Podrzucone ciemną nocą niewielkie zawiniątko nie miało na czole blizny w kształcie błyskawicy, ale z małą pomocą główny bohater Teslagrad dokonuje czynów, których nie powstydziłby się sam Harry Potter.
Podrzucone ciemną nocą niewielkie zawiniątko nie miało na czole blizny w kształcie błyskawicy, ale z małą pomocą główny bohater Teslagrad dokonuje czynów, których nie powstydziłby się sam Harry Potter.
Ale scena indie nie musi odnosić wielkich sukcesów. Mniejsze projekty, to skromniejsze studia i znacznie zminimalizowane koszty - cena może być więc niższa, a cały projekt bardziej ambitny, ponieważ zwróci się i wypracuje zysk przy znacznie mniejszej ilości sprzedanych egzemplarzy. Odpadają więc wydatki na marketing, umowy z wielkimi nazwiskami i inne, podobne pozycje na liście płac. Zostaje mięso, a więc rozgrywka i często zero kompromisów. Teslagrad próbuje podążać dokładnie tą ścieżką, stąd jest to produkcja, którą jedni pokochają, a drudzy znienawidzą - może nie aż tak jak słynne Dark Souls, ale obydwie gry reprezentują ten sam mało popularny gatunek, w których oprócz biegnięcia do przodu trzeba, o zgrozo, pomyśleć. Dodatkowo nie wszystko jest podane na tacy, a nawet, gdy już wiemy co trzeba zrobić, pozostaje jeszcze faza realizacji - a w tej platformówce wszystkie skoki wymierzone muszą być co do milimetra, inaczej mogą się po prostu nie udać. Tu nie ma przebacz, nie ma także paska zdrowia - jedno spotkanie z przeciwnikiem to śmierć. Na szczęście nie zaczynamy od początku przy każdej wpadce, ale margines błędu i tak pozostaje niewielki.
Głównym bohaterem Teslagrad jest mały chłopiec, o którym początkowo wiemy tylko tyle, że ma niesamowitego pecha w życiu. Kilka lat temu pewnej deszczowej nocy został przyniesiony do pewnego domu jeszcze jako niemowlak. W nocy, w której rozpoczynamy właściwą zabawę, musi uciekać, ponieważ na ulicach miasta ma miejsce jakieś potworne zamieszanie, a źli ludzie w krwistoczerwonych płaszczach ewidentnie chcą go dorwać. Uciekamy więc przed siebie, a droga prowadzi nas do tajemniczego wysokiego budynku - wieży Tesli. Znajdujemy tam schronienie i bezpieczeństwo, a przechodząc przez kolejne komnaty poznajemy także historię konfliktu, który spowodował dawno temu zamieszanie, którego efekty oglądaliśmy dosłownie przed chwilą. Jednocześnie zaczynamy zdawać sobie sprawę jaka jest nasza rola w tej całej aferze i dlaczego jeszcze niedawno goniono nas z taką zaciętością.
Już na samym wstępie otrzymujemy pierwszą z niezbędnych podczas naszej podróży rzeczy - specjalne magnetyczne rękawice, które pozwalają nam na naładowywanie przedmiotów ujemnymi lub dodatnimi ładunkami elektrycznymi. Szybko dowiadujemy się, że ładunki o tym samym oddziaływaniu odpychają się, natomiast o przeciwnym - przyciągają. Już samo to pozwoliło twórcom na stworzenie wielu ciekawych zagadek i fragmentów platformowych, a to wcale nie koniec naszego wyposażenia. Niewiele później w nasze ręce wpadają także buty umożliwiające teleportację czy chociażby specjalny płaszcz otaczający chłopca specjalnym polem elektrycznym.Zabawa polega na przechodzeniu kolejnych komnat, co wymaga od gracza zarówno główkowania w celu rozwiązywania zagadek o różnym stopniu trudności, jak i małpiej zręczności. Co do elementów zręcznościowych, z nimi jest podobnie jak z zagadkami. Traficie zarówno na te, po których pomyślicie "pff to było łatwe" (jak twierdzą sami twórcy), jak i te, których wykonanie wyda się niemożliwe, a sukcesywne ich zaliczenie będzie wymagało kilkunastu/kilkudziesięciu podejść. Wszystko dlatego, że Teslagrad nie przewiduje taryfy ulgowej - jeden błąd to najczęściej jedna śmierć i to niezależnie od tego, czy dotkniemy przeciwnika, bossa czy prądu. Jednocześnie w tym momencie trzeba twórców pochwalić za to, że nie próbują gry wydłużać ani utrudniać na siłę - stąd w miarę gęsto i całkiem sensownie rozmieszczone punkty zapisu.
