Projekt dla zapalonych kierowców. Symulator z prawdziwego zdarzenia. Przyglądamy się Project Cars.
Projekt dla zapalonych kierowców. Symulator z prawdziwego zdarzenia. Przyglądamy się Project Cars.
Uwielbiam jazdę samochodem. Nie stronię od częstych, czasem meczących, rozmów o autach. Korzystam z każdej okazji, żeby wybrać się na gokarty, a rywalizację z kolegami traktuję wtedy super serio. Od zabrania własnego auta na tor powstrzymuje mnie chyba tylko to, że w moim województwie nie za bardzo jest gdzie. Nikt też nie kwapi się do tego, żeby jakoś specjalnie sporty motorowe reklamować.
Dlatego też swoje wyścigowe potrzeby realizuję przed ekranem komputera, gdzie mogę poczuć chociaż namiastkę tego, co działoby się w prawdziwym życiu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że mogę porozbijać auta za kilkadziesiąt/kilkaset tysięcy dolarów bez żadnych wyraźnych konsekwencji. Mogę też majstrować przy wirtualnym pojeździe bez konsekwencji płynących z mojej niedostatecznej wiedzy.
Ostatnie miesiące obfitowały w mniej lub bardziej udane propozycje motoryzacyjne, jednak żadna z nich nie aspirowała do bycia symulatorem pełnym i ostatecznym. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, gdzie na jednej szali leży miłość zapaleńców, na drugiej wysoki próg wejścia i skomplikowanie, które prawdopodobnie odrzuci szerszą publiczność.
Project Cars chce tę lukę wypełnić. Gra jest od początku konsultowana z fanami, którzy ją współfinansują, i w zamian, w ramach inicjatywy World of Mass Development, swoimi uwagami kształtują kolejne jej wersje. Dzięki temu staje się ona powoli fantastycznym odzwierciedleniem fascynującego świata motoryzacji.
Na początku przygody z tytułem zada on nam bardzo istotne pytanie - czy widzimy siebie jako nowicjusza, amatora czy osobę bardziej zaawansowaną. Od odpowiedzi zależy to w jaki sposób gra będzie nam asystować i pomagać w trakcie jazdy, jak silni będą nasi przeciwnicy i jak wiele systemów gry ułatwi nam kolejne wyścigi. Przyzwyczajeni do Forzy czy NFS-ów możemy przecenić swoje możliwości, a Project Cars nie wybacza.
Problemem skomplikowanych symulatorów jest bardzo często sposób kontrolowania rozgrywki. Project Cars stara się zachowywać jak prawdziwe auto, chce na nas wymusić zachowanie kierowania prawdziwym autem, więc tym samym w zasadzie wymaga tego, żeby siąść do rozgrywki przed kierownicą, a nie klawiaturą czy padem w ręku. Przy włączonych asystach toru jazdy, hamowania, etc. da się jeszcze obejść bez kółka, ale wtedy odbieramy sobie jakiekolwiek wyzwanie. Po długiej walce z ustawieniami analogowych gałek i spustów w padzie doszedłem do momentu, w którym potrafiłem sobie radzić, ale cały czas miałem świadomość o ile mniej frajdy wyciągam z gry.
Gdy już uświadomimy sobie skalę trudności to obcowanie z Project Cars sprawia wrażenie wielkiego placu zabaw dla dużych motoryzacyjnych dziewczynek i chłopców. Ustawić wedle swojego uznania możemy wszystko. Ja szybko zginąłem w garażu, gdzie upatrzyłem sobie pojedyncze cacka z poszczególnych klas i starałem się je przygotować pod konkretne tory i wyzwania z nimi związane. Od opon i hamulców, przez skrzynię biegów, aerodynamikę, zawieszenie i katalog innych istotnych dla jazdy ustawień. Co ciekawe każde z nich możemy przypisać do konkretnego auta i trasy, albo grupy tras, o podobnej charakterystyce. Zmniejsza do wydatnie ilość czasu potrzebną do przygotowania auta przed samym wyścigiem.
Wyścigiem, który również możemy dowolnie definiować. Od ilości okrążeń i przeciwników, klasy tych drugich, po pogodę, szybkość jej zmian, porę dnia, itd. bo ta opcja, jak każda inna w Project Cars, jest bardzo długa. Możemy więc ustawić sobie kilka luźnych okrążeń bez tłoku z mało agresywnymi kierowcami. A możemy tez upchnąć gdzieś 40 wozów, wrzucić deszcz i słońce pojawiające się na przemian co kilka minut.
Jednak z wszystkich tych opcji i możliwości najważniejszą zaletą Project Cars jest ten moment, kiedy siadamy za wirtualnym kółkiem, a przed nami kilkanaście minut (albo i kilka godzin) jazdy. Asysta profesjonalnych kierowców, z których rad i uwag korzystają deweloperzy ze Slightly Mad Studios, sprawia, że wrażenia płynące z prowadzenia są niezapomniane. Od pierwszej do ostatniej minuty trzeba być skupionym uważając na wszystko, co dzieje się na torze, bez momentu rozluźnienia nawet na długich prostych. To nie jest zabawa w drift na każdym zakręcie, ale w precyzyjne wciskanie analogowego pedału hamulca tak, by nie przesadzić z jego siłą, by odpowiednio szybko móc dodawać mocy w odpowiednim łuku zakrętu. Wow.
Obojętnie jaką klasą samochodów się zajmiemy, to każdy z nich ma swoje