The Astronauts, z Adrianem Chmielarzem na czele, stworzyło piękną, inteligentną grę, którą porównać można do najlepszych dzieł alternatywnego kina. Ze wszystkimi jasnymi i ciemnymi stronami tego zestawienia.
The Astronauts, z Adrianem Chmielarzem na czele, stworzyło piękną, inteligentną grę, którą porównać można do najlepszych dzieł alternatywnego kina. Ze wszystkimi jasnymi i ciemnymi stronami tego zestawienia.
Jeszcze przed premierą można było spodziewać się, że nowa gra Adriana Chmielarza nie będzie należeć do najdłuższych. Faktycznie, zwiedzenie Red Creek Valley, rozwiązanie wszystkich zagadek i dobrnięcie do ostatniej scenki przerywnikowej, to zajęcie na około pięć godzin. Dlaczego zatem recenzja pojawia się "dopiero" dzisiaj? Przyznam szczerze, że Zaginięcie Ethana Cartera było dla mnie zagwozdką, trudniejszą niż te, które znajdziemy w grze. Musiałem się z nią przespać, żeby znaleźć odpowiedź.
Uporządkujmy sobie całość, żeby i mi było nieco łatwiej ocenić produkcję The Astronauts. Wcielamy się w Paula Prospero, detektywa zajmującego się tajemniczymi przypadkami zbrodni, w które zamieszane są nadprzyrodzone siły i zjawiska. Pojawiamy się w urokliwym Red Creek Valley, położonym gdzieś na odludziu w środkowo-zachodniej części USA, gdzie młody Ethan Carter mieszka i staramy się dociec "co właściwie się stało?". Szybko orientujemy się, że w dolinie zalęgło się zło rodem z książek H.P. Lovecrafta.
Kolejne morderstwa i zagadki rozwiązujemy szukając związanych ze sobą przedmiotów i scen - ofiara potrzebuje narzędzia zbrodni, napis wymalowany krwią rozprutych wnętrzności i tak dalej. Następnie Paul Prospero układa fragmenty wydarzenia tak, aby były chronologiczne poprawne. To tylko jeden rodzaj łamigłówek - jest ich więcej, cała gra zresztą pełna jest momentów, w których mózgownicę wypada mieć sprawnie działającą, a oczy szeroko otwarte.
Już na samym początku gra informuje, że "nie będzie prowadzić za rękę". I faktycznie, to jedyny komunikat, jaki wystosowują do nas twórcy. Żadnych samouczków czy podpowiedzi, wszystkiego musimy dowiedzieć się sami i samodzielnie przebrnąć przez kolejne trudności. Z jednej strony to dobrze, bo zupełnie nic nas nie rozprasza, możemy całkowicie dać się pochłonąć atmosferze, jaka panuje w Red Creek Valley (o tej za chwilę). Z drugiej, mniej uważni i cierpliwi gracze szybko zaczną się irytować. Osobiście należę do tej grupy i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby po paru minutach pojawiły się chociażby szczątkowe podpowiedzi albo powtórki ostatnich wskazówek. Rozglądając się dookoła zupełnie bez podpowiedzi, łatwo jest coś przegapić albo się zaciąć, bo zagadki są niełatwe, a przedmioty czasami poustawiane w niewidocznych miejscach.
Lokacje, które przychodzi nam odwiedzić w Zaginięciu Ethana Cartera, są absolutnie urzekające. The Astronauts zabierają nas na wycieczkę do tajemniczego, pobudzającego wyobraźnię zakątka Stanów Zjednoczonych, jednak na tyle oderwanego od rzeczywistości społecznej, politycznej czy kulturowej, że tak naprawdę akcja mogłaby rozgrywać się w Polsce albo innym miejscu w naszym klimacie i kręgu kulturowym. Dzięki wykorzystaniu fotogrametrii twórcom udało się odtworzyć różne lokacje naprawdę szczegółowo, jednocześnie nie przeciążając znacząco naszych sprzętów - grę odpalimy w wysokich ustawieniach już na komputerze ze średniej półki.