Co ciekawe, Teslagrad nie można potraktować jak kolejną grę polegającą na podążaniu w prawą stronę ekranu. Wprost przeciwnie - poprowadzi nas w górę wieży, nie oznacza to jednak, że rozgrywka przypomina Icy Tower. Poruszać będziemy musieli się zarówno w górę, jak i dół - w prawo i w lewo. Nie tylko do przodu, ale także do tyłu - plansza w Teslagrad jest bowiem tak skonstruowana, że w każdym momencie możemy cofnąć się aż do jej początku (no prawie). Co więcej wracanie do odwiedzonych już miejsc jest nie tyle opcjonalne, co wręcz potrzebne. Wiele tajemnic miejsc czy potrzebnych znajdziek nie dorwiemy na początku. Trzeba będzie wrócić się po nie dopiero z upływem czasu, gdy poznamy odpowiednie umiejętności. Wieża Tesli to tak właściwie niezły labirynt, a pułapki w niej poustawiano nie przez przypadek - na jej szczycie znajduje się coś niezwykle cennego, a dotarcie tam jest trudne, by tylko ktoś taki jak nasz bohater mógł tego dokonać.
Mierzymy się więc z ciekawymi i kreatywnie zaprojektowanymi, choć całkiem trudnymi zagadkami, których rozwiązanie często wymaga czegoś więcej niż przesunięcia jednej skrzyni niczym w innych platformówkach. Tu nie ma prowadzenia za rączkę, gdy się zatniesz - można wędrować po komnatach w poszukiwaniu właściwej ścieżki, lecz pomoc nie zostanie udzielona. Dotrzyj na szczyt wieży lub giń, zdają się mówić jej twórcy. Elementy platformowe to istne połamanie placów, niektóre wymagają pokonywania bezbłędnie całych dłuższych fragmentów trasy, a o wspomniane "bezbłędnie" jest bardzo trudno, bo to jest jedna z tych gier, gdzie kilka pikseli w prawo bądź lewo robi sporą różnicę. Gdy sobie jednak z tym radzimy, na dobicie trafiamy na walki z bossami. I to takie zrobione w bardzo staroszkolnym stylu, w których wróg ma w rękawie niejednego asa i co najmniej kilka nieciekawych zagrań, a by go pokonać nie wystarczy wykonać raz odpowiedniej czynności, lecz najczęściej powtórzyć ją trzykrotnie. I na nic płacz i zgrzytanie zębów, nerwy trzeba trzymać na wodzy, bo tylko spokój i cierpliwość pozwolą na wyjście z tych starć zwycięsko.
Produkcję pochwalić można także za niezwykły klimat. Tyczy się to przede wszystkim grafiki, jak i sposobu przedstawiania fabuły - to jedna z tych gier, które nie potrzebują wodotrysków najnowszej technologii i efektu 3D, by zrobić prawdziwe wrażenie. Wprost przeciwnie, oprawa momentami wydaje się być aż nazbyt stonowana, ale artyści nie raz i nie dwa potrafią zaskoczyć nas naprawdę pięknymi, ręcznie malowanymi lokacjami. Całości uzupełnia wszechobecny steampunk - widać ewidentne wzorowanie się na średniowiecznej Europie, ale mocno podszyte elektrycznością. Uderzający jest także fakt, że narracja odbywa się zupełnie bezsłownie, zabieg podobny do innej niezależnej gry - Brothers: A Tale of Two Sons, w której główni bohaterowie porozumiewali się w nieznanym dialekcie, ale rozumieliśmy co sobie przekazują za pomocą gestykulacji i emocjonalności poszczególnych wypowiedzi. W Teslagrad także wszystko będzie jasne, choć nie powiedzą nam nic. A dla zaintrygowania dodam, że istnieje możliwość odblokowania alternatywnego zakończenia.
Chwaląc grę nie mogę zapomnieć także o świetnej warstwie muzycznej, która idealnie w każdym momencie potrafi podkreślić prezentowaną na ekranie akcję. Plus dla Teslagrad wędruje także ze niespodziewaną polską wersję językową. Zdziwiłem się, gdy po uruchomieniu zobaczyłem menu w rodzimym języku. I choć nie było tu zbyt wiele do tłumaczenia byłem mile zaskoczony tym, że twórcom udało się pamiętać o naszym kraju.Reasumując, Teslagrad to świetny indyk w najpopularniejszym dla gier z tego segmentu gatunku - produkcja łączy w sobie elementy logiczne z platformowymi i choć nie jest to świeży pomysł, udaje jej się zrobić to na swoich własnych zasadach. Kreatywność twórców w wymyślaniu kolejnych przeszkód jest naprawdę godna podziwu. Dodajmy do tego dobrą historię w tle, przyjemną dla oka grafikę i fajnie podkreślającą całość ścieżkę audio, a także wymagający poziom trudności. To nie jest produkcja na krótkie sesje między kolejnymi meczami w Call of Duty, w Teslagrad należy się zatopić i smakować osobno, delektując każdą zagadką i chłonąc klimat - wtedy tytuł ten naprawdę potrafi się odwdzięczyć.