Pradawne zło znów podniosło swój paskudny łeb, tyle że tym razem szansę na jego wygonienie z tego świata dostali nie tylko PC-towcy, ale i miłośnicy wsiąkania w kanapę z padem w dłoniach przed ekranem wielkiego telewizora.
Pradawne zło znów podniosło swój paskudny łeb, tyle że tym razem szansę na jego wygonienie z tego świata dostali nie tylko PC-towcy, ale i miłośnicy wsiąkania w kanapę z padem w dłoniach przed ekranem wielkiego telewizora.
Przyznaję, że od Diablo 3 oczekiwałem dość sporo - choć sam jestem graczem, który do rozrywki korzysta głównie z konsol, a sam komputer rusza dopiero wtedy, kiedy nie ma już żadnej innej opcji, to już dawno na żadnym ze sprzętów nie miałem do czynienia z dungeon crawlerem, który naprawdę by mnie wciągnął. I, szczerze mówiąc, do tej pory żadna gra z gatunku nie dała mi jeszcze tyle radości i nie zabrała tyle czasu, co chociażby Diablo 2. Mam świadomość, że przy grze zwyczajnie zmarnowałem całe miesiące, ale wciąż wiążę z nią głównie miłe wspomnienia, a oczekiwanie na konsolową wersję Diablo 3 tylko dodatkowo rozpaliło iskierkę nadziei w kwestii bezstresowego siekania tysięcy potworów. Czy Diablo 3 przetrwało nie tylko próbę wygody pada, ale i konkurencji z całą resztą hack & slashów, o które na konsolach nietrudno? Tego dowiecie się już w trakcie lektury.
Diablo 3 kontynuuje oś fabularną znaną z poprzednich części gry, przenosząc graczy o dwadzieścia lat do przodu - i choć Diablo 2 na konsolach nigdy nie zagościło, a sama gra nie zyskała żadnego dodatkowego wprowadzenia do historii serii względem swojego PC-towego odpowiednika, to gracz nie czuje, że traci szczególnie wiele. Ogólny zarys tego, co dzieje się w Sanktuarium (a więc w świecie Diablo 3), zostaje odpowiednio przedstawiony w filmie wprowadzającym, zaś w trakcie gry nawiązań do przeszłości Deckarda Caina, jak i samego świata gry, jest wystarczająco wiele. I z jednej strony jest to dość miły ukłon w stronę fanów, zaś z drugiej przyjemne rozszerzenie wiedzy dla tych, którzy albo mają problemy z pamięcią, albo do tej pory z serią nie mieli okazji zapoznać się bliżej. Rzecz jasna więcej można z gry wyciągnąć jeśli z Diablo 2 coś się jeszcze pamięta, ale ewentualne braki nie dość, że nie przeszkadzają, to łatwo można je nadrobić.
Oczywiście, to nie pierwszy raz, kiedy Diablo zagościło na konsolach - pierwsza część serii bez większych problemów pojawiła się na pierwszym PlayStation, stąd możemy mówić o swoistym powrocie serii na jej własne ziemie. Wciąż, sam byłem kosmicznie ciekawy jak tym razem gra zostanie przystosowana do konsolowego kontrolera i muszę powiedzieć, że Blizzard zaskoczył mnie wyjątkowo pozytywnie - zamiast czuć się jak sprzętowy inwalida, który padem może co najwyżej rzucić w telewizor, by z ekranu mogły wreszcie zniknąć hordy potworów, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ogrywam tytuł, który najprawdopodobniej powstawał z myślą właśnie o konsolach. Wciąż, dostosowanie czegoś do danej platformy to niestety jeszcze nie wszystko. O ile sterowanie określiłbym mianem wygodnego, to sam interfejs jest już wyjątkowo nieintuicyjny. Pozwólcie, że wyjaśnię.
