Co Tom Clancy pozostawił grom wideo?

Piotr Bajda
2013/10/05 12:00

Sygnowane nazwiskiem Toma Clancy'ego gry często przecierały szlak, który branża tłumnie potem obierała. Jak zmienił się dzięki temu krajobraz gier wideo?

Co Tom Clancy pozostawił grom wideo?

We wtorek dotarła do nas smutna wiadomość - Tom Clancy nie żyje. Odszedł za wcześnie, bo w wieku 66 lat, ale zostawił po sobie niesamowity dorobek. Spójrzmy tylko na liczby. 100 milionów sprzedanych książek. 17 z nich wspięło się na szczyt listy bestsellerów New York Timesa. Ich cztery kinowe adaptacje zarobiły na całym świecie 786,5 miliona dolarów. A wszystko zaczęło się od 5000 dolarów, za które Clancy sprzedał prawa do swojej pierwszej książki, czyli "Polowania na Czerwony Październik". Jest jeszcze jedna, szczególnie ważna dla nas graczy, liczba: 51. W tytułach tylu właśnie gier pojawił człon "Tom Clancy's".

Faktyczne zaangażowanie Clancy'ego w proces twórczy gier nigdy nie zostało oficjalnie wyjaśnione. Dobry duch czuwający nad projektami? Doradca? Po prostu adresat czeków? Żadna ze stron nigdy nie kwapiła się do wyjaśnień. Logika podpowiada, że w początkach przygody pisarza z grami wideo związki te były silniejsze. Mogło osłabić je trochę wkroczenie do równania Ubisoftu, a już na pewno osiągnęły śladowe ilości, gdy w roku 2008 Ubi nabyło na wyłączność prawa do rozporządzania wizerunkiem Clancy'ego w grach i towarzyszących im produktach. Clancy zrezygnował wówczas z dotychczasowych tantiem w transakcji opiewającej według spekulacji (oficjalnych kwot oczywiście nie podano) na nawet 100 milionów dolarów. Ta sama logika sugeruje też, że gdyby rola pisarza w procesie twórczym była znacząca, Ubisoft na pewno nie omieszkałby tego faktu rozdmuchać.

Nawet jeśli drogi Clancy'ego z grami rozeszły się z upływem czasu, był jednym z pierwszych możnych branży rozrywkowej, którzy dostrzegli potencjał tego medium.

Był rok 1996, gdy Tom Clancy wypuścił się na dziewicze dla pisarzy rejony - gry wideo. I nie chodzi tu o banał pokroju stworzenia scenariusza do gry. Żyłka do interesów Clancy'ego doprowadziła do założenia własnego studia - Red Storm Entertainment. Jego dzieła były już przekładane na zerojedynkowy język, ale wygląda na to, że miał dość łapania kilku srok za ogon w różnych studiach i pragnął większej kontroli nad swoim dorobkiem. Trudno mu się dziwić. Zazwyczaj w takich przypadkach niedoświadczona na danym poletku osoba wchodzi w spółkę z kimś, kto zjadł na nim zęby, prawda? Nie tym razem. Partner biznesowy miał jeszcze mniej wspólnego z grami niż Clancy. Doug Littlejohns był... kapitanem łodzi podwodnej w Brytyjskiej Marynarce Wojennej. To nie mogło się udać.

A jednak. Ledwie rok później ukazała się pierwsza doceniona produkcja studia, Tom Clancy's Politika. Bazująca na popularnej grze planszowej Ryzyko i książkowej serii Power Plays gra strategiczna przetarła szlak dla dwóch kolejnych tytułów. Dominant Species była jedną z pierwszych strategii czasu rzeczywistego w trójwymiarze, ruthless.com z kolei luźno bazowała na powieści o tym samym tytule i poszła w kierunku strategii turowej. Przełom przyszedł jednak dopiero w roku 1998 wraz z premierą Tom Clancy's Rainbow Six.

Tak początki przygody przybliżałem w artykule podsumowującym spółkę Clancy'ego z Ubisoftem. Nie był pierwszy, bo wizjoner Steven Spielberg uprzedził go o dwa lata (growa dywizja Dreamworks powstała w roku 1994). Warto zauważyć jednak, że profesja Spielberga jest bliższa grom. Taki rozwój wypadków jest naturalniejszy dla filmowca niż człowieka tuszu i papieru. Co ważniejsze natomiast, studio Clancy'ego odniosło sukces znacznie szybciej, miało większy wpływa na branżę, trafiło pod skrzydła wielkiego koncernu i istnieje po dziś dzień. Po Spielbergu i całej plejadzie reżyserów, aktorów czy producentów idących w jego ślady nie ma już w grach wideo śladu od dawna. Nazwisko Clancy'ego było nie tylko częścią awangardy, ale zniosło też próbę czasu i stało się jednym z filarów branży.

