Jeden potwór, czterech łowców i wilgotna dżungla. Evolve okazało się nieco inne niż myślałem. Ale nie oznacza to, że złe.
Jeden potwór, czterech łowców i wilgotna dżungla. Evolve okazało się nieco inne niż myślałem. Ale nie oznacza to, że złe.
Wspomniałem wyżej o nieco innych oczekiwaniach odnośnie Evolve. W świetle pierwszych informacji, które przekazano światu ledwie kilka tygodni temu, gra jawiła mi się jako zdecydowanie wolniejsza, spokojniejsza i znacznie bardziej skupiająca się na samym tropieniu bestii. Spodziewałem się większego nacisku na planowanie działań, późniejsze przygotowanie zasadzki i intensywną akcję w momencie jego realizacji.
Tymczasem rozgrywka została skonstruowana w taki sposób, że od samego początku narzuca nam bardzo duże tempo. Wynika to między innymi z jednego z podstawowych założeń projektu - ewolucji potwora. Pozostawiony samemu sobie, nie czujący już na starcie presji ze strony przeciwników, gracz prowadzący bestię bardzo szybko będzie w stanie przejść kolejne metamorfozy, a tym samy stać się trudniejszym do pokonania. Sprawia to, że grając łowcami nie mamy zbyt wiele czasu na zaczerpnięcie oddechu, czy głębsze refleksje - musimy działać. Najlepiej szybko i skutecznie.Jak wiadomo Evolve jest grą sieciową z niesymetrycznym układem sił - po jednej stronie staje czteroosobowa drużyna łowców, po drugiej mogąca ewoluować podczas meczu bestia. Zadaniem drużyny jest oczywiście zabicie potwora, a on sam ma się jej odpłacić, niezależnie od stadium, w jakim się wtedy znajdzie. Warunki zwycięstwa są więc bardzo proste i jasne. Mogłoby też się wydawać, że samotny potwór stoi na z góry przegranej pozycji. Na szczęście jest inaczej.
Co prawda trudno jest jednoznacznie ocenić balans rozgrywki po zaledwie dwóch godzinach zabawy, ale na kilka meczy, które mieliśmy okazję rozegrać, stosunek zwycięstw był bliski remisu (teraz żałuję, że tego dokładnie nie zapisałem). Biorąc pod uwagę, że potworem nigdy nie kierował któryś z przedstawicieli Turtle Rock, a zawsze mieliśmy takowego w drużynie łowców, pozwala to optymistycznie patrzeć na ten wyjątkowo ważny w tym przypadku aspekt rozgrywki.Przyjrzyjmy się jednak przez chwilę nieco bliżej stronom konfliktu. W roli potwora wystąpił niejaki Goliath, humanoidalny stwór, cechujący się sporą masą i gabarytami, olbrzymią siła fizyczną i zdolnością do bardzo sprawnego poruszania się po terenie (długie skoki, wspinanie się na obiekty etc.). Kontrolowaliśmy więc stwora raczej mało subtelnego, ale bardzo niebezpiecznego w trakcie bezpośredniej konfrontacji. Przed rozpoczęciem rozgrywki otrzymujemy też możliwość wybrania dwóch z czterech zdolności specjalnych, z którymi zaczniemy zabawę oraz specjalnego perka. Te ostatnie odblokowujemy grając i zdobywając punkty doświadczenia, nie zabrakło więc typowego już dla wszelakich gier sieciowych systemu rozwoju.