Wpierw wygodne sterowanie. Kierowanie naszą postacią przy użyciu pada to coś, czego nie dość, że nie trzeba się w ogóle uczyć, to jeszcze można to zwyczajnie polubić. Prawa gałka odpowiada za uniki, zaś lewa zarówno za ruch, jak i celowanie w przeciwników wybranymi przez nas umiejętnościami - to w którą stronę ją wychylimy wpłynie na to, gdzie pobiegniemy i jak będziemy obróceni. To jak bardzo skierujemy analog w danym kierunku odpowiada namierzaniu przeciwników, którzy znajdują się w odpowiedniej odległości od naszej postaci. Oczywiście, przy sporych hordach na ekranie, charakteryzujących się większą gęstością przeciwników, pojawiają się z tym małe problemy, a wycelowanie w tych najbardziej oddalonych brzydali czasem nawet graniczy z cudem, jednak nigdy, ale to nigdy nie spowodowało to jakiegokolwiek utrudnienia w rozgrywce, czy też jej spowolnienia. To, co momentami uniemożliwiał mi pad nigdy nie było ode mnie wymagane w trakcie rozgrywki. Szybsi przeciwnicy również nie sprawiają wiele kłopotu, bo namierzanie postaci "przykleja się" do wrogów, którzy stoją najbliżej miejsca, do którego wychyliliśmy gałkę analogową. Działa to dokładnie tak, jak ma działać i przez te kilkadziesiąt godzin rozgrywki system ani razu mnie nie zawiódł.
Same umiejętności przyporządkowane zostały do A, B, X, Y (Trójkąt, X, Kwadrat i Okrąg w wersji na PS3) i do dwóch górnych przycisków w prawej części pada, zaś wypicie miksturki - do przedniego przycisku po przeciwnej stronie kontrolera. Oznacza to tyle, że do pod ręką mamy do sześciu zdolności, czarów i/lub ataków naraz. Ich zmiana lub ulepszenie (które odbywa się przez wybrania odpowiedniej runy, a więc jednej z wielu opcji dodających dodatkowe właściwości atakom) jest jednak dość męcząca i wymaga biegania po menusach. Jako że w późniejszej części gry nie bawiłem się w ciągłe przełączanie między danymi czarami, po jakimś czasie przestało mi to mocno przeszkadzać. Fakt-faktem, nie jestem pewien, czy przypadkiem nie dałem sobie spokoju z przełączaniem zdolności, bo zniechęciła mnie do tego konieczność wykonania tych pięciu-sześciu kliknięć w menu w samym środku walki. Poza tym, wszystko idealnie ze sobą współgra i żaden gracz, nawet ten kochający Diablo 2 za niszczenie jednej myszki za drugą przy atakowaniu takiego Duriela, nie powinien czuć się w jakikolwiek sposób poszkodowany. Przeciwnie - bez utraty niemal czegokolwiek zyskaliśmy niesamowitą wygodę i czasem można odnieść wrażenie, że na padzie w Diablo 3 gra się przyjemnie i naturalnie; po prostu najlepiej.
Co do braku intuicyjności, to po głowie mogłaby łaskawie dostać osoba, która była odpowiedzialna za projekt interfejsu gry - momentami brakuje w pewnych menusach informacji, które mogłyby zostać wyświetlone po najechaniu na daną ikonkę myszką. Widzicie, w grze istnieje możliwość rozbijania rzeczy u kowala na pomniejsze surowce, które można później ponownie wykorzystać przy produkcji kolejnych elementów ekwipunku - ot, ograniczony system craftingu. Problem w tym, że jeśli należycie do tego grona osób, które zawsze ciągają ze sobą tonę ekwipunku (wliczając w to przedmioty, które przydadzą się "później"), to będziecie mieli spory problem, jako że lista przedmiotów zawiera krótkie informacje o danym przedmiocie, głównie w postaci... jego nazwy. To powoduje, że przy wybieraniu który przedmiot zniszczyć, a który zostawić, co kilka sekund trzeba przełączać się między własnym ekwipunkiem, a menu kowala.
I właśnie brak dodatkowych informacji potrafi czasem nieco rozdrażnić, bo człowiek nawet nie jest pewien, czy sam dokopał się do wszystkich opcji i możliwości menu, jakie zostały mu oddane przez twórców - jedyne, co można zrobić to przeboleć, przyzwyczaić się i poznać wszystko to, co oferuje interfejs metodą prób i błędów. Oczywiście, w tej kwestii nie jest wyjątkowo tragicznie - te najbardziej podstawowe opcje, jak wspomniany już ekwipunek, dają radę co do przejrzystości, zachowując przy tym wygodę użytkowania. Gdyby nie problemy z interfejsem i jego czytelnością, zdecydowanie uznałbym konsolowe Diablo 3 za najwygodniejszą i najprzyjemniejszą w użytku wersję ze wszystkich dostępnych.
