"Zabierz mnie na księżyc", śpiewał Frank Sinatra. Borderlands spełnia to życzenie po mistrzowsku.
"Zabierz mnie na księżyc", śpiewał Frank Sinatra. Borderlands spełnia to życzenie po mistrzowsku.
Borderlands: The Pre-Sequel! to trzecia część serii tworzonej przez studio Gearbox oraz 2K Australia. Jej wydarzenia mają miejsce, zresztą zgodnie z tytułem, pomiędzy pierwszą a drugą odsłoną. I pokazują przemianę wspomnianego Jacka z odrobinkę egoistycznego i zadufanego w sobie śmieszka w despotę, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku Bordelands 2. W związku z tym, nawiązań i odwołań do uniwersum gry jest tutaj mnóstwo, poczynając choćby od tego, że wybór postaci sprowadza się do tych, które w dwójce były poplecznikami Przystojniaka.
Nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że The Pre-Sequel! jest grą wyłącznie dla znawców serii i nie może być punktem wejścia do świata Pandory, jej księżyca i menażerii dziwaków. Fabuła w grze poprowadzona jest tak, że nie wymaga znajomości poprzednich historii, często za to mruga okiem do fanów, sprawiając przy tym niemałą frajdę.
Borderlands to seria, która bardzo zgrabnie łączy mechanikę strzelanek z widokiem z perspektywy pierwszej osoby i wielu elementów RPG. Mamy więc drzewka rozwoju postaci, zdobywane doświadczenie, zadania do wykonania i sprzęt. Całą masę sprzętu. Chlubą serii jest system, który dobiera cechy poszczególnych broni - producenta, kaliber, szybkostrzelność, dodatkowe obrażenia, itp. - tak, aby w zasadzie zapewniać nieograniczoną liczbę opcji. Jeśli rozciągniemy ten system także na granaty, osłony i inne elementy wyposażenia, to dostępnych kombinacji jest nieskończenie wiele.
Podobnie jak seria Diablo do perfekcji doprowadziła mieszanie gatunku hack&slash z elementami roleplay, tak jej FPS-owym odpowiednikiem z pewnością jest właśnie Borderlands. Samo strzelanie i zróżnicowanie wrogów robi z tego tytułu świetną grę akcji, dodanie rozwoju postaci i dostosowywanie swojego ekwipunku przenosi go na bardzo wysokie miejsce w kategorii rozrywka.
Rozgrywkę zacząć możemy, wcielając się w jedną z czterech dostępnych postaci, z których każda poszczycić się może umiejętnością specjalną oraz trzema drzewkami rozwoju. Czyli jak na Borderlands przystało. Każda z postaci ma w swój rozwój wpisany konkretny styl. Athena ze swoją tarczą jest bardziej defensywna. Nisha to początkowo supercelna maszyna ofensywna. Wilhelm wspomaga się dronami, a robot Claptrap wspomaga innych w swojej drużynie.
Ja zakochałem się w Wilku i Świętym, dwóch pomocniczych robotach Wilhelma. Pierwszy z nich to samolocik bojowy, który po rozwinięciu staje się śmiercionośną bronią. Drugi dba o to, by regenerować nam życie. Dzięki nim mogłem z dystansu, zestawem karabinów snajperskich i wyrzutni rakiet kontrolować wydarzenia na polu walki. Oprócz tego, świetnie sprawdzali się w czasie gry kooperacyjnej, gdzie mogłem znaleźć swoje miejsce trochę dalej od linii frontu, na której Nisha i Athena robiły swoje. Którąkolwiek postacią nie zabrałbym się za rozgrywkę, zawsze sprawiało mi to mnóstwo frajdy, zarówno lokalnie, jak i w zespole z innymi.
Najważniejszą nowością w The Pre-Sequel! nie są jednak bohaterowie, ale samo miejsce akcji, wspomniany księżyc, Elpis. Kolosalną zmianą, jeśli chodzi o samą rozgrywkę, jest zmniejszona grawitacja i brak tlenu. Oba te elementy wprowadzają do zabawy nowe techniki walki, zarówno jeśli chodzi o kierowanego przez nas bohatera, jak i przeciwników, z którymi przyjdzie nam się mierzyć. Księżycowe przyciąganie pozwala nam teraz na wysokie skoki i dostawanie się w miejsca uprzednio niedostępne, a także na walkę powietrzną. Albo my możemy wyskoczyć z ciasnego miejsca i spróbować zaatakować z innej strony, albo też wrogowie będą próbowali użyć podobnej taktyki względem nas.
W to wszystko wpisuje się także konieczność używania maski tlenowej, która pozwala nie tylko radzić sobie z nieprzyjazną atmosferą, ale także umożliwia nam wykonanie mocnego i szybkiego uderzenia z powietrza w ziemię, które odpycha i rani przeciwników małą falą uderzeniową. Jak każdy sprzęt w Borderlands, również i maski mają wiele swoich odmian, pozwalając na magazynowanie większej ilości tlenu lub odpowiednio podrasowując wspomniany cios z powietrza.
