Royal Quest - betatest

Sławek Serafin
2014/01/14 15:25

Darmowe MMO, po polsku, od twórców King's Bounty - czy może być coś lepszego? Oj, może, może...

Gdy dowiedziałem się, że rezydujący aktualnie w okręgu kaliningradzkim Rosjanie z Katauri Interactive tworzą darmowe MMO Royal Quest, miałem mieszane uczucia. Znałem ich i ceniłem za niebagatelny wkład w przemysł rozrywkowy. Ich doskonałe King's Bounty: Legenda znają wszyscy. A jeszcze bardziej idealne Space Rangers, stworzone pod poprzednim szyldem Elemental Games i jeszcze we Władywostoku, choć mniej popularne, jest z pewnością jedną z najwspanialszych gier w dziejach. Od tamtych, pełnych chwały i splendoru czasów, Katauri niestety nie osiągnęli nic wielkiego, oprócz zajechania na śmierć prawie czarnego konia, jakim było King's Bounty, potokiem coraz słabszych dodatków i podejmowanych z determinacją, ale średnio porywających prób reanimacji Space Rangers 2. Darmowe MMO w ich wykonaniu nie wydawało się najlepszym pomysłem. O wiele chętniej zobaczyłbym coś nowego, bardziej oryginalnego i pomysłowego, a w ostateczności jakieś porządne, prawdziwe sequele dwóch wspomnianych klasyków. Ale nie, miał być Royal Quest. Cóż, może nie będzie tak źle, skonstatowałem wtedy i... oczywiście natychmiast o grze zapomniałem.

Royal Quest - betatest

Przypomniano mi o niej całkiem niedawno, na okoliczność prac nad pełną polską wersją. Okazuje się, że Royal Quest nie tylko jest już "po naszemu", ale także w fazie całkiem funkcjonalnej bety, w którą można grać. A skoro można, to zagrałem, bo przecież za to mi płacą. No, dobrze, płacą za opisanie i ocenienie tego w co zagrałem, a nie za samo granie, co w sumie jest dość niefortunne - wolałbym jednak zarabiać samym graniem, bo pisanie jest o wiele mniej ekscytujące mimo wszystko, nawet jeśli pozwala wchodzić w ciekawe interakcje z osobami, które to co napiszę przeczytają i z podziwu godną wnikliwością skomentują. Tak czy inaczej, niezależnie od preferencji, Royal Quest i ja mieliśmy kilka chwil tylko dla siebie, z których coś w rodzaju sprawozdania zdaję poniżej.

Zacznijmy może od stylu. Gry MMO, te darmowe i te nie, z grubsza dzielą się na takie, które trzymają się stylistyki wschodniej, z jej mangowymi korzeniami i zachodniej, też zwykle odwołującej się do tamtejszych (tutejszych?) kreskówek. Którą drogę obrał Royal Quest? Tę pośrodku. Całość oprawy graficznej, stylu i klimatu gry jest jakby kompromisem między jedną a drugą filozofią przedstawiania masowego, wieloosobowego, sieciowego świata. Jest tutaj widoczny wpływ mangi i anime, ale widzianych przez taki jakiś zachodni filtr, który nie pozwala jednoznacznie wskazać oskarżycielsko palcem i wybuchnąć oburzeniem, że ten cały Royal Quest to jeszcze jedno Lineage, Metin czy jeden z ich licznych pociotków i kuzynów z chowu wsobnego. Rosyjskie MMO siedzi tak jakby okrakiem na płocie dzielącym te dwie stylizacje i... o dziwo, grając nie czuje się spodziewanego bólu w tej części ciała, która zwykle styka się bezpośrednio z takim płotem. Daleki jestem od stwierdzenia, że to siedzenie okrakiem jest przyjemne - płot to jednak płot, nie został stworzony do tego, żeby na nim spoczywać. Choć Royal Quest jest estetyczne, miłe dla oka i momentami urocze nawet na swój nieco przesłodzony sposób, to ma też wady. W tym taką naczelną - próbując podobać się fanom obu gatunków MMO z wyglądu, upodobniło się dosłownie do wszystkiego. I przez to prezentuje się prawie idealnie nieoryginalnie. Tak, daje to efekt swojskości na pierwszy rzut oka, ale gdy za pierwszą gałką ciśniemy drugą (dość nieroztropnie, bo to ostatnia już), okaże się, że już to wszystko widzieliśmy. Wiele razy. Wszędzie. I to nawet jeśli nie graliśmy w żadne MMO. Styl kompromisu spowodował brak własnego stylu, czyli bezpłciowość. A z bezpłciowości dzieci nie ma, nawet jeśli jest estetycznie jak najbardziej poprawna i chroni przed wrogością płci przeciwnej, bo tej brak po prostu. Royal Quest wygląda więc znośnie, ale ani strzępu zachwytu nie wywoła. To jeszcze nie jest tragedia, czyż nie?