Co do technikaliów - gra wygląda ładnie i równo trzyma klatki na Xboksie 360, raz na jakiś czas wrzucając na krótką chwilę poziomą linię na ekran, wywołaną brakiem synchronizacji pionowej. Ciężko przyrównać mi wersję konsolową do konkretnych ustawień na komputerach osobistych, ale fizyka rozwalających się przedmiotów, ragdoll rzucający ciałami przeciwników i cieszące oko efekty świetlne przetrwały konwersję bez znacznego uszczerbku. Nawet jeśli na ekranie dzieje się tak naprawdę rzeźnia, gdzie czterech graczy w trybie kooperacji co rusz ginie, próbując wybić otaczające ich potworów, animacja, przynajmniej według mojego czujnego oka, ani na chwilę nie spada pod poziom 30 klatek na sekundę. Świadczy to o tym, że programiści z Blizzarda jednak przyłożyli się do swojej roboty i, od strony optymalizacji, nie potraktowali konwersji jak wczorajszego kotleta, którego po prostu trzeba zjeść, bo szkoda pieniędzy włożonych w jego przygotowanie.
Niestety, choć można się czasem ucieszyć, gdy kawałek rozwalonej właśnie beczki jakimś sposobem przelatuje obok kamery w grze, to ciężko zrekompensować fakt, iż sam styl graficzny w grze jest ponadprzeciętnie nudny, momentami zasługując na miano niemal totalnie pozbawionego jakiegokolwiek charakteru i bezpłciowego kawałka grafiki na ekranie. Oczywiście, nie oczekiwałem, że Diablo 3 będzie miało wesołą, cukierkową grafikę, bo w końcu jest to seria z diabłem w tytule. Problem w tym, że stylistyka w grze, choć prosta (co na plus), potrafi czasem zanudzić swoim widokiem, jeszcze bardziej pogłębiając wrażenie monotonii płynącej z grindowania na kolejnych przeciwnikach. Kiedy do akcji wchodzi IV, ostatni akt w grze, który ma robić niesamowite wrażenie swoimi nowymi krajobrazami, to fajny pomysł (i świetne arty w tle, gdy wychodzimy na zewnątrz) ginie w oprawie, w której wszystko zlewa się w jedną, bladą papkę.
Teraz krótko o rozgrywce, o której można powiedzieć jedno - Borderlands. Diablo 3 należy do jednego z tych tytułów, który jest absolutnie fenomenalnym wynalazkiem, kiedy gramy ze znajomymi na jednej kanapie. Razem wybijamy hordy demonów, zbieramy przedmioty, nabijamy kolejne poziomy doświadczenia i bawimy się tak, jak na tryb co-op przecież przystało. W takich chwilach gra staje się czymś więcej niż stare, dobre Diablo, będąc całkiem niezłym powodem do tego, by znajomy (tudzież znajoma) zatrzymała się jednak na noc, by zabrać się za wyczyszczenie kolejnej lokacji. Niestety, w lokalny tryb kooperacji miałem okazję zagrać najkrócej, zaś najwięcej czasu spędziłem przy współpracy z graczami przez Sieć - i tutaj, niestety, zaczynają się już schody.
Ze znalezieniem odpowiedniej gry problemów stosunkowo nie ma. Jasne, czasem musiałem czekać kilkanaście minut na to, aż znajdę odpowiednią sesję do dołączenia, ale zawsze były to gry na odpowiednim poziomie trudności, z postaciami o podobnym doświadczeniu, co moja. I to jest w porządku. Jeśli osoby, z którymi gracie są Waszymi znajomymi, a przynajmniej część z Was wyposażona jest w odpowiedni headset, niewykluczone, że będziecie bawić się tak samo, jak wspomniane wcześniej kanapowe psiapsióły. Jeśli nie, to będziecie już potrzebować naprawdę sporo szczęścia, by rzeczywiście móc wyciągnąć z gry możliwie najwięcej. W grze nie znalazłem żadnych komend (a jeśli są, to gra w swoim nieintuicyjnym interfejsie nie zawarła odpowiednio widocznej informacji), którymi mógłbym rzucać swoim kompanom, stąd nieporozumienia są na porządku dziennym. Jasne, zazwyczaj można głównie przebiegać z kimś przez kolejne jaskinie i kolejne questy, jakbyśmy ścigali się na śmierć i życie, ale zrobienie czegokolwiek innego wymaga już jakiejkolwiek komunikacji (lub wyczucia z obu stron, co zdarza się rzadko). Zanim udało mi się wcisnąć ten przeklęty Xbox Guide, by móc napisać do mojego towarzysza krótką wiadomość w stylu "Umówimy się... na walkę?", ten zazwyczaj bardzo się obrażał, że musiał czekać i, co działo się najczęściej, opuszczał grę. Niecierpliwych graczy jest sporo i każdy z nich zrobi wszystko, by w trakcie rozgrywki przerwać wszystkie wypowiadane dialogi, co niektórym może utrudnić poznawanie fabuły. Momenty, w którym gramy z kimś w pełnej zgodzie charakterów, bez potrzeby wypowiadania jakichkolwiek słów oczywiście się zdarzają, choć bardzo rzadko. Wciąż, kiedy już napatoczy się osoba, z którą doskonale się rozumiemy, rozgrywka nabiera ciepłego, niemal magicznego charakteru. Ot, kwestia szczęścia.