Wskaźnik tlenu pokazuje nam, jak długo możemy przebywać poza miejscami, w których jest on dostępny - pomieszczeniami, specjalnymi automatami do tankowania czy naturalnie występującymi "kraterami" buchającymi życiodajnym powietrzem. Jest to o tyle ważne, że po wyczerpaniu zapasu zmagazynowanego w masce, powoli zaczyna pomniejszać się pasek życia. Podobnie jest z wrogami, z wyłączeniem oczywiście fauny zamieszkującej Elpis. Co oznacza, że możemy, na przykład, przestrzelić im maski i obserwować, jak brak powietrza powoli ich wykańcza.
Do tego dochodzi jeszcze dodatek w postaci kolejnego "żywiołu", którym wsparty jest nasz arsenał i sprzęt, i kolejnego rodzaju amunicji. Mróz i lasery sprawiają, że do walk podchodzić możemy jeszcze bardziej taktycznie, szczególnie jeśli - jak ja - za bardzo zapędzimy się i trafimy na wrogów wykraczających poziomem ponad naszą postać. Wtedy, jak Kapitan Planeta, wzywam na pomoc ogień, wodę, rdzę i lasery. No, prawie jak Kapitan Planeta.
Borderlands: The Pre-Sequel! to jednak nie tylko strzelanie, skakanie i zaliczanie kolejnych krytycznych trafień. Seria od zawsze słynęła również z tego, że potrafiła zbudować świetną atmosferę i otoczkę narracyjną wokół swojej mechaniki. Nie inaczej jest tym razem. Wspomniana już historia Przystojnego Jacka jest dość prosta, choć niekoniecznie oczywista, ale siła gry jest tam, gdzie tkwi diabeł. W szczegółach. W świetnie zaprojektowanych lokacjach, które - jak choćby orbitujący koło Elpis statek kosmiczny Hyperionu, będący świetną satyrą na wielkie korporacje - są zarówno placem zabaw do naszej wojaczki i częścią opowiadanej historii. W postaciach, które są absurdalnie przerysowane, ale mające wyraziste charaktery, gdzie trzeba piekielnie wkurzające, gdzie trzeba przekomiczne. Oraz w zadaniach.
Jeżeli przehasamy przez główny wątek fabularny, omijając szlaki poboczne, stracimy naprawdę wiele. Oprócz oczywistego doświadczenia postaci, także jedne z ciekawiej zaprojektowanych małych opowieści, jakie znajdziemy w grach wideo. Począwszy od pozowania do plakatów, przez łapanie robotów sprzątających, po mniejsze lub większe problemy ludzi zamieszkujących Elpis, wszystko ocieka humorem i jest świetnie napisane. A specyficzna kreska graficzna, jaką rysowany jest świat serii, tylko pogłębia wrażenie, że bierzemy udział w czymś nie z tego świata, w czymś co warto przeżyć.
Jedynym problemem mnogości zadań pobocznych, i to jest chyba jedyny poważny mankament gry, jest konieczność biegania od miejsca do miejsca. Większość lokacji w Borderlands: The Pre-Sequel ma tylko jeden punkt wejścia łączący je z resztą świata, a cele misji znajdują się na przeciwległym ich końcu. Więc po przebiciu się przez tabuny wrogów, wypełnieniu misji, czeka nas powrót przez pustą mapą, co jest po prostu nużące. Najprostszym rozwiązaniem jest wyjście do głównego menu i załadowanie gry jeszcze raz, co przeniesie nas do początku mapy, ale nie wydaje mi się, żeby było to świadome rozwiązanie twórców.
The Pre-sequel! z nikim się nie ściga, nikogo nie goni, nie walczy o to, by być w "nowej generacji". Dzięki temu, powstaje gra, której celem jest zapewnienie świetnej zabawy i która z tego zadania wywiązuje się znakomicie, nie wymagając w przypadku wersji PC inwestycji w jakiś kosmiczny sprzęt. Na dwuletnim procesorze i7, 8 GB Ram-u i GeForcie GTX 660M gra na maksymalnych ustawieniach nie schodziła poniżej 45 klatek na sekundę. Nieważne, czy zamierzamy biegać sami, z przyjaciółmi, czy z losowymi ludźmi z internetu, czy podchodzimy do gry po raz pierwszy czy piąty, zawsze znajdzie się tu coś, co pozwoli na mnóstwo radości, śmiechu i intensywnej rozgrywki. Jeśli kochacie serię, nie ma co się zastanawiać nad kupnem. Jeśli serii nie znacie, to naprawdę nie ma na co czekać.
Kilka słów o kooperacji - w naszej wersji gry była ona jeszcze ograniczona do rozgrywek w małym gronie redakcyjnym. Pełne wrażenia dopiszemy krótko po premierze tytułu w naszym kraju.