W opowieści drogi znaczenie mają też odwiedzane miejsca i spotkania z innymi ludźmi. Najnowsza produkcja studia Naughty Dog wywiązuje się z tego zadania celująco, pozostając zarazem przez większość czasu soczystą, dynamiczną grą akcji. Starzejący się przemytnik Joel i nastoletnia Ellie, nie znająca świata sprzed hekatomby, reprezentują dwa różne światy, ale łączy ich jedno: umieją o siebie zadbać we wrogim otoczeniu. Podobnie jak wszystkie osoby, z którymi co jakiś czas łączą swe siły podczas podróży.
Mimo, że zaraza, która wykańcza ludzkość związana jest z zakażeniem grzybiczym, to nie ma co ściemniać: to kolejna gra wykorzystująca motyw zombie. O ile teraz bywa z tym różnie, to ojciec gatunku, czyli George Romero, od początku przekonywał kinowych widzów, że to nie żywe trupy będą dla ocalałych ludzi największym zagrożeniem. Będą nim inni ocaleni - tacy, którzy upadek ładu społecznego wykorzystają dla własnej wygody i skanalizowania najniższych instynktów. W The Last of Us jest dokładnie tak samo. Zakażeni stanowią spory problem, ale groźniejsi są uzbrojeni ludzie. Nieważne, czy należą do nazbyt autorytarnej władzy wojskowej, organizacji wywrotowej, społeczności kanibali, czy zwykłych klanów rabusiów.
To nie jest kraj dla miłych ludzi
The Last of Us nie opowiada o postaciach kryształowych, bo też i cały świat przestał być miejscem dla takich. Joel i Ellie to bohaterowie specyficzni. On jest doświadczonym przemytnikiem, który w wyniku zarazy wiele stracił, ale dwadzieścia kolejnych lat odebrało mu znacznie więcej. Stał się egoistyczny, dorobił się kilku brzydkich kart w życiorysie, nie lubi zbliżać się do ludzi. Ellie wkracza w jego życie jako problem, denerwująca przesyłka. To jednak właśnie ona, wyszczekana czternastolatka, przez bity rok (opowieści drogi wymagają upływu czasu) stanie się stałym elementem jego życia. Wbrew jego higienie osobistej. Podróż przez zakażony, brutalny świat odmieni ich oboje.
Ellie - wbrew obawom niektórych - jest kłopotem jedynie dla Joela, nie dla gracza. The Last of Us to nie opowieść z cyklu "damsel in distress". Dziewczyna jest zaradna, zahartowana w brutalnym świecie, promującym skuteczność a nie grzeczne wychowanie. Nie oczekuje od siwiejącego przemytnika, że będzie jej non-stop bronił. Wręcz rwie się do pomocy, co Joel przez pewien czas stara się hamować, ale wreszcie odpuszcza. Zresztą, jak sam w pewnym momencie stwierdza, robi się na takie wyprawy za stary. Może zdradzę odrobinę za wiele, ale chyba potencjalni gracze powinni wiedzieć, że dane im będzie czasem sterować Ellie. Gra nie robi się od tego mniej brutalna.
W najszybciej opublikowanych recenzjach pojawiły się też głosy, że kwestia przemocy jest w The Last of Us potraktowana nieco bezrefleksyjnie. Dałem sobie czas na ochłoniecie i uważam, że jest inaczej. Po prostu świat przedstawiony jest brutalny. Ellie nie jest nastolatką z naszej rzeczywistości. Jej próg szoku jest poważnie przesunięty, ale zostanie kiedyś przekroczony - na pewien czas wypalone zostanie z niej dziecko, dopiero przypadkowo spotkane zdziczałe żyrafy z jakiegoś ZOO ponownie obudzą naturalną nastolatce fascynację światem. Joel zaś... cóż, należy co prawda do naszego świata, był dorosłym facetem, gdy rozpętało się piekło, ale przez dwie dekady przystosował się aż za bardzo. Jest potwornie skuteczny i na pewno nie obchodzi go to, jaki wpływ jego brutalność może mieć na psychikę nastolatki. Gdyby chciał być delikatniejszy, psychika nastolatki przestałaby się liczyć, bo dziewczyna raczej by nie przeżyła, biorąc pod uwagę, w jakie bagna wpadają wędrując razem przez Amerykę.