Tragedią jednak, niezbyt dużą, być może nawet moją osobistą, jest to, że Katauri Interactive nie poprzestali li tylko na wizualiach w upodabnianiu swojej gry do innych. Całe Royal Quest pod względem mechaniki, rozgrywki i dowolnych innych rozwiązań wygląda jak przemyślana, wyrachowana, perfekcyjnie pozbawiona własnego charakteru kopia wszystkich rozwiązań znanych z odnoszących sukcesy innych gier tego typu. A tylko Blizzard potrafi tak zerżnąć wszystko od konkurencji, że wygląda to jak coś świeżego, nowego i ekscytującego. Rosjanie z Katauri niestety nie umieją i Royal Quest zamiast roztaczać wokół siebie woń ostatecznego pachnidła, czuć mdłą kserokopią. Szczęście w nieszczęściu, że takie kserówki, jeśli nie włożyliśmy krzywo oryginału, są wierne jeśli chodzi o treść. I podobnie jest tutaj - Royal Quest łez bezbrzeżnego błogostanu nie wywoła, ale jest na tyle poprawne, że da się w to grać nawet i przez kilka godzin ciągiem. A i powrót nie jest wcale taki bolesny, choć raczej nie rychły czy niecierpliwie wyczekiwany.

Duża w tym zasługa delikatnego, bardzo przyjemnego humoru, jaki przenika całą grę. Obecny jest na przykład w projektach potworków, które masowo tłuczemy - niektóre swoją absurdalnością przywołują na twarz nieoczekiwany uśmiech. Szkoda, że większość fauny oraz tubylców do eksterminacji to znów te same wilki, ważki, kościeje i inna klasyka gatunku, ale nawet one są przedstawione w taki lekko prześmiewczy, pełen dystansu sposób. Nie da się zaprzeczyć, że ma to swój urok, takie humorystyczne podejście. Głównym źródłem żartów są tutaj oczywiście misje i ich opisy, bardzo zbliżone klimatem i jakością do tych, znanych z gier King's Bounty. Prawie wszystkie te zadania to typowe dla MMO przynieś, wynieś, pozamiataj dziesięć szczurzych bobków na tort dla babci klozetowej w zamian za możność skorzystania z toalety dla VIPów z waniliową spłuczką... ale są wesoło przedstawione. Na szczęście daleko im do pompatycznej powagi znanej z innych tego typu gier, które też przecież wyglądają jak kreskówki dla dzieci, a udają, że są doniosłe niczym projekty budżetu. Royal Quest przynajmniej jest spójny - nie tylko wygląda zabawnie, ale próbuje też rozśmieszać fabułą. Robi to bez przesady, z wyczuciem, bez jazd po bandzie, ale trudno się nie uśmiechnąć od czasu do czasu. Sam humor jednak nie wystarczy, a niewiele więcej jest tutaj czegoś, co może zainteresować na dłuższą metę.

Najbardziej chyba nie spodobało mi się sterowanie. W takiej lekkiej, było nie było, gierce, powinno się także lekko biegać i z wdziękiem bić te wszystkie śmieszne stworki, czyż nie? Cóż, najwyraźniej nie. Royal Quest jest pod tym względem bardzo konserwatywny - nawet nie próbuje iść w stronę dynamicznej akcji czy zręcznościowych manewrów. Klikamy w grunt - postać tam idzie, klikamy we wroga - postać zaczyna atakować dopóki nie zginie ona lub jej cel. Nuda. I niewygoda, bo nie wiadomo dlaczego do obu kliknięć zaangażowano nie jeden, ale dwa klawisze myszki. Tak jakby autorzy bali się, że jeden będzie się śmiał z drugiego, że tamten tak wiele pracuje, a on może się obijać. Całym sercem jestem za równouprawnieniem przycisków myszki, tak jak i autorzy Royal Quest, ale skoro już tak, to nie poprzestawajmy na półśrodkach. Moja myszka ma siedem przycisków, niech Katauri zagospodarują je wszystkie w ramach takich prostych czynności jak przemieszczanie postaci i wyznaczanie jej celów do ataku, co wszyscy zrzucają na barki tego jednego, biednego, najciężej tyrającego klawisza. Co z tego, że tak jest wygodnie i intuicyjnie?! Krzywda i dziejowa niesprawiedliwość się dzieje!

GramTV przedstawia:

Generalnie całość zarządzania postacią jest raczej mętna i konfudująca niż czytelna i odruchowa. To dobrze, że szybko zdobywamy poziomy i co chwilę odblokowują nam się jakieś umiejętności dla każdej z czterech podstawowych klas. To wspaniale, że każda z nich także bardzo wcześnie rozbija się na dwie specjalizacje, co daje nam dostęp do w sumie czterech jeszcze bardziej wyspecjalizowanych drzewek rozwoju. Ale dlaczego nagle się okazuje, że gramy dopiero trzy czy cztery godziny, a tu już mamy kilkanaście aktywnych zdolności do wyboru? Po co aż tyle? Żeby sobie człowiek palce połamał? Czy żeby używał ciągle tych samych dwóch czy trzech tylko, a pozostałe kompletnie ignorował? Chyba nie powinno to tak wyglądać - co za dużo, to niezdrowo. Gorzej też, że część tych umiejętności się dubluje, mając bardzo zbliżone efekty działania, przy czym łatwo jest wyłonić tę, która działa najlepiej, co odsyła pozostałe do lamusa. No nie jest to najlepiej zaprojektowany system rozwoju postaci, jaki widziałem w MMO, nawet jeśli w sumie jest dość poprawny i daje sporo wystarczająco różniących się od siebie ścieżek awansu, by mieć wrażenie, że ma jakąś głębię. A może i ma, a ja szedłem fuksem po palach i dlatego nie zdołałem się zanurzyć.

