Wszystko co dobre z poprzedniej części plus zmiany sugerowane przez fanów - tak Konami zareklamowało mi najnowszą cześć Castlevanii. Zaraz po tym dorwałem się do pada, żeby to samemu sprawdzić.
Wszystko co dobre z poprzedniej części plus zmiany sugerowane przez fanów - tak Konami zareklamowało mi najnowszą cześć Castlevanii. Zaraz po tym dorwałem się do pada, żeby to samemu sprawdzić.
Ciężko mi stwierdzić, czy nowa Castlevania wygląda lepiej niż poprzednia, ale na pewno nie gorzej. Czasem odstraszy mniej wyraźna tekstura, ale ogólnie jest bardzo dobrze, gra działa płynnie i bez zacięć, a projekt zamku powala... Ale do takiej jakości zdążyła nas już przyzwyczaić pierwsza cześć Władców Cienia.
Już na samym początku da się zauważyć pierwszą i chyba najważniejszą z wprowadzonych zmian - swobodną kamerę. W poprzedniej części ujęcia były zablokowane, co utrudniało zwłaszcza fragmenty platformowe. Teraz kamerę można sobie ustawiać według własnego uznania. Co najlepsze, artystyczna strona gry nic na tym nie straciła, lokacje wciąż wyglądają obłędnie. Pozostałe zmiany są mniej znaczące, np. zmniejszone ilość sekwencji QTE, pojawiają się naprawdę sporadycznie i są prostsze niż w poprzedniej części.
Skala niektórych starć też robi wrażenie. Już w poprzedniej Castlevanii byli olbrzymi bossowie, ale tu niemal na samym początku pojawia się przeciwnik bez wątpienia inspirowany starciem Kratosa z jednym z tytanów, albo Shadow of the Colossus. To olbrzymi, mechaniczny golem, który jest tak wielki, że staje się poziomem gry, po którym trzeba chodzić, wspinać się i na którym walczy się ze zwykłymi przeciwnikami. Robi wrażenie. Tak samo jak finał walki z tym gigantem, kiedy Gabriel rzyga krwią na zasilający golema kryształ, co powoduje jego skażenie i w rezultacie zniszczenie machiny.
Niedługo po tym demo się kończy i nie dane było mi obejrzeć tego, o czym opowiadał mi przedstawiciel Konami. Prezentowany poziom to zaledwie wstęp, najlepsze zaczyna się później. Zaraz po bitwie Gabriel traci swoje moce, a akcja gry przenosi się do teraźniejszości, do miasta wybudowanego na ruinach zamku Drakuli. Na gracza czeka otwarty świat (!) i zadanie odzyskania wszystkich utraconych mocy. Na pytanie jak ten otwarty świat będzie wyglądał, dostałem odpowiedź, że podobnie do Batman: Arkham City, czy serii Legend of Zelda. Brzmi intrygująco, ale jak to się sprawdzi w praniu dowiemy się dopiero w lutym przyszłego roku...
Oprócz Lords of Shadow 2 dane mi było zobaczyć drugi, nieco mniejszy projekt, czyli Mirror of Fate HD. To ulepszona wersja gry, która ukazała się w marcu tego roku na Nintendo 3DS i opowiada o losach potomków Gabriela Belmonta. Ten tytuł różni się od Lords of Shadows i znacznie bliżej mu do starszych gier spod znaku Castlevanii - bohatera widzimy z boku, a mapa gry jest dwuwymiarowa.
Grafika jest ze zrozumiałych względów prostsza, gra została przeniesiona ze znacznie słabszej platformy niż PS3 i Xbox 360. Wstawki fabularne są oszczędne w animacji i korzystają z cell-shadingu, dzięki czemu wyglądają jak ruchomy komiks. Sama rozgrywka nie ma już tak "rysunkowego" charakteru, ale nawet nie próbuje zbliżać się do poziomu LoS i LoS 2.
Gra jest dosyć przyjemna, choć miałem wrażenie, że brakuje jej dynamiki. Przeszkadzała mi też sztywna animacja postaci. Będzie to pozycja raczej dla tych, którzy chcą ogarnąć całą sagę rodu Belmontów i poznać całość historii Drakuli. Mirror of Fate HD zadebiutuje na PlayStation Store i Xbox LIVE pod koniec października tego roku. Wejdzie też w skład kompletnej edycji pierwszej części Lords of Shadow, razem z rozszerzeniami DLC.