Grzybica mózgu i inne przypadki
Wystarczy jedno ugryzienie zarażonego, a ofierze pozostają dwa dni do przemiany w potwora. Pierwsza faza przemiany w The Last of Us to Biegacz. Łazi toto, jęcząc i budując potworną atmosferę. Na widok zdrowej osoby, Biegacz rzuca się sprintem i stara się dziabnąć ofiarę. Po jakimś czasie grzybnia w zarażonym rozrasta się, pochłaniając większość mózgu. Pojawiają się wyraźne zmiany na ciele. To Czychacze. Stoją sobie i nie zużywają energii, dopóki nie usłyszą w pobliżu hałasu. Wtedy biegną i dobierają się ofierze do szyi. Są jeszcze Klikacze, czyli stadium, w którym oczy zastąpione zostają systemem echolokacji (od dźwięku temu towarzyszącemu pochodzi nazwa formy zarażonego). Ze względu na pokrycie skóry warstwą podobną do zdrewniałej huby, ciężko jest toto zabić w walce wręcz.
Potem grzybnia rozrasta się i organizm dojrzewa do produkcji chmur zarodników - ta forma atakuje zasięgowo i jest potwornie odporna, na szczęście rzadka, bo potem prawdopodobniej zamienia się w widoczne miejscami kolonie plechy. Zarazić się można też wdychając zarodniki, więc maski gazowe są kluczowym wyposażeniem. Tu mam maleńki żal do gry, że mimo wyraźnego zaznaczenia stref z zarodnikami, zabezpieczenie przed nimi jest automatyczne. Ciekawiej by było, gdyby gracz musiał być czujny i założyć maskę... Każda z form ma swoje słabe punkty, które Joel potrafi skutecznie wykorzystać. Pozwolę wam je jednak odkryć, bo The Last of Us nie funduje nam wszystkiego na tacy - o tym zresztą nieco więcej za chwilę.
W dwie dekady od wybuchu zarazy ludzkość jest przetrzebiona. Część ocalałych żyje w strefach kwarantanny, pilnowanych przez oddziały policyjne i wojskowe. Daleko tym miejscom do utopii, a zasady bezpieczeństwa są drakońskie, bo inne być nie mogą. Wykrycie zakażenie to wyrok śmierci z natychmiastowym wykonaniem. Wystarczy bowiem jeden przypadek w zamkniętym zbiorowisku ludzkim, by wybuchła kolejna epidemia. Niektóre strefy kwarantanny przestały istnieć, bo nie dało się już ich utrzymać, inne upadły pod naciskiem bandytów. Gdzieniegdzie powstają małe społeczności, które na swój sposób radzą sobie z zagrożeniem, ale ogólnie świat przedstawiony w The Last of Us nie daje wiele nadziei. Nawet Świetliki, oddolna organizacja, traktowana przez rządowe siły jako wywrotowa, mimo lat poszukiwań nie odnalazła skutecznego sposobu na zatrzymanie plagi.
Idę i liczę naboje...
The Last of Us, mimo, że często serwuje nam trudne walki, nie jest typową współczesną strzelaniną, czyli bajką o jednoosobowej armii. Standardowo Joel może być wyposażony w jedną sztukę broni krótkiej, jedną długiej, no i coś do walki wręcz. Więcej zabawek trzyma w plecaku (o ile nie zmontujemy dodatkowych kabur), ale dostęp do nich zajmuje czas. Podobnie jak wszelkie czynności związane z leczeniem (w grze nie ma regeneracji zdrowia), rozwijaniem postaci, czy majsterkowaniem. Na szczęście, gdy Joel jest zajęty takimi czynnościami, Ellie pozostaje czujna i ostrzega, jeśli zbliżają się przeciwnicy... Brak jakiejkolwiek aktywnej pauzy, choćby w czasie przeglądania ekwipunku bardzo skutecznie podnosi adrenalinę.
Amunicji do broni po pierwsze nie ma w nadmiarze, po drugie Joel nie jest mułem jucznym i nie nosi jej w ilościach hurtowych. W zasadzie przez większość rozgrywki The Last of Us balansujemy na granicy braku pestek, więc każdy niecelny lub mało skuteczny strzał jest powodem do zmartwienia. Broń do walki wręcz również się zużywa, bo w większości nie jest pierwszej świeżości. Deska, kij bejsbolowy, gazrurka - głównie takimi zabawkami przychodzi nam walczyć. Można te sprzęty wyposażyć w ostrza, ale takie ulepszenie działa bardzo krótko. Czasem, od święta, trafi się skuteczniejsza zabawka, na przykład maczeta. Ograniczone wykorzystania mają również improwizowane ostrza, którymi Joel eliminuje przeciwników po cichu - bez odpowiedniego ulepszenia wystarczają na jeden raz...