Niczym wspaniałym nie zaskakuje także łupienie zwłok, czynność tak lubiana przez padlinożerców, hieny cmentarne i graczy RPG. Mamy tu standardowe rozwiązanie, w którym wszyscy z danej klasy i danego poziomu mają ten sam sprzęt. Wariacje są marginalne, a unikalnych, czy też choćby nieco rzadszych zabawek jest tyle, co na lekarstwo. Ja wiem, że to pomaga zbalansować rozgrywkę, w szczególności zaś starcia z innymi graczami (a do tych można tu przejść całkiem prędko), ale jest też porażająco nudne, jeśli wszyscy biegają z tymi samymi zabawkami. Jak tu się poczuć lepszym od innych? Jak tu patrzeć na innych z góry? Jak tu zachwycić świat seksownym błyskiem ostrza nowego miecza czy burzącą krew w żyłach krzywizną łuczyska drżącego pod napięciem cięciwy, skoro wszyscy też takie mają? Zniechęcające.

Zniechęcenie to odczucie, które stopniowo narasta przy obcowaniu z Royal Quest, aż do momentu, gdy pokrywa wszystkie inne. Gra darmowa czy nie darmowa, znudziła mnie i zmęczyła dość szybko. Zabawne misje to przyjemna sprawa, ale nie jeśli w każdej chodzi o wyrwanie dziesięciu piór z zadków tutejszego odpowiednika kurczaka. A obawiam się, że poza humorem Royal Quest nic innego od siebie nie ma do zaoferowania - cała reszta tego co posiada, wzięta została od innych, za pomocą jakiegoś mechanicznego procesu, który po drodze zmielił natchnienie na lotne drobinki, które wciągnął chyba ktoś spoza zespołu Katauri. W ich grze natchnienia i żadnej iskry nie ma, co widać już w aktualnej wersji beta. Szkoda. W ogóle nie siedzę w klimatach darmowych gier MMO i znam tylko kilka z nich, ale mógłbym bez namysłu wskazać przynajmniej pięć o wiele lepszych, bardziej rozbudowanych i wartych uwagi, za które też nie trzeba płacić. I niektóre też mają swoją polską wersję.

Szkoda, że niegdyś wielcy, genialni, perfekcyjni Rosjanie z Katauri zmienili się w wyrobników, którzy przerywają kopiowanie samych siebie tylko po to, by jeszcze mniej udanie skopiować kogoś innego. Może kiedyś, w przyszłości, znów porażą nas swoją błyskotliwością. Może. Wiem jednak, że nie nastąpi to w bezpłciowym, odtwórczym, próbującym wbić się na siłę w trend popularności darmowych MMO Royal Quest.

Komentarze
10
Usunięty
Usunięty
27/01/2014 12:42
Dnia 16.01.2014 o 18:19, Tobal napisał:

> Hhehehe widać że ktoś tu nie bardzo się przyłożył do gry bo ze by poznać tę grę trzeba > się trochę wgrać.Gra jest po prostu typowo Anime i manga i w takich klimatach została > obsadzona i gra jest bardzo oryginalna trudno znaleźć coś podobnego a jak czytam coś > typu że większość zostało zerżnięte to aż mi się uśmiech na twarzy pojawia no bo gdzie > znajdziemy tak odmienny system pvp i bzykopszczoły oraz chodzące krople rosy które ukradną > nam loota jeśli szybko nie weźniemy. Już śpieszę z odpowiedzią :D Royal Quest jest niestety niezbyt udaną kopią gry z 2001 r. Ragnarok Online. RQ zmęczył mnie przy 40 levelu… A w Ragnaroka gram od bety. Pozdrawiam

No nie wiem czy jest nieudaną kopią. Jest tu wszystko to co było fajne w RO + trochę więcej i nowsza grafika. Ja grałem w RO kupę czasu i myślę, że przyjdą tu wszyscy moi znajomi ze starych gildii RO żeby się dobrze pobawić na raidach.

Usunięty
Usunięty
27/01/2014 12:40

Jak ktoś lubił Ragnaroka to się zakocha w Royal Quescie.

Frezko
Gramowicz
16/01/2014 21:28

Grałem w obie gry i nie uważam że by były podobne ani RO ani RQ. A mówić coś typu MMO jak wszystko inne to tak ja by mówić że pszczoła to taki pająk tylko ze skrzydłami.




Trwa Wczytywanie