W tym przypadku wszystkie zdolności były typowo ofensywne, a na liście znalazły się dwa rodzaje silnego ataku (jeden z morderczym skokiem), czy nawet możliwość zionięcia ogniem. Konieczność dokonania wyboru nie oznacza jednak rezygnacji z pozostałych zdolności specjalnych, wszystkie możemy bowiem stopniowo odblokować właśnie dzięki tytułowemu ewoluowaniu. To jednak nie jest proste, ponieważ wymaga przede wszystkim zniknięcia oczu drużynie i znalezienia miejsca, w którym przez długie kilkadziesiąt sekund będziemy pozostawać w bezruchu i niemal bezbronni. Ewoluowanie jest jednak bardzo opłacalne - oprócz odblokowania kolejnej akcji specjalnej, nasza bestia staje się zazwyczaj silniejsza i bardziej wytrzymała. Jak się łatwo domyślić, można poddać się takiej przemianie dwukrotnie podczas meczu."Zazwyczaj", ponieważ Goliath jest tylko jednym z przynajmniej kilku typów bestii mających pojawić się w Evolve. Twórcy nie chcieli jednak zdradzić nic na temat pozostałych gatunków, zapewniając wszakże solennie i po kilka razy, że na pewno będą się one od siebie znacznie różnić. Pozostaje mieć nadzieję, że będą to rzeczywiście różnice na tyle znaczące, by wymusić na graczu stosowanie zupełnie innych taktyk.
Bardzo spodobała mi się również konieczność polowania na przedstawicieli miejscowej fauny. Nasza bestia nie regeneruje się automatycznie (może taką zdolność będą posiadać inne gatunki?) i aby przeżyć musi jeść. Mało tego, przekąski trzeba upolować sobie samu i choć większość stworzeń na mapie nie jest dla nas zbyt groźna, to w kilku miejscach mapy umieszczono mini-bossów - zwierzęta często dorównujące nam wielkością i drapieżnością, z którymi walka jest dużym wyzwaniem.To zresztą jeden z najfajniejszych patentów w grze. Te same stworzenia mogą się bowiem stać dodatkowym elementem taktyki dla obu stron konfliktu. Grając łowcami możemy poświęcać czas na wybijanie "karmy", co potencjalnie może osłabić potwora, a podczas kierowania Goliathem raz udało mi się zwabić drużynę w pobliże leża jednego ze wspomnianych "mini-bossów". Ja uciekłem po skałach i pobiegłem szukać miejsca na ewoluowanie, podczas gdy drużyna odganiała się od przerośniętego krokodyla. Niezłym patentem jest także wykorzystanie tejże przyrody to informowania graczy o pozycji potwora - zrywające się gdzieś do lotu ptaki to niechybny znak, że bestia znajduje się w ich pobliżu.
Kolejna kluczowa postać, to medyczka Val - co prawda posiada ona wielkokalibrowy karabin wyborowy, jednak najważniejsza zdolnością jest możliwość leczenia członków drużyny zarówno za pomocą specjalnego pistoletu, jak i generowanego wokół jej postaci pola. Kilka walk pokazało nam, że zabicie medyka (czyli relatywnie długie oczekiwanie na respawn) oznacza niemalże pewną klęskę drużyny. Szturmowiec Markov, to z kolei typowa postać skupiająca się na zadawaniu obrażeń. Posiada dość mocny karabin szturmowy, jednak jego prawdziwą siłą jest Lightning Gun, dewastujący zdrowie potwora wyładowaniami elektrycznymi odpowiednik shotguna. W kombinacji z osobistą tarczą energetyczną chwilowo absorbująca wszystkie obrażenia jest najbardziej skuteczną bronią, z jaką mieliśmy do czynienia.
Ostatnim z udostępnionej nam czwórki jest żołnierz wsparcia, Hank. Postać, która na początku wydawał mi się najmniej potrzebna, z czasem okazała się kluczową w wielu momentach. Poza raczej niezbyt mocnym Laser Cutterem Hank ma na wyposażeniu dwie bardzo przydatne zabawki - Shield Guna i urządzenie maskujące. Pierwsza "broń" działa podobnie jak pole siłowe Markova, jednak możemy "strzelać" nim z bezpiecznej odległości w każdego, właśnie atakowanego sojusznika. Natomiast przydatność pola maskującego w tak szybkiej grze kwestionowałem do chwili, gdy trzeba było w ogniu walki reanimować powalonego medyka. Jedynie niewidzialny Hank był w stanie przechytrzyć kierującego bestią, co ostatecznie przyczyniło się do naszego zwycięstwa w tej potyczce.Po kilku rozgrywkach zauważyłem, że zaprezentowana nam drużyna jest pełna, kompletna i doskonale się uzupełnia. Również przy rozpoczynaniu gry nie widziałem, aby sloty w lobby były w jakiś sposób wyraźnie podzielone na klasy.