Czy fakt, że gra przypomina pod względem swojej co-opowatości Borderlands oznacza, że w singlu zanudzimy się na śmierć? No cóż. Tak. I tak naprawdę już dawno nie czułem się tak bardzo zmuszany do rozgrywki jak wtedy, gdy musiałem w Diablo 3 grać samemu (choćby wtedy, gdy czekałem na moment, w którym ktoś dołączy do mojej sesji). Gra po krótkim czasie staje się niesamowicie monotonna i stosunkowo prosta (nawet poziom trudności Master V nie dawał tyle, ile oczekiwałem), choć można temu łatwo zaradzić tworząc postać hardcore, a więc taką, która może zginąć maksymalnie raz - w przeciwnym wypadku, czeka nas festiwal nudów i zasypiania przed konsolą, czego w ciągu kilkudziesięciu godzin rozgrywki udało mi się doświadczyć jakieś dwa razy. Granie w Diablo 3 samemu nie jest rozwiązaniem pośrednim, nawet jeśli nie mamy znajomych i/lub dostępu do Sieci, by móc skorzystać z multiplayera. Przechodzenie gry w pojedynkę było dla mnie jednym z najsmutniejszych doświadczeń growych, jakie dane mi było przeżyć, co przebiło nawet samotne bieganie w Borderlands wywołane tym, że grę kupiłem długo po tym, jak pokończyli ją moi wszyscy znajomi. Jeśli chcecie ukarać bardzo niegrzeczne dziecko w bardzo oryginalny sposób (który przy okazji skłoni go do myślenia, że to coś bliższe nagrodzie niż obiecanej reprymendzie), podanie mu Diablo 3 w trybie offline będzie idealnym wyborem, który w przyszłości prawdopodobnie podchwyci Dorota Zawadzka.
Całości nie pomaga też fakt, że fabuła nawet nie próbuje udawać, że gra, jak i wszystkie zawarte w niej questy, polegają tylko i wyłącznie na wybijaniu potworów. Zamiast stanowić miły dodatek motywujący do dalszego przechodzenia gry, słabo opowiedziana, często przewidywalna historia jest jak wielki, brudny but, który wpycha nas do kolejnych lochów tak długo, aż nie ukończymy gry - lub póki nam się to nie znudzi i nie rzucimy płyty z grą w kąt pokoju. Tytuły hack&slash polegają na siekaniu potworów, to prawda, ale mało który aż tak perfidnie ogranicza się tylko i wyłącznie bezmyślnej sieczki, dając sobie spokój z jakąkolwiek różnorodnością, urozmaiceniem i ładnym zapakowaniem całości przed podaniem jej graczowi. Niewykluczone, że monotonia wywołana jest łatwością, jaką zapewnia korzystanie z pada, co robiłoby z konsolowej wersji Diablo 3 obusieczny miecz zapewniający przyjemną, ale tym samym nudną obsługę. Kolejną wadą jest SI towarzyszących nam stworów i NPC-ów, którzy uwielbiają stać w bezruchu, jeśli przeciwnik znajduje się na granicy naszej widoczności.