Adrian Chmielarz i jego studio są mistrzami w operowaniu środkami wyrazu malującymi pomieszczenia, miejsca i krajobrazy. Gra światłem (i nie mówię tutaj tylko o technicznej jakości wyświetlanych cieni) i kolorem jest po prostu mistrzowska, podobnie jak dobór muzyki, trącającej dokładnie te struny naszych zmysłów, które należy, dokładnie w tym momencie, w którym należy. Mroczne wnętrze kościoła, rozświetlony świeczkami groźny korytarz kopalni, monumentalna tama czy po prostu krajobraz Red Creek Valley zapadły mi w pamięć i czuję, że długo tam pozostaną.
Niestety, inaczej ma się sprawa w przypadku postaci, które poznajemy. Gdzieś w połowie gry zorientowałem się kto właściwie jest kim, ale jakoś specjalnie mi to... nie robiło. Brakuje nieco gracji w kreacji postaci - zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko jest stworzyć zapadających w pamięć bohaterów decydując się na prostotę i powściągliwość w dialogach i środkach wyrazu, ale efekt jest, jaki jest - jedynym wyrazistym bohaterem The Vanishing of Ethan Carter jest samo Red Creek Valley.
Odbija się to na odbiorze fabuły, która aż prosi się o chociażby jeden charakter, którego można by się uczepić. Niestety, finalny twist, skądinąd bardzo zgrabny, to za mało, żeby można było mówić o genialnej historii. Dodać do tego trzeba dysonans wizualny pomiędzy pięknymi krajobrazami, a nieco drętwymi modelami postaci i mimiką twarzy, co jeszcze potęguje wrażenie, że z większą atencją potraktowano lokacje, jednocześnie po macoszemu traktując bohaterów. Na plus trzeba natomiast zaliczyć fakt, że twórcy świadomie pozostawili luz interpretacyjny, otwierając drogę do analizowania zakończenia i wielorakiego rozumienia skądinąd poruszającej fabuły. Nie zdradzając nic na temat samej historii - doceniam to, jak subtelnie The Astronauts podeszło do poważnego tematu i w jaki sposób przedstawili ciężką sytuację, która przecież jest tak ludzka i powszechna.
Trzeba też powiedzieć o minimalizmie Zaginięcia Ethana Cartera. Jak już wspomniałem, na poczatku zabawy twórcy tylko raz ostrzegają nas o tym, że nie będzie prowadzenia za rączkę. Później... nic. Żadnych pasków życia (zresztą, w grze nie ma walki), żadnych wskaźników, ekwipunku, dziennika. Na ekranie, podczas zwracania uwagi na przedmioty kluczowe do kontynuowania przygody, wyświetlają się kłęby myśli Prospero w postaci napisów. Trochę jak w serialu Sherlock. Nawet menu jest minimalistyczne i zgrabnie wykonane.
Generalnie rzecz biorąc, chociaż nie wszystko zagrało, podobało mi się Zaginięcie Ethana Cartera. Znalazłem w niej dużo serca i pomysłu na siebie, chociaż część, przez niedoskonałą kreację postaci, musiałem sobie dopowiedzieć. To gra, którą z pewnością nie było łatwo zrobić, a jeszcze trudniej było ją zrobić dobrze. Na mój gust jest nieco zbyt nadęta, trąci nieco Gone Home, z którym ma kilka punktów stycznych, ale to samo można powiedzieć o wielu perełkach niezależnego kina. Zresztą, najważniejsze jest, że nie przeszkadzało mi to na tyle, żeby poczuć to, co deweloper chciał żebym poczuł. Podczas podróży przez Red Creek Valley doświadczyłem zarówno uniesień, jak i kulenia się ze strachu przed niebezpieczeństwem. Zobaczyłem miłość i szaleństwo. Podniecenie i spokój. Zrozumienie i odtrącenie. Ostatecznie przychodzi też po prostu smutek, bo w gruncie rzeczy deweloper ma do opowiedzenia historię, która potrafi poruszyć. Nie można powiedzieć o wielu grach, żeby podejmowały się takiego wyzwania, a jeszcze rzadziej taka sztuka się udaje. The Astronauts się udało, nawet jeżeli nie jest idealnie i za to należy się uznanie.