Krwiożercze świnie może w teorii brzmią strasznie, ale w praktyce jest ich zwyczajnie za mało, by z nowej Amnesii uczynić horror dziesięciolecia. Ba, nawet horroru miesiąca z tego nie będzie.
Krwiożercze świnie może w teorii brzmią strasznie, ale w praktyce jest ich zwyczajnie za mało, by z nowej Amnesii uczynić horror dziesięciolecia. Ba, nawet horroru miesiąca z tego nie będzie.
Centralną postacią gry jest Oswald Mandus, lokalny przedsiębiorca i, o czym dowiadujemy się w trakcie, osoba dość ważna dla lokalnej społeczności. W jego życiu doszło jednak do pewnego wydarzenia, które kompletnie go odmieniło. Po tajemniczej wyprawie do Meksyku nic w jego życiu nie było już takie same. Szkoda, że twórcy nie skupiają się w większym stopniu na tym wątku. To zresztą niejedyny zarzut, jaki można mieć do historii przedstawionej w Amnesia: A Machine for Pigs. Fabuła jest dziwaczna i mętna - i to pomimo prostego, wydawać by się mogło, motywu przewodniego, jakim staje się poszukiwanie przez głównego bohatera dwóch jego synów i podążanie za ich rozmywającymi się głosami. Co więcej, wątki są pourywane i niewyjaśnione, a zakończenia nie ma wręcz w ogóle. Thechineseroom sili się na artyzm, ale z tych usiłowań wychodzi jedynie niezrozumiały kleks. Z mętnej opowieści powstaje niezbyt zgrabne połączenie artyzmu i wieku pary.
Ano właśnie, wiek pary i jego najbardziej charakterystyczne elementy, czyli skomplikowana maszyneria, rury, przełączniki, silniki, trybiki, wskaźniki i... oczywiście buchająca para, to rzeczy w Amnesia: A Machine for Pigs wszechobecne. Osadzenie akcji u schyłku XIX wieku i umiejscowienie jej wśród tego typu urządzeń był znakomitym pomysłem - i równie znakomicie udało się go zrealizować. Stylistyka doskonale współgra z mrocznym tematem oraz motywem przewodnim gry, czyli tytułową maszyną do świń. Przemierzanie dużych sal, których centralnym punktem są wydające złowrogie dźwięki maszyny, nie należy do czynności najprzyjemniejszych, ale przecież na tym polega cała zabawa w horrorze, by jak najmniej było sielanki, a jak najwięcej ponurych lokacji i mroku.
Ocena gry dyktowana jest w dużej mierze przez oczekiwania, jakie miało się względem niej jeszcze przed jej pierwszym uruchomieniem. Od nowej Amnesii oczekiwałem tego, że będzie przynajmniej tak przerażająca... jak stara Amnesia - i niestety brutalnie się rozczarowałem. Strasznych momentów, w których serce podchodzi do gardła, a ciało oblewa zimny pot, jest jak na lekarstwo. Sam fakt, że poruszamy się po bardzo ponurych, wręcz bezdusznych - czego symbolem jest wspomniana maszyneria i brak żywych istot, z którymi można by nawiązać jakiś kontakt - a do tego słabo oświetlonych miejscach nie wystarcza, by co chwila podskakiwać w fotelu, by ze strachem reagować na wydarzenia prezentowane na ekranie.
To, co było największą siłą Mrocznego obłędu w A Machine for Pigs jest schowane pod stół i wyjmowane tylko od czasu do czasu. Przez większość gry nic nas nie straszy, nic nam nie zagraża. Oczywiście fragmentarycznie dobiegają nas przerażające dźwięki, ale realna groza w produkcji thechineseroom budzi się sporadycznie. Rzadko kiedy musimy się chować przed szalejącymi, dzikimi prosiętami, częściej po prostu czekamy na odpowiedni moment i gnamy przed siebie - takie ucieczki do przodu zwykle zdają powodzenie. Do tego zrezygnowano z ważnego w poprzedniej części elementu rozgrywki, czyli pilnowania zapasu nafty do lampy, która zapewniała nam światło w ciemnych korytarzach zamku. Tym razem nie musimy się o to martwić - poświata towarzyszy nam przez cały czas, zasilanie możemy włączać i wyłączać w dowolnym momencie.
