Ciężko stwierdzić czego można spodziewać się, gdy specjaliści od klasycznych shooterów zabierają się za platformówkę dla dzieci.
Ciężko stwierdzić czego można spodziewać się, gdy specjaliści od klasycznych shooterów zabierają się za platformówkę dla dzieci.
Warszawskie Flying Wild Hog znane było do tej pory tylko z dwóch gier - Hard Reset i Shadow Warrior. Obie skierowane są głównie do fanów strzelanin. Akcji czy hord wrogów zdecydowanie tam nie brakuje. Studio postanowiło jednak zrobić mały "skok w bok" i stworzyło dwuwymiarową platformówkę dla dzieci.
Juju opowiada historię tytułowej różowej pandy oraz jej przyjaciela, jaszczurki imieniem Rayo. Oboje wplątali się w niezłe tarapaty przez przypadek uwalniając schwytanego przed laty złego potwora (w postaci wielkiego nietoperza), który jednocześnie porwał ojca bohatera. Misiek jest całkiem pocieszny i dzieciom na pewno się spodoba. Oprócz skakania potrafi jeszcze nurkować (co przydaje się w kilku poziomach), powoli opadać na ziemię, czy atakować przeciwników. Wszystkie te umiejętności zdobywa się w odpowiednim momencie rozgrywki i z każdej korzysta mniej więcej tak samo często. Nie ma w tym niczego niezwykłego. Twórcy zaopatrzyli bohatera w standardowy zestaw umiejętności. Jako, że jest to produkcja skierowana głównie do dzieci, można w pewnym stopniu usprawiedliwić ich za brak mniejszych lub większych udziwnień w rozgrywce, które niekoniecznie musiałby spodobać się najmłodszym.
Gra zawiera tryb kooperacji, który idealnie pasuje do wspólnej zabawy z dzieckiem. Druga osoba sterująca jaszczurką nie ma szczególnie dużych obowiązków. Uniknięto dzięki temu sytuacji, w których współpraca dwójki grających jest wymagana. Dla najmłodszych będzie to idealne rozwiązanie, chociaż trzeba przyznać, że poziom trudności nie jest przesadnie wyśrubowany. Jeśli więc pod tym kątem spojrzeć na produkcję Flying Wild Hog, ma ona spore szanse w rywalizacji na przykład z serią Lego.
Rozgrywka w Juju urozmaicana jest na dwa sposoby. Pierwszy to tradycyjne walki z bossami. Tych jest pięciu, a z czterema walczy się dwa razy, co daje w sumie dziewięć starć. Przeciwnicy dysponują zestawem kilku ataków, które stosują w tej samej kolejności, a więc łatwo jest nauczyć się ich na pamięć. Nie licząc dwóch wyjątków (zadanie polega jedynie na ucieczce przez bossem oraz omijaniu przeszkód) zawsze wszystko sprowadza się do zadania trzech ciosów, przy czym po dwóch pierwszych wróg zaczyna korzystać z dodatkowych umiejętności. Niestety prawie wszystkie pojedynki są dosyć standardowe i nie powalają na kolana swoją oryginalnością. Oczywiście poziom trudności rośnie przy okazji tych starć, ale wciąż najmłodsi nie powinni mieć problemu z ukończeniem gry.
Drugie urozmaicenie rozgrywki to ukryte poziomy, dobrze znane chociażby z dwóch ostatnich części serii Rayman. W tym wypadku jednak można mówić o sporym rozczarowaniu. Ukryte wyzwania (zbieranie kryształów na czas) są mało oryginalne, a w dodatku powtarzają się. Przez całą grę widziałem ich raptem 3-4 rodzaje. Co gorsze, różnice między nimi są minimalne. Tło zawsze jest takie samo, zmienia się jedynie kilka szczegółów (ustawienie kryształów i lokalizacja przepaści, w które można spaść). Mniej więcej w połowie gry specjalnie omijałem te miejsca, bo po prostu odechciewało mi się robić kolejny raz to samo.
Na pochwałę zasługuje jednak oprawa wizualna. Wszystkie cztery światy są bardzo ładnie wykonane. Pod tym względem ciężko jest do czegokolwiek się przyczepić. Trzeba mieć na uwadze fakt, że gra wyszła na PC i konsole poprzedniej generacji, a więc siłą rzeczy na fajerwerki nie należy się nastawiać. Wszystko jednak wygląda bardzo estetycznie i kolorowo. Dzieciom na pewno bardzo przypadnie to do gustu, a skoro to właśnie one stanowią grupę docelową Juju, ten element gry można ocenić bardzo wysoko. Nieźle wypada również ścieżka dźwiękowa. Prawdziwym mistrzostwem są jednak napisy końcowe. Oglądanie nazwisk twórców umila fantastycznie napisana piosenka. Nawet jeśli nie masz zamiaru nigdy grać w Juju, poszukaj jej na YouTube i odsłuchaj. To zdecydowanie poziom słynnego Still Alive z "listy płac" pierwszego Portala. Dzieciaki z pewnością tego nie docenią (w dużym stopniu ze względu na brak polskich napisów, chociaż sama gra jest przetłumaczona), ale już dorośli na pewno nie raz się przy niej uśmiechną.
Flying Wild Hog przez ponad pięć lat swojego istnienia konsekwentnie budowało wizerunek studia specjalizującego się w klasycznych shooterach. Nie tych naszpikowanych skryptami i wyreżyserowanymi akcjami, a pełnych czystej przyjemności z pokonywania przeciwników. Juju pasuje więc do tego wizerunku jak pięść do nosa. Jest to platformówka cierpiąca na chroniczny lęk przed nawet najdrobniejszymi objawami oryginalności, o innowacjach już nawet nie wspominając. Dla przeciętnego gracza jest to więc pozycja będąca gdzieś na szarym końcu listy zakupów. Fani gatunku w pierwszej kolejności sięgną po Rayman Origins/Legends. Na konsolach Sony jest jeszcze LittleBigPlanet, z kolei oba Xboksy mają Max: The Curse of the Brotherhood. Alternatyw dla Juju można wymienić jeszcze kilka i prawie wszystkie będą lepsze.
Nie mówię, że to jest słaba gra, wręcz przeciwnie. Przechodzi się ja przyjemnie, ale w pamięci nie zostaje ani przez chwilę. Z punktu widzenia gracza produkcja Flying Wild Hog to jedynie przyzwoita platformówka i nic ponadto. To jednak tytuł skierowany do dzieci, a one raczej nie zwrócą uwagi na schematyczność, czy brak oryginalności. Jeśli więc myślisz o wspólnej zabawie z jakimś maluchem, Juju może okazać się świetnym wyborem. Gdybyś jednak chciał w to grać samemu, na rynku znajdziesz sporo lepszych alternatyw.