Przyjemne uczucie deja vu.
Przyjemne uczucie deja vu.
Tym razem wcielamy się w Ajaya Ghale, Amerykanina, który wyrusza w Himalaje, by spełnić ostatnie życzenie swej matki – rozsypać prochy w jej ojczyźnie. Wyruszamy więc do Kyratu, malowniczej krainy położonej kilka tysięcy metrów nad poziomem morza. Urokliwe widoki są jednak zdradliwe, malutkie państwo znajduje się bowiem pod rządami szaleńczego dyktatora Pagan Mina, który mieszkańców Kyratu traktuje jak własnych niewolników. Jest jednak cień nadziei na przywrócenie normalności w Kyracie. To Złoty Szlak, organizacja rebeliantów, którzy chcą obalić panującą dyktaturę. Sęk w tym, że przywódcy ruchu oporu często mają zupełnie inne wyobrażenia, jak ta kraina miałaby wyglądać po zmianie ustroju.
Pamiętacie Vaasa z Far Cry 3? To dopiero był zakapior, który potrafił zajść za skórę. Pagan Min to przy nim wymoczek w różowej marynarce, aparycją przypominający Neymara. Świetnie prezentuje się na okładce, na materiałach prasowych, a w grze... przez większość czasu miałem wrażenie, że główny antagonista odgrywa tu drugoplanową rolę. Pierwsze skrzypce w historii przedstawionej w Far Cry 4 odgrywają Sabal i Amita, liderzy Złotego Szlaku. Ten pierwszy chce pozostać wierny tradycji ludu Kyratu, ta druga ma znacznie bardziej liberalne poglądy i pomysły na przejęcie władzy. W trakcie 32 misji, zapewniających rozgrywkę na kilkanaście godzin, niejednokrotnie przyjdzie nam dokonać wyboru, przyjmując zlecenia od jednego z przywódców Złotego Szlaku, dzięki czemu przez chwilę jedno z nich stanie na czele rebeliantów. My zaś będziemy ich chłopcem na posyłki i odwalali całą brudną robotę. Ciężko, żeby było inaczej, skoro szybko wychodzi na jaw, że Ajay, bohater nad którym przejmujemy kontrolę w grze, jest synem założycieli Złotego Szlaku.Nie spodziewajcie się nie wiadomo czego po wątku fabularnym w Far Cry 4. To prosty, schludnie napisany scenariusz kina akcji. Opowieści o walce rebeliantów o wolność w dyktatorskim kraju rządzonym przez tyrana były już dziesiątki i najnowsza gra Ubisoftu ani nie wnosi w tym nurcie nic nowego, ani nie porywa. Prawdę mówiąc, znacznie bardziej wciągający główny wątek był w poprzedniej odsłonie. Tutaj po prostu brak nieco Far Cry’owi pazura, a odsunięcie Pagan Mina w cień w moim mniemaniu było kiepskim posunięciem, bo ta postać zdecydowanie ma większy potencjał.
Nie historia jest jednak w Far Cry 4 najważniejsza. Głównym wyróżnikiem ponownie jest tu otwarty świat, w którym nie ma ani chwili na nudę. Zadań pobocznych i lokacji do odkrycia w Far Cry 4 jest tyle, że nawet po ukończeniu głównego wątku całkowitemu postępowi w grze daleko do 50% i jest co robić przez następne kilkadziesiąt godzin, jeśli uprzemy się, by przejść grę wzdłuż i wszerz, zaglądając w każdy zakamarek Kyratu.Sam Kyrat to kraina bardzo malownicza, a widoki zapierają dech w piersiach. W trakcie gry przyjdzie nam podróżować po zielonych, położonych nieco niżej terenach, zwiedzać klasztory, osady Złotego Szlaku, podnóża gór, czy wreszcie ośnieżone szczyty ośmiotysięczników, na których trudno dłużej przetrwać bez maski tlenowej. Szkoda tylko, że te ostatnie dostępne są tylko w niektórych misjach i nie da rady samodzielnie zabawić się w himalaistę. Widać jednak gołym okiem, że przez te dwa lata twórcy mocno podrasowali Dunia Engine, przystosowując go do wymogów konsol nowej generacji.
Sam mechanizm walki, podobnie jak większość elementów rozgrywki w Far Cry 4, został niemal żywcem przeniesiony z poprzedniej odsłony. W dalszym ciągu możemy przejąć strażnicę radośnie strzelając z bazooki, podpalając wszystko dookoła miotaczem ognia, wyrzucając kilka granatów dodatkowo strzelając seriami z karabinu. Można też wcześniej skorzystać z lornetki i oznaczyć przeciwników, by taktycznie zakradać się do każdego i eliminować ich z bliska podcinając gardła lub strzelając z kuszy tak, by nie wszczynać alarmu. To dobry, sprawdzony mechanizm, który przypadnie do gustu zarówno fanom otwartej wymiany ognia, jak i bardziej skradankowego podejścia do eliminowania przeciwników.
Granie w pojedynkę jest fajne. Ale granie w trybie kooperacji w Far Cry 4 jest jeszcze fajniejsze. Co prawda nie można ze znajomymi wspólnie wykonywać głównych misji, ale już przejmowanie strażnic czy swobodna wędrówka po Kyracie sprawia dużą frajdę. Tym bardziej, że dołączenie do czyjejś gry bądź zaproszenie do swojej jest bardzo proste i nie wymaga od nas oczekiwania w lobby na połączenie. Nieco gorzej wypada tryb multiplayer, w którym mierzą się ze sobą dwie drużyny złożone z pięciu graczy. Twórcy co prawda udostępnili nawet edytor map, ale kilka dni po premierze ciężko było znaleźć śmiałków do wspólnych sieciowych potyczek. Nie wróżę temu trybowi wielkiej kariery.Szkoda tylko, że przez większość czasu towarzyszy nam uczucie deja vu. Wystarczy spojrzeć choćby na drzewko umiejętności, podzielone na ścieżkę tygrysa, w której rozwijamy swoje zdolności bojowe oraz ścieżkę słonia, pozwalającą na tworzenie mikstur z zebranych roślin czy zwiększającą pasek zdrowia. Dokładnie to samo mieliśmy w Far Cry 3.
Ale zaraz, w Far Cry 4 można korzystać z kotwiczki by wspinać się po skałach. Można też jeździć na słoniu, który niczym czołg taranuje wszystko co spotka na swojej drodze. Można też korzystać z mojego nowego ulubionego środka transportu, czyli brzęczka, przelatując w dowolne miejsce Kyratu, przez co praktycznie nie korzystałem w trakcie rozgrywki z opcji szybkiej podróży. Ale cała reszta to po prostu ulepszony Far Cry 3 umiejscowiony w nowym otoczeniu.Czy Far Cry 4 to dobra gra? Zdecydowanie tak. Czy wnosi wiele nowego do świata gier wideo? Zdecydowanie nie. To solidny tytuł kontynuujący drogę obraną przez Far Cry 3. Mało jednak w nim innowacyjności i zmian, przez co pozostawia uczucie niedosytu. Jeśli jednak podeszła Wam „trójka”, w najnowszej odsłonie Far Cry’a poczujecie się jak w domu. I przepadniecie na kilkadziesiąt dobrych godzin przemierzając połacie Kyratu.