Mimo tych ciągłych niedoborów, o ile nie staramy się udawać Rambo i o ile poświęcamy czas na przeszukiwanie okolicy, broni nie zabraknie nam doszczętnie. To ważne, bo nie z każdym przeciwnikiem da się walczyć gołymi pięściami czy cegłówkami. No właśnie - w The Last of Us jednego jest zawsze sporo: przedmiotów do rzucania. To owe cegłówki i puste butelki. Za ich pomocą można zaatakować wroga lub odwrócić jego uwagę trickiem "na samotnego kowboja". Bardzo to przydatne, ale na raz można mieć tylko jeden taki przedmiot. Ogólnie warto kombinować, bo często wcale nie trzeba marnować broni, wystarczy wysłać przeciwników w inną część mapy i przejść dalej. Tylko w konkretnych punktach scenariusza konieczna jest czystka, często walki da się uniknąć. Inna sprawa, że starcia są tak widowiskowe, iż żal sobie ich odmawiać...
Wydawałoby się, że przeniesienie tej mechaniki do trybu wieloosobowego to posunięcie ryzykowne. Jakoś jednak się to sprawdza. Inna sprawa, że wymaga pewnego ogarnięcia się przez graczy, by drużyna sprawnie działała. Nie ma tu miejsca na radosną bieganinę w stylu CoD, trzeba zbierać części, dokonywać bieżących ulepszeń. Na szczęście łatwo można zaprosić znajomych, korzystając z połączenia z Facebookiem. Póki co mamy do wyboru tylko dwie frakcje - Łowców i Świetliki, a walka rozgrywa się tylko w dwóch trybach (walka o zapasy i ocaleni). Tło fabularne dobrze łączy się z wątkami głównego scenariusza, ale w sumie The Last of Us to kolejna gra, która mogłaby się obejść bez multi i czas na stworzenie tego trybu można by przeznaczyć na coś sensowniejszego, na przykład bonusową min-kampanię. Choć i bez tego produkcja Naughty Dog oferuje rozsądna dawkę zabawy - grę przechodzimy w 15 do 20 godzin.
Historie ostatnich z nas
W wielu grach wszelkie zbieractwo jest dodane w taki sposób, że rujnuje rytm akcji i płynność opowieści. The Last of Us jest przykładem, jak doskonale zintegrować ten element z całością. Po pierwsze wszystko co zbieramy, ma sens i zakotwiczenie w realiach świata, a nie sprowadza się do świecących kuleczek. Taśma klejąca, ostre przedmioty, alkohol, szmaty - wszystkie te elementy nadają się do zmontowania przydatnych rzeczy. Jasne, są pewne uproszczenia, bo zalane alkoholem płótno robi za opatrunek, ale dalej jest to całkiem sensowne. W ten sposób uniknięto też niewygodnego w wydaniu konsolowych rozbuchanego ekwipunku. Wszystko jest przejrzyste, co ma znaczenie przy wspomnianym braku aktywnej pauzy podczas tworzenia przedmiotów.
Po drugie, w trakcie przeszukiwania opuszczonych budynków znajdujemy przedmioty fabularne, wzbogacające nasza wiedzę o świecie i losach zamieszkujących go ludzi. Świat ów jest kompleksowo stworzony, ma na przykład swoje przeboje kinowe, których plakaty znajdujemy w opuszczonych pokojach. Ma też też kultową dla Ellie serię komiksową, którą możemy kolekcjonować. Najważniejsze są jednak wszelkie listy i notatki. Zwykle na danym obszarze układają się one w pewną całość, opowieść. W ten sposób możemy dowiedzieć się o losach strefy kwarantanny w Pittsburghu, albo poznać historię pewnego kapitana kutra rybackiego, który pierwszą falę zarazy przeczekał na wodzie. W połączeniu z tym, że każde mieszkanie jest specyficznie zaprojektowane i same przedmioty w nim opowiadają sporo o mieszkańcach, czyni to z eksploracji ważny fabularnie element The Last of Us. Tak ważny, ze aż czasem chwytający za gardło.
