Pierwszym, co zaraz po uruchomieniu gry uderzyło mnie niczym kolba karabinu Helghastów, jest fantastyczna grafika. W każdym razie w kategorii tytułów przenośnych. Studio Guerilla znane jest z tego, że wyciska z konsol japońskiego koncernu wszystkie soki i tutaj znów pokazuje ono swoją klasę. Vita już ma w swojej bibliotece kilka świetnie prezentujących się tytułów, moimi faworytami w tej kategorii od dawna pozostają WipEout 2048 i Gravity Rush. Jednak w ich przypadku mamy do czynienia z mocno wystilizowaną oprawą, korzystającą między innymi z cell-shadingu.
Tymczasem Killzone: Najemnik nie idzie na żadne kompromisy. Gra działa na zmodyfikowanym silniku trzeciej odsłony serii, więc znajdziecie w niej wszystkie te elementy, które zachwycały na dużym ekranie - poczynając od rozległych map, przez efektowne wybuchy na realistycznym oświetleniu kończąc. Wraca też charakterystyczna kolorystyka zdominowana przez szarości i szczegółowe modele postaci. Nie jest to co prawda poziom dorównujący temu, do którego przyzwyczaiło nas PlayStation 3, ale i tak kieszonkowe dzieło Brytyjczyków może jakością wykonania zawstydzić niejedą "stacjonarną" produkcję.
Celem testowanej przeze mnie misji okazała się dywersja polegająca na zhakowaniu komputera, który kierował obroną przeciwlotniczą Helghastów. Zanim jednak ruszyłem do akcji, w pobliżu miejsca mojego lądowania natknąłem się na dużą szarą skrzynię oznaczoną na minimapie charakterystycznym żółtym uśmiechem. Pobieżne oględziny wykazały, że jest to mobilny punkt sprzedaży handlarza broni. W przenośnym Killzone'ie jesteśmy wszak najemnikiem, nic więc dziwnego, że mamy dobre kontakty z biznesmenami działającymi na czarnym rynku. Oferta sklepu była bardzo bogata - do wyboru miałem 12 sztuk broni podstawowej i tyleż samo bocznej, do tego szeroki wachlarz akcesoriów, wśród których znalazły się między innymi drony zwiadowcze i naramienna wyrzutnia rakiet. Nie zabrakło nawet pancerzy, które różniły między sobą nie tylko skutecznością, ale też ciężarem i wielkością generowanego hałasu. Upatrzyłem sobie zestaw idealny dla skrytobójcy - tylko co z tego, skoro moje konto świeciło pustkami? Póki co musiałem obejść się smakiem, na szczęście już pierwsza wymiana ognia uświadomiła mi jak zdobyć potrzebne fundusze.
Wszystko w Najemniku obraca się wokół pieniędzy. Wzorem Unit 13, nagradzani jesteśmy za każdą czynność, która przybliża nas do realizacji zadania. Cennik obejmuje nie tylko celne strzały w głowę, ciche eliminacje i serie zabójstw, ale też niszczenie kamer, hakowanie komputerów (przedstawione jako przyjemna gra logiczna) i szabrowanie na wrogach. Im efektowniej i efektywniej działami, tym szerszy strumień dolarów płynie na nasz rachunek. Prosty w gruncie rzeczy mechanizm bardzo dobrze wpisuje się w Killzone'a, zachęcając do bardziej zdecydowanych akcji i śrubowania wyników.
Położenie większego nacisku na dynamikę rozgrywki mogłoby frustrować, gdyby nie szło za nim odpowiednio precyzyjne sterowanie. Na szczęście obłożenie przycisków jest zbliżone do tego, które znamy z innych shooterów, więc wkroczenie prosto do akcji nie nastręcza więc problemów. Wyjątek stanowi sprint, który wespół z kucaniem przypisany został do kółka. W efekcie zdarzało mi się, że zamiast biec, zaczynałem się skradać. Nie muszę chyba tłumaczyć jak kończyło się to podczas wymian ognia. Alternatywnie ze sprintu korzystać można poprzez dwukrotne tapnięcie i przytrymanie dolnego panelu, jest to jednak dość niewygodne.
Inne wyjątkowe funkcje PSV nie są nadużywane i stanowią raczej przemyślany dodatek. Ot, chociażby dzięki dotykowemu ekranowi zmienimy broń albo wybierzemy granat, którym następnie rzucimy już standardowo przyciskiem R. Podczas walki wręcz natomiast trzeba naśladować ruchem palca pojawiające się na ekranie strzałki. Przyznaję, że ta opcja spodobała mi się, bo nie wystarczy już tylko podejść przeciwnika i go zaatakować - trzeba cały czas zachować czujność i wykazać się refleksem. Swoją drogą animacje takich ciosów są wyjątkowo sugestywne, nawet pomimo tego, że w grze nie uświadczyłem krwi.
Niektóre gadżety robią również użytek z nietypowych możliwości PSV, jednak robią na tyle umiejętnie, że nie czujemy się do niczego przymuszani. Moim faworytem pozostaje tutaj dron, którym możemy swobodnie latać i oznaczać wrogów, ale też brać na celownik i wbijać się w ich głowy ostrymi krawędziami kadłuba - już samo oglądanie takiej sceny może wywołać dziwne uczucie w potylicy.
Sony w ostatnich tygodniach zrobiło wiele ukłonów w stronę twórców indie, ale teraz widać, że nie zapomina również o haśle przewodnim PSV - jakość konsoli stacjonarnej w Twojej kieszeni. Jeżeli tylko multiplayer, którego niestety nie miałem okazji sprawdzić, będzie trzymał podobny poziom jak testowany przeze mnie fragment kampanii, to Killzone: Najemnik będzie miał potencjał, żeby stać się nie tylko najlepszym przenośnym FPS-em, ale i system sellerem, którego Vita desperacko potrzebuje.