Nie wiem kto i dlaczego wygnał tych ludzi. Takie jest założenie Banished, co nawet po tytule widać przecież - grupka prostych wieśniaków zostaje wygnana w góry, gdzie musi sobie ułożyć życie na nowo. Tylko nie mogę przestać myśleć o tym, dlaczego ich wygnano. Raczej nic złego nie zrobili, bo przecież gdyby byli jakimiś krwawymi kultystami, to bym zauważył. Nie zabijają się też nawzajem, ot, w całej kilkudziesięcioletniej historii trzech moich wiosek zdarzyło się zaledwie jedno morderstwo w afekcie, czyli zdecydowanie poniżej normy. Generalnie to schludni, pracowici, bogobojni i niespecjalnie wybredni ludzie. Nie mam pojęcia dlaczego ich wyrzucono skądkolwiek. A może to całe tytułowe wygnanie wzięło się stąd, że gra miała być zasadniczo o osadnikach, a ta nazwa jest już od dawna zajęta? Pewnie tak. Autor, bo w przypadku Banished mowa o autorze sztuk jeden, postanowił więc zatytułować grę bardziej dramatycznie, choć nie do końca zgodnie z prawdą chyba - bo przecież mamy tu jednak do czynienia z osadnikami. Dosłownie i w przenośni.
I właśnie dlatego jest taka fajna. Kilka razy zaczynałem od nowa lub wczytywałem bardzo odległy stan zapisu, żeby zrobić wszystko od początku tak jak trzeba lub zapobiec różnym głupim posunięciom. Uczenie się jak wyrzeźbić idealną wioskę to strasznie przyjemna zabawa, częściowo dzięki temu, że Banished w bardzo przemyślni sposób łączy prostotę z głębią. Prostota bierze się głównie z relatywnie niewielkiej ilości budowli, jakie możemy stawiać, a głębia kryje się w tym, jak odkryć zasady rządzące całkiem skomplikowanym ekosystemem, który się konstruuje za pomocą tych kilku klocków. Interfejs jednocześnie ułatwia nam nawigację i zarządzanie tym wszystkim, ale też ukrywa przed nami całą matematykę, która leży pewnie gdzieś tam u podstaw. Nie da się tutaj planować w oparciu o cyferki, nie da się w wymierny sposób oceniać w zasadzie niczego. Trzeba działać na wyczucie, trzeba starać się zrozumieć zasady rządzące tym małym leśno-górsko-rzecznym wszechświatem. Budowanie wioski w Banished nigdy nie sprowadza się do takich prostych zależności jak "jedno pole na dwa domki", choćby dlatego, że szyki takiemu sztywnemu myśleniu krzyżuje pewna losowość. Nie tylko sprowadza ona na nas różne przykre niespodzianki w stylu zgonów młodych kobiet w połogu, wybuchających co jakiś czas pożarów, chorób trzody, czy też samych ludzi, o tornadach i innych klęskach żywiołowych już nie mówiąc. Nie, losowość objawia się także w codziennej krzątaninie naszych wiejskich pracowitych mrówek. Czasem na przykład pogoda jest w danym roku kiepska i zima uderza wcześniej, nie pozwalając spokojnie zebrać jesiennych plonów. I zagląda nam w oczy widmo głodu, które możemy powstrzymać tylko awaryjnym przekwalifikowaniem rolników na myśliwych i rybaków, w nadziei, że uda się jakoś przetrwać do następnego lata, kiedy to będzie można z jednego lub dwóch pól zebrać plony wcześniej i nakarmić głodujących. W ostateczności można też podjąć kroki drastyczne i wyrżnąć część zwierząt hodowlanych, poprawiając bilans żywności na krótką metę, podobnie jak można wyciąć drzewa w sadach, jeśli naprawdę już nie ma czym palić w piecach w czasie jakiejś wyjątkowo wrednej zimy. Czasem trzeba będzie podjąć desperackie działania... lub też patrzeć, jak nasi podopieczni po prostu giną, dlatego że nie byliśmy dość przewidujący. A zwykle nie będziemy, bo nie da się tak naprawdę zabezpieczyć przed nieznanym. Gra w Banished to nauka na błędach, jak już wspomniałem, ale nauka bardzo przyjemna. Szkoda, że nie trwa wiecznie.
Główny problem tej małej, ale naprawdę bardzo sympatycznej, świeżej i wciągającej gry jest pochodną jej głównej atrakcji. Najfajniejsze jest tu odkrywanie zasad rządzących tym światkiem i uczenie się, jak nim kierować by działał w możliwie bezproblemowy sposób. I sprawia to wielką przyjemność, takie spokojne patrzenie, jak rośnie, to co zasadziliśmy i wypielęgnowaliśmy. Tyle, że na dłuższą metę ten sielankowy, kojący spokój zmienia się coraz bardziej w dotkliwą nudę. Minie wiele godzin zanim nas ona dopadnie, zwłaszcza jeśli będziemy próbować grać z trudniejszymi warunkami startowymi na przykład, ale tak czy inaczej nieuchronna rutyna w końcu zabije przyjemność z grania w Banished. Gdy już rozpracujemy wszystkie zagadki, gdy już nauczymy się jak układać tę kostkę Rubika za każdym razem, to nie pozostanie w zasadzie nic. Nie ma tu scenariuszy, nie ma gry wieloosobowej, nie ma nic oprócz nieskrępowanej rozgrywki dowolnej, która tak naprawdę nie ma w sobie żadnego celu. Dopóki bawimy się w utrzymywanie rozchwianego wiejskiego ekosystemu w równowadze, to fakt, że dążymy donikąd w ogóle nie przeszkadza. Ale kiedyś zacznie, prędzej lub później. Czy to źle? Jasne, że źle, bo chciałoby się przecież, żeby tak fajna gra jak Banished była żywotna i interesująca przez setki, a nie tylko dziesiątki godzin. Ale czy ta przypadłość skreśla tę zaskakująco dobrze poukładaną jednoosobową produkcję? A skądże.
Tak, na dłuższą metę Banished robi się nudne. Ale tych kilka wieczorów i nocy spędzonych na zbieraniu fasoli, hodowaniu kurczaków, strzyżeniu owieczek i karczowaniu lasów będę wspominał bardzo miło. Nie pamiętam już kiedy się tak wciągnąłem w patrzenie jak rośnie trawa. Podobną przyjemność obserwowania mojej własnej wirtualnej fermy mrówek miałem chyba bardzo dawno temu w czasach pierwszych Settlersów. Banished ma właśnie ten naturalny, niebanalny urok, który charakteryzował tamte gry i nie mogę nie polecić tej produkcji wszystkim, którym sprawiają przyjemność tego typu zabawy. Owszem, idealna nie jest, i tak, mogłaby być lepsza i bardziej rozbudowana, ale nawet bez tego Banished to kawałek bardzo solidnej gry i jeden z najlepszych przedstawicieli swojego gatunku w ostatnich latach.