To, co na szczęście zostało w grze, to radość z efektów naszego grindowania - kiedy już znajdziemy najwygodniejszy dla siebie styl gry, kolejne levele będą wpadać całkiem szybko, a dobrych przedmiotów przeznaczonych dla postaci gracza sypać się będzie na tony. Ich nadmiar, prawdopodobnie wywołany brakiem domu aukcyjnego obecnego w PC-towej wersji gry, jest jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakimi przyjdzie się nam zająć. Przedmioty wymieniamy właściwie na bieżąco, często chodząc przynajmniej w połowie obwieszonym legendarnymi przedmiotami (stanowiącymi najrzadszy rodzaj ekwipunku w grze). Nie burzy to w żaden sposób balansu rozgrywki, bo tak naprawdę każda postać jest tak samo szczodrze obdarowywana przez grę. Zakładanie nowych fatałaszków naszemu herosowi jest na tyle satysfakcjonujące, że tak jak w większości gier MMO i hack & slash, element ten również i tutaj stanowi główną motywację do kolejnego uruchomienia gry i przemęczenia monotonnych lokacji i questów, które różnią się między sobą głównie rodzajem zabijanego plugastwa. Niestety, jest to też właściwie jedyna motywacja.
Bardzo mieszane uczucia mam też do oprawy audio - przez większość czasu, zarówno w kwestii dźwięku, jak i muzyki, stoi ona na poziomie, który ani nie zachwyca, ani nie przeszkadza w grze, z czym z początku nie miałem żadnego problemu. Charakter oprawy dźwiękowej nie jest aż tak pozbawiony charakteru, jak grafika, dając nam czasem jakąś przyjemniejszą muzykę w tle, czy odgłosy gniecionego mięsa przy umierających przeciwnikach. Płacz zaczyna się przy dialogach, które nawet przy kombinowaniu z suwakami w opcjach gry niemal zawsze giną w gąszczu nawet mniej zażartej walki. Nie wszystkie rozmowy otrzymały napisy, a jeśli już są one obecne, to często pojawiają się nad głową biegnącego z nami NPC-a, gdzie ten irytująco często uwielbia biegać właśnie w okolicy górnej krawędzi ekranu.
To, co zwyczajnie mnie irytowało, to porozrzucane po świecie księgi, mające przybliżyć graczom poprzednie i aktualne wydarzenia z Sanktuarium. Te nigdy nie posiadają napisów, właściwie zawsze znajdujemy je przed mordobiciem z kolejnymi przeciwnikami (stąd ich treść ginie wśród odgłosów walki), a jedynym sposobem na zapoznanie się z ich zawartością jest znalezienie spokojnego miejsca, wejście do menu i wysłuchanie ich jeszcze raz - tym razem, w okienku obok wybranej księgi znajdują się już wcześniej nieobecne podpisy. Tak długo, jak gramy sami, gra zatrzymuje się po wejściu do jakiegokolwiek menu, stąd jeśli chcemy dać szansę sztampowo przedstawionej historii gry i jesteśmy gotowi poświęcić na to nieco czasu, na pewno znajdzie się okazja, by ponownie, tym razem z napisami, zapoznać się z zawartością ksiąg.
Dopiero po tym, jak Diablo 3, przedstawiciel jednej z najbardziej znanych marek hack & slash, trafił na konsolę, można przekonać się jak mała jest to marka w obliczu wszystkiego tego, co znajduje się obecnie na konsolowym rynku. Jest to tytuł dość specyficzny który niemal w pełni nastawiony jest na co-op. Jeśli jesteście typem gracza, który zazwyczaj woli przechodzić gry w pojedynkę, to nawet jeśli macie miłe wspomnienia z PC-towego Diablo, grę możecie sobie po prostu darować. Tytuł został stworzony nie tylko wokół trybu lokalnej kooperacji, ale i sieciowej współpracy między graczami z całego świata, stąd stawanie w szranki z siłami zła bez pomocy kogokolwiek brzmi co najmniej jak smutny żart. A nie wydaje mi się, by ktoś chciał płacić te 100-kilkadziesiąt złotych za coś, co będzie wywoływało smutek i czarną rozpacz, zamiast zapewnić wiele godzin porządnej rozgrywki, godnej wydanych przez nas pieniędzy.
Jeśli zaś macie znajomych, z którymi możecie zagrać lub przynajmniej jesteście w posiadaniu odpowiedniego headsetu, czekają Was godziny niezapomnianych, wspólnie przeżytych przygód, do których wielu z Was z pewnością będzie chciało wrócić przy każdym większym spotkaniu. W grach tego typu monotonię i słaba narrację można wybaczyć, bo w takich chwilach przestają mieć one jakiekolwiek znaczenie, kiedy możemy wspólnie przysiąść i dobrze się bawić przy usuwaniu kolejnych potworów z ekranu.
Bez potrzeby rzucania padem w telewizor.