zasad, ale z bardziej zrozumiałym interfejsem i czytelniejszą oprawą graficzną. Ta nowa filozofia dała nam fenomenalne FTL: Faster Than Light i wcale nie gorsze Tales of Maj'Eyal, a także bezlitosnego Teleglitch, którego opiszę już wkrótce. No i oczywiście Sword of the Stars: The Pit.
The Pit to nie spacerek, chyba że przyznamy się do własnej niemocy i będziemy grać na niskim poziomie trudności. Poziom normalny to solidne wyzwanie nawet dla weteranów gatunku, a są jeszcze dwa wyższe dla tych, którzy szukają wrażeń zbliżonych do walenia się młotkiem w duży palec od stopy. Gra nie raz sprowokuje nas do werbalnej agresji, zrezygnowanych westchnień i może nawet cichego łkania z uwagi na podłość i niesprawiedliwość świata... ale, jak w porządnym rogaliku, każda następna gra jest coraz lepsza i coraz fajniejsza. I nawet do tej monotonnej grafiki można się przyzwyczaić.
Tak, Sword of the Stars: The Pit wygląda bardzo sympatycznie, jak jakiś stary, dobry znajomy z czasów komputerów 16-bitowych. Ale losowy generator poziomów, choć całkiem niezły, nie oferuje zbyt wielu urozmaiceń i po kilkunastu godzinach już nam te wszystkie widoki mocno spowszednieją. Jasne, ciągłe polowanie na sprzęt i potwory sprawia, że emocje nigdy nie opadają do poziomu poniżej jak najbardziej akceptowalnego, ale ja osobiście nie obraziłbym się, gdyby okoliczności przyrody były jednak trochę bardziej niepowtarzalne. I gdyby muzyka grała bardziej i częściej - melodie są fajne i świetnie pasują do klimatu, ale przerywane są tak długimi okresami ciszy, że w końcu wyłączyłem muzykę w ogóle i grałem przy mojej playliście (swoją drogą ścieżka z The Thing dziwnie dobrze tutaj pasuje). Ale nie narzekam w sumie, bo to są pomniejsze problemy.
Ogólnie muszę przyznać, że się w Dziurze świetnie bawiłem. Na początku wydawało mi się, że gra jest zbyt płytka i nie wytrzymuje porównania z konkurencją, ale po kilku zgonach i kolejnych dniach przyszła mądrość i zrozumienie - to nie jest najlepszy rogalik jaki powstał, ale do poślednich też się nie zalicza. Fani gatunku nie powinni go pominąć, zwłaszcza jeśli grali w strategiczne Sword of the Stars, ale przede wszystkim The Pit nadaje się dla tych, którzy z hardkorowymi rogalikami nie mieli zbyt wiele do czynienia - sensowny interfejs (oprócz celowania klawiszami kursora, kto to wymyślił...), czytelna oprawa i prosta, ale niepozbawiona głębi mechanika sprawiają, że łatwo jest zacząć grać. I trudno przestać... chyba, że kogoś zrazi to, że ciągle ginie. Ale taki już urok rogalików - to nie są gry, które trzymają za rączkę, głaszczą po główce i na każdym kroku nagradzają za wykonywanie najbardziej banalnych czynności.
Jeśli jesteście zainteresowani, a powinniście być według mnie, to po pierwsze, ściągnijcie wersję demo, która daje całkiem niezły wgląd w to, czym jest Sword of the Stars: The Pit, a po drugie, poszukajcie jakiejś dobrej okazji w jednym z sieciowych sklepów - do Dziury można się dostać za niewiele więcej niż bilet do kina, więc cena zaporowa nie jest.
I jedna rada na koniec - klawisz Z oddala widok. To najważniejsza opcja w grze, wierzcie lub nie.