GramTV przedstawia:

Pomogło przy okazji zbudować potęgę innego z filarów - Ubisoftu. Pod koniec ubiegłego wieku francuski koncern zaczynał dopiero marzyć o obecnym statusie. Wiedzieli, że Rzymu nie zbudowano w jeden dzień, a żeby zarobić trzeba najpierw wydać. To oznaczało serię zakupów i - patrząc z perspektywy czasu - jeden z nich okazał się być może najmądrzejszą decyzją w dziejach firmy. 45 milionów dolarów. Tyle Ubisoft zapłacił za Red Storm Entertainment i prawa do rozporządzania danymi osobowymi Clancy'ego w roku 2000. Wracamy do teraźniejszości, z półek zniknęło ponad 76 milionów gier sygnowanych nazwiskiem pisarza. Gdzie byłby teraz Ubisoft bez wypisania tamtego czeku? Nie wiemy, ale na pewno nie byłyby to górne partie łańcucha pokarmowego tego przemysłu.

Gry z serii Tom Clancy's to jednak nie tylko zwykłe maszynki do robienia pieniędzy. To udane, często przełomowe tytuły. Podseria Rainbow Six przewróciła w 1998 gatunek strzelanek do góry nogami. W świecie zdominowanym przez Quake'a i pochodne pojawiła się gra stawiającą na taktykę, myślenie i planowanie każdego posunięcia. Gra diabelnie trudna, posyłająca do wirtualnego piachu po jednym trafieniu. Gra, w które często więcej czasu zajmowały przygotowania do misji niż ona sama. Zamiast rocket jumpów mieliśmy tu szturmowanie pomieszczeń. Zamiast beztroskiego zabijania bezimiennych ludków, drużynowe działania i traconych bezpowrotnie przy błędzie żołnierzy. To spodobało się graczom, którzy pragnęli więcej. Za ciosem poszła seria Ghost Recon. Podchody i rozważne strzelanie przyjęło się na dobre.

Ghost Recon i Rainbow Six przyczyniły się także do rozwoju czegoś słusznego w założeniach, acz zbyt często przez twórców/wydawców eksploatowanego. Mowa o dodatkach do podstawowej wersji gry, które coraz rzadziej kojarzą się graczom z czymś więcej niż skok na kasę. Pierwsze trzy odsłony Rainbow Six były regularnie i intensywnie wspierane pokaźnymi dodatkami. Ten sam los spotykał pierwsze dwie części Ghost Recon. Ekspansje zabierały graczy w nowe rejony świata, pozwalając poznawać kolejne tajniki żołnierskiego rzemiosła i umilając przy okazji czas do premiery kolejnej części. Takie dodatki często przybierały nawet formę "półsequeli", co może wydać się znajome patrząc na praktyki Ubisoftu sprzed ledwie paru lat. Czasową lukę, która powstawała przy produkcji kolejnej numerowanej odsłony Assassin's Creed łatano grami z podtytułem, które nie wstrząsały formułą, ale dawały szansę zarobku i udobruchania fanów na 12 miesięcy.

Rainbow Six i kolejne coraz śmielsze poczynania gier z serii Tom Clancy's uziemiły fabuły w grach. Błogosławieństwo Clancy'ego oznaczało przeszczepienie na growy grunt tego, czym zasłynął autor - gatunku political fiction. Do tej pory gry musiały mieć lasery i kosmitów albo potwory w roli tych złych. Od końca lat 90-tych linie fabularne gier mogły toczyć się na naszej planecie. Bohaterami mogli być zwykli żołnierze, którzy na oczy nie widzieli ufoludka ani demona. Wrogiem mógł być dyktator państwa Bloku Wschodniego. Jasne, to nie zawsze najlepsze fabuły. Często źle napisane, z fatalnymi dialogami, płaskimi bohaterami i trzepoczącym na wietrze Gwiaździstym Sztandarem. Clancy nie podpisałby się pod większością z nich ze wstydu, ale ten powiew świeżości i urealnienie akcji jedynie grom pomogło.

Gry Clancy'ego wprowadzały nowe gatunki, lecz zdarzało im się także rozruszać dobrze znane, choć skostniałe sposoby zabawy. Splinter Cell nie był w roku 2002 pierwszą skradanką (znacznie wcześniej gracze poznali chociażby Metal Gear Solid czy Thiefa), jednak do tej pory zostaje jedną z najważniejszych. Tą, która sprawiła, że skradanie znów stało się trendy i nie wyszło z mody przez ponad dekadę. Dowodzi tego wydany w tym roku, powracający do korzeni Splinter Cell: Blacklist.

No właśnie. Strzelanki, skradanki, stare marki, nowe marki...Wydrukowanie słów "Tom Clancy's" na okładce pozwala na ryzyko. Jest to marka na tyle sprawdzona, że działa jak ochronny płaszczyk dla świeżych pomysłów i nowych IP. Sygnowanie gry nazwiskiem pisarza i luźne osadzenie akcji w Clancyverse sprawia, że nowa produkcja debiutuje ze sprawdzonym zapleczem. Pewnie, to nie do końca nowe IP, a część sprawdzonej marki, ale bez tego parasola Ubisoft raczej nie zaryzykowałby z grami pokroju H.A.W.X. czy EndWar. Nie mógłby też próbować odświeżać formuł sprawdzonych podserii (trzęsienie ziemi w Rainbow Six przy okazji Vegas czy w Splinter Cell przy okazji Conviction). A na horyzoncie są przecież kolejne tego przykłady jak The Division czy zaginione póki co w akcji Rainbow Six: Patriots. Lekkie naciąganie idei świeżej marki, ale lepsze to niż odcinanie kuponów i odsmażanie kotletów, prawda?

Clancy odszedł, ale w popkulturze zostanie na zawsze. Na ekrany kinowe trafi niebawem nowy film o Jacku Ryanie, a w Ubisofcie powstaje kilka kolejnych gier z jego danymi osobowymi na okładce. Dalej ukazywać będą się zapewne także pisane przez ghostwriterów książki, bo imperium medialne pisarza nigdzie się nie wybiera. Nie będzie okazji, żeby o Clancym zapomnieć, ale to nazwisko znaczy zbyt wiele, by popaść w niepamięć nawet gdyby taka się nadarzyła.

Komentarze
14
hans_olo
Gramowicz
06/10/2013 00:07

Niestety ale gry sygnowane jego nazwiskiem nie mają zbyt wiele wspólnego ani z jego doradztwem, ani żadną inną formą współpracy poza braniem kasy. Clancy to taki literacki Lucas. Wątki jego największych książek były dogłębnie rozpracowane i do granic możliwości pozbawione wad. Mimo że uwielbiam np. pierwszego Splinter Cella, to jednak widać po jego fabule, że Clancy nie włożył w nią ani jednej godziny pracy. Pełna jest baboli, politycznych nonsensów i absurdów, na które on by sobie nie pozwolił. Możliwe, że Clancy miał też od dobrych kilkunastu już lat kryzys twórczy. Wystarczy tylko spojrzeć, ile z książek z ostatniej dekady z jego nazwiskiem na okładce rzeczywiście było jego autorstwa, już nie mówiąc o porównywaniu ich poziomu z jego sztandarowymi tytułami.

Usunięty
Usunięty
05/10/2013 22:29

> Może to, że na świecie jest tylko dwóch świetnych pisarzy - Tom Calncy ii Stephen King.> Niestety jeden z nich odszedł :( Reszta to płotki.Mam napisać serio? Przeczytałem dość sporo Kinga (mam w domu całą dwie półki jego książek) i est świetnym pisarzem, ale tak po 10-tej książce się nudzi. Bardzo powiela własne schematy. Poza tym jest bardzo wielu równie dobrych pisarzy. Może w jednym, czy 2 gatunkach byłby blisko szczytu, ale też nie jest jedyny słuszny nawet w nich.

Usunięty
Usunięty
05/10/2013 20:45

Wielka strata, to prawda. Jego książki posiadały w sobie swoistą magie; chodź wiedziało się jakie będą mieć zakończenie, nigdy (przynajmniej w moim przypadku) nie porzucało się lektury. Szkoda, że współpraca Clancy''ego z Ubi nie była bardziej pogłębiona. Wyobrażacie to sobie? Budżet i technologia francuskiego giganta + scenariusz znakomitego pisarza i jego opieka nad projektem. Ech, to by była gra...




Trwa Wczytywanie