Rozgrywka w znaczeniu ogólnym w Amnesia: A Machine for Pigs również została zresztą zubożona względem pierwowzoru. Zagadki logiczne nadal są obecne, podobnie jak krążenie po skomplikowanych, przypominających labirynty lokacjach. Gracze zmuszeni są do poszukiwania właściwej drogi oraz sposobu na otwarcie pozamykanych drzwi. Problem w tym, że łamigłówki cechują się mniejszą złożonością niż Mrocznym Obłędzie, a przez pierwszą połowę gry nie stanowią praktycznie żadnego wyzwania. Dopiero w późniejszej części thechineseroom zawiesza poprzeczkę na wyższym poziomie, ale i tak stopień złożoności nie równa się temu z poprzedniej części. Może również dlatego, ale i z uwagi na mniejsze lokacje i zwyczajnie krótszy scenariusz, Amnesia: A Machine for Pigs jest zwyczajnie krótką grą - jej ukończenie nie powinno zająć więcej czasu niż trzy i pół godziny.
W A Machine for Pigs warta podkreślenia jest jeszcze jedna rzecz - bez trudu da się tu dostrzec romantyczne usposobienie członków ekipy thechineseroom. Opowieść jest bardziej intymna, wszak trudno jest sobie wyobrazić cieplejszą, mocniejszą relację niż miłość ojca do swoich dzieci i próba ocalenia ich za wszelką cenę. Narracja prowadzona jest wielotorowo. Opowieść poznajemy poprzez retrospekcje głównego bohatera, rozmowy telefoniczne z tajemniczą postacią, porozrzucane po lokacjach listy czy wreszcie głośne myśli Oswalda Mandusa. Wracając do romantycznej natury gry trzeba zaznaczyć, że to, co sprawdzało się w poprzedniej produkcji thechineseroom, czyli Dear Esther, nie jest materiałem na dobry horror, nawet jeśli przyozdobimy to ciemniejszymi barwami, kilkoma chwilami autentycznego strachu i budzącym niepokój udźwiękowieniem.
Tuż po zapowiedzi nowej Amnesii jej twórcy zapowiedzieli, że zamierzają skupić się na poprawieniu grafiki - i widać tego efekty. Rewolucji względem Mrocznego obłędu co prawda nie ma, nie można też oczywiście poziomu wizualizacji równać do osiągnięć najbardziej zaawansowanych silników, ale na pewno nie przeszkadza wyrazistej estetyce, której swoją drogą gra wiernie się trzyma (byłby to problem, gdyby ta nie była trafiona, ale na szczęście możemy mówić o atucie) i za to należą jej się słowa uznania. Jeszcze lepsze jest udźwiękowienie, które w ogóle stanowi największy atut A Machine for Pigs. Świetnie odwzorowano odgłosy pracujących maszyn. Pokwikiwania dobiegające nie wiadomo skąd i niosące się za nimi echo również robią piorunujące wrażenie. To wszystko doprawione jest niezłą, momentami nieco kakofoniczną, ale dzielnie sekundującą ogólnemu klimatowi panującemu w grze muzyce. Szkoda, że do tego poziomu nie dostosowują się inne aspekty gry - mielibyśmy prawdziwe arcydzieło.
Thechineseroom niestety zniszczyło wiele z tego, co w wielkim stylu wcześniej wypracowało Frictional Games. Amnesia: A Machine for Pigs nie jest straszne; jest za to krótkie i uboższe gameplayowo od poprzedniczki. Widać, że twórcy chcieli przykuć uwagę gracza do opowiadanej historii i nie zaprzątać jego głowy zbyt dużym ładunkiem rozgrywki: zważaniem na kreatury mogące go rozszarpać, czy złożone zagadki logiczne, które przecież były nie mniejszym atutem pierwszej Amnesii niż sam horror. Łatwiej byłoby ten kierunek wybaczyć, gdyby fabuła stała na najwyższym poziomie. Tu jednak również czeka na nas rozczarowanie. Pomimo dość poważnych zarzutów nie można powiedzieć, że A Machine for Pigs jest słabą grą - jest po prostu grą słabszą od wybitnej poprzedniczki. Dobrze by jednak było dostać wreszcie horror z prawdziwego wrażenia od Frictional Games, które pozostaje mistrzem gatunku.
Warto jeszcze kilka słów odnośnie Amnesia: A Machine for Pigs napisać w kontekście innego horroru, który pojawił się w tym miesiącu - Outlasta. Jeśli zależy Wam przede wszystkim na strachu, zdecydowanie postawcie na ten ostatni tytuł. Jeśli natomiast ma Was odstraszyć skrajna prostota rozgrywki, polegająca jedynie na eksploracji (to główny zarzut pod adresem produkcji Red Barrels), to chwyćcie za maszynę do świń. Nie przestraszcie się jednak zbyt wielu pustych momentów... bez strachu.