Nie przypadkiem wspominam czasy dość odległe. Przez lata wiele się zmieniło. Po części jest to zasługą internetu, w którym rozpowszechniły się najpierw solucje, a potem YouTube ze swoimi wideo. Przede wszystkim jednak gry w tym czasie stały się o wiele prostsze. Checkpointy, podpowiedzi, regeneracja zdrowia, tunelowa konstrukcja etapów czy rozbudowane samouczki - gdzie tutaj miejsce na popełnianie błędów i wymianę doświadczeń? Dobrze podsumowuje to Rex Colt z Far Cry 3: Blood Dragon, który mówi, że zamiast uczyć się rozglądać na boki jak ostatni debil chce po prostu wykonać swoją misję.

PvG, czyli players vs game
Ten trend przełamało Demon's Souls i jego spadkobiercy. Soulsy są potwornie wymagające, a jakby tego było mało nie rozpieszczają nadmiarem informacji na temat swojego świata i praw jakimi się on rządzi. Czy to zniechęcało? Niektórych na pewno, ale takie podejście miało też ogromną zaletę. Odkrycie prawideł produkcji From Software i rozgryzienie enigmatycznej fabuły przekraczało możliwości pojedynczej osoby, więc trzeba było zewrzeć szeregi, żeby wspólnymi siłami pokonać grę. O tym jak angażuje Dark Souls niech świadczy fakt, że po wpisaniu tej frazy w Google wyszukiwarka wskazuje ponad 35 milionów (!) wyników. I nawet jeśli uznamy, że część z nich to sklepy i aukcje internetowe liczba ta wciąż imponuje.
Japończycy udowodnili więc, że nawet w dobie internetu i samoprzechodzących się produkcji jest miejsce na tytuły, które na tyle wymagające, że wymuszają wręcz tworzenie społeczności rozumianych jako swoiste grupy wsparcia. Była jednak spora liczba osób, którym idea enigmatycznej rozgrywki i współpracy graczy się podobała, ale nie mieli tyle czasu i samozaparcia, żeby wejść do świata From Software. Ja również do nich się zaliczam. I dość nieoczekiwanie z pomocą przyszło nam Destiny.

Community Generated Content
Doskonale wiecie, ze opinie na temat najnowszego dzieła Bungie są skrajne. Żeby się o tym przekonać wystarczy choćby spojrzeć na bardzo emocjonalne komentarze pod naszą recenzją. Zgadzam się z wieloma zarzutami wobec Destiny, ale jednocześnie bardzo sobie je cenię. Dlaczego? Ponieważ od dawna nie miałem do czynienia z grą, o której chciałoby mi się tyle czytać i dyskutować, dzielić się swoimi doświadczeniami i korzystać z odkryć innych.
Z początku nic tego nie zapowiadało. Kiedy po raz pierwszy uruchomiłem Destiny w dniu premiery nie miałem żadnych oczekiwań. Myślałem o nim jak o kolejnym FPS-ie w stylu Halo z doczepionymi na siłę elementami MMO. O tym, jak bardzo się myliłem przekonałem się piątego dnia, kiedy osiągałem maksymalny poziom w grze. Co dalej? Na ekranie co prawda pojawiła się lakoniczna informacja na temat tego, że powinienem teraz zacząć zbierać przedmioty, które cechowało Light, ale gdzie miałem ich szukać jak je zdobyć i co dokładnie mi one dadzą - nie miałem pojęcia.

W pierwszej chwili trochę mnie to zirytowało, bo w shooterach zwykle wszystko podane jest na tacy, a tutaj ktoś zbywa mnie kilkoma zdaniami i zostawia samemu sobie. Szybko jednak zacząłem szperać w poszukiwaniu odpowiedzi. Na Kotaktu znalazłem ciekawy artykuł o tym jak rozwijać swoją postać powyżej 20 poziomu, który tak mnie zainteresował, że w komentarzach odpowiedziałem na jedno z pytań użytkowników. A biorąc pod uwagę moją introwertyczną internetową naturę było czymś dość wyjątkowym. Przy okazji podzieliłem się też własnym spostrzeżeniem o tym, że przedmioty, które przed sprzedażą zostały ulepszone generują więcej materiałów do usprawniania kolejnych. I w tym momencie znajome, acz niemal zapomniane uczucie bycia częścią większej całości powróciło.
Potem poszło już błyskawicznie. Zacząłem udzielać się w wątkach poświęconych Destiny na Reddicie i kilku forach internetowych. Z dużym uznaniem czytałem o badaniach graczy nad Engramami, czyli przedmiotami zdobywanymi w trakcie gry, z których po odkodowaniu powstają elementy ekwipunku. Niektórzy skrupulatnie liczyli ile i jakiego koloru Engramy zdobyli i dzięki temu ujawnili jaka jest szansa na zdobycie z nich przedmiotów najbardziej poszukiwanych - egzotycznych i legendarnych. Dlaczego tracili czas na tak mozolne zadanie? Bo taka informacja mogła się innym przydać. I to wystarczało im za motywację. Z wypiekami na twarzy śledziłem też relacje z pierwszego udanego raidu na Vault of Glass, którego dokonała ekipa PrimeGuard. Nie zazdrościłem im, nic z tych rzeczy. Po prostu szczerze ich podziwiałem za to, że przetarli ścieżkę dla innych.

Destiny pozytywnie wpływa
Oczywiście Destiny nie może się równać z Soulsami pod względem zaawansowania mechanizmów rozgrywki, ale i tak sporo jest dzięki niemu radochy z odkrywania. Jak działa zdobywanie poziomów powyżej 20, czym jest Light, co daje dołączanie do frakcji, najlepsze techniki na strike’i i zasady działania Engramów - do tego wszystkiego można próbować dojść samemu albo skorzystać ogromnych zasobów, które tworzy społeczność. Warto przy tym zwrócić uwagę, że autorami wielu rad nie są wcale wielcy wymiatacze, a zwykli gracze, którzy przypadkiem natrafili na coś wartego uwagi. Chyba ostatnim takim znaleziskiem okazała się Loot Cave na Cosmodromie. Bungie podobno już usunęło bug, który pozwalał na brutalne łupienie tamtejszej fauny, ale gracze już szukają kolejnego takiego miejsca. Sam zamierzam dołączyć do poszukiwaczy i jeśli je znajdę, na pewno się tym podzielę.
To właśnie może być największy atutem Destiny - zmotywowanie przeciętnych, również casualowych graczy do robienia tego, co w przypadku innych produkcji było zarezerwowane jedynie dla największych fanów. Soulsy budują swoją społeczność na elitarności, podczas gdy Destiny opiera się na dostępności. Ostatecznie jednak osiągają ten sam cel - dają poczucie przynależności do grupy, która wspólnie wspiera się realizacji wspólnego celu. A podobnych pozytywnych zjawisk w świecie gier nigdy za wiele.