Tak czy inaczej trudno mi wyobrazić sobie grę, w której weźmie udział na przykład kilku traperów - byłaby ona raczej skazana od razu na porażkę. Z drugiej strony, to doskonała wiadomość dla osób, które liczyły na rozgrywkę kładącą duży nacisk na współpracę. W Evolve nie da się wygrać w pojedynkę. Tutaj współpraca jest kluczowa, obowiązkowa i jest jedynym sposobem na wygraną. Samotny gracz, niezalezienie od pełnionej roli, nie ma najmniejszych szans w walce z potworem nawet w pierwszym stadium ewolucji. Mało tego, tutaj trzeba trzymać się swojej roli - jeśli zdecydowaliśmy się na medyka, skupmy się na leczeniu. To właśnie udzielanie pomocy medycznej, a nie zabawy w snajpera, musi być absolutnie najbardziej priorytetowe. Zadawanie obrażeń należy zostawić postaciom lepiej do tego predestynowanym, a samemu skupić się na ich ochranianiu.Tym, co spodobało mi się w rozgrywce był fakt, iż mimo bardzo dużego tempa zabawy - kiedy już znajdziemy bestię nie ma chwili na oddech - gra jest wymagająca. Nie jest zaporowo trudna, dość szybko pozwala się odnaleźć w wybranej roli, jednak wymaga ciągłej uwagi i przemyślanego korzystania z posiadanych broni oraz zdolności. Jeden głupi błąd może bowiem kosztować życie nie tylko nas, ale także pozostałych członków ekipy, a tym samym oznaczać przegraną. Również gracz prowadzący bestię nie powinien podchodzić do przeciwników z lekceważeniem, czy nonszalancją. Tutaj podstawą jest poznanie możliwości członków drużyny i ustalenie priorytetów, a następnie konsekwentne realizowanie planu. Czasami bardziej opłaca się uciekać, chować i unikać walki, czekając na kolejną zmianę, czy błąd przeciwników, a próbując zabić medyka zamiast najbardziej raniącej nas postaci, ostatecznie zyskamy na tym więcej.
Pokryta gęstą dżunglą, pełna skałek, rozpadlin oraz z kilkoma instalacjami technicznymi, mapa zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie. Nie była tak rozległa, jak się tego początkowo spodziewałem, jednak w zaimplementowanym modelu rozgrywki wystarczająco duża, by dawać bestii szansę na ucieczkę, czy schowanie się na kilkanaście cennych sekund.Praktycznie dwie godziny spędzone z Evolve jak na razie pozostawiły mnie gdzieś na rozdrożu. Z jednej strony liczyłem jednak na znacznie większy nacisk położony na aspekty związane z samym procesem tropienia i poszukiwania potwora, na więcej planowania, niż działania. Z drugiej jednak strony zupełnie inna, szybka rozgrywka była na tyle emocjonująca, że dość szybko mnie wciagnęła. Po trzecim meczu przestały mnie już nawet drażnić wszechobecne podświetlenia i znaczniki, które sprawiły, że pogrążona w półmroku dżungla wyglądała chwilami jak rozświetlone neonami centrum miasta. Natomiast od razu bardzo spodobał mi się nacisk położony na współpracę i balans rozgrywki, który w zasadzie wyklucza możliwość solowych akcji wśród łowców.
Evolve ma potencjał, a przecież jak na razie pokazano nam wyłącznie jeden tryb rozgrywki, jedną bestię i czterech łowców. Czekam na więcej.