Paleta dla Ellie
Sporą część rozgrywki w The Last of Us stanowią zagadki logiczne. Joel, choć sprawny, nie jest ninja clan liderem, Ellie zaś na przykład nie umie pływać. Dlatego aby przejść dalej, trzeba się nieco nakombinować. Na przykład podnieść deskę z ziemi, przystawić ja do ściany domu, wspiąć się po czymś na dach i stamtąd ową dechę podjąć, by przełożyć pomost pomiędzy budynkami. Albo zanurkować gdzieś, odczepić zaklinowaną paletę i podciągnąć ją do miejsca, gdzie czeka Ellie, by przepłynęła na tej swoistej tratwie na drugi brzeg. Małą można podsadzać, by przedostała się gdzieś i coś otworzyła z drugiej strony, albo spuściła Joelowi drabinę. Co najfajniejsze, przedmioty interaktywne są oznaczone, gdy się zbliżymy, ale miejsca docelowe już nie. Po prostu system wskazuje nam jedynie, że dechę da się w tym miejscu położyć. Choćby to nie miało nic nam dać.
Sekwencje zagadek logicznych, jak przystało na grę od Naughty Dog, mogą być nagle przerwane pojawieniem się wrogów, więc tempo akcji zmienia się często drastycznie. Mapy są przygotowane tak, by gracz mógł trochę pokombinować. The Last of Us tylko sporadycznie prowadzi nas wąskim korytarzem, częściej możemy wybrać jedną z kilku alternatywnych metod przejścia z punktu A do punktu B. Warto poruszać się w ukryciu, korzystając z osłon i najpierw rozpoznać teren. Dobrze to widać też w trybie wieloosobowym - mapy należy się dobrze nauczyć i poznać wszelkie specyficzne miejsca areny, w których na przykład da się zrobić zasadzkę.
Godne pożegnanie generacji
Wizualnie The Last of Us to absulutny majstersztyk. Naughty Dog każda kolejną grą udowadnia, że w konsoli PlayStation 3 drzemie spory potencjał, niedostępny dla mniej doświadczonych programistów. Animacje są rozbudowane, modele dopracowane, wszystko dopięte na ostatni guzik. W zasadzie nie za bardzo jest się o co przyczepić do twórców. Do tego gra potrafi zaskoczyć rozwiązaniami, których nie widuje sie często, albo są wręcz pionierskie. Sekwencja, w której schwytany w pułapkę Joel wisi do góry nogami i musi z tej pozycji strzelać do nadchodzących zarażonych, by chronić siebie i Ellie, która w tym samym czasie próbuje go uwolnić, to absolutne mistrzostwo. Podobnych perełek jest sporo, choć ta chyba najbardziej zapada w pamięć.
Cały projekt jest bardzo złożony i świetnie zmontowany. Płynnie przechodzimy ze spokojnej eksploracji do dynamicznych scen walki, by po chwili obejrzeć doskonale zrealizowaną sekwencje fabularną, pogłębiającą rysy psychologiczne bohaterów. Na osobne uznanie zasługuje polska wersja gry, od strony aktorskiej wypadająca nie gorzej niż oryginał. Ani razu podczas pierwszego przechodzenia gry nie miałem ochoty przełączyć się na język angielski, zrobiłem to dopiero po ukończeniu, z dziennikarskiego obowiązku. Za pomocą The Last of Us polski oddział Sony udowadnia, że nie spoczywa na laurach i wciąż podnosi jakość swych lokalizacji - i tak przecież jednych z najlepszych na rynku.
No właśnie. Drugie przejście. Jest sporo powodów, by do niego zasiąść. Nie mówię nawet o czymś tak oczywistym, jak pełne przeiskanie map, tym razem na spokojnie, bez stresowania się fabułą. Nie mówię też o klasycznym new game plus, niestety ograniczonym do powtórki na tym samym poziomie trudności. Chodzi mi przede wszystkim o elementy kosmetyczne, które odblokowujemy po ukończeniu fabuły The Last of Us. Do dyspozycji są trzy filtry (czarno-biały, sepia i psychodeliczny) i sporo ciuchów dla obojga głównych bohaterów. Z galerii mody na uwagę zasługuje t-shirt reklamowy gry Jak and Daxter dla Ellie i klasyczna dżinsowa koszula z rękawami dla Joela.
Ogólnie nie ma co się już rozpisywać. The Last of Us to po prostu obowiązkowa pozycja dla posiadaczy PlayStation 3, a przy okazji jedna z najlepszych gier, jakie powstały w ciągu istnienia tej generacji konsol. Zresztą to wszystko wiecie już chyba i z poczty pantoflowej, nasza recenzja jest tak trochę pro forma, by potwierdzić oczywistą oczywistość..
Oczywiście grę The Last of Us możecie kupić w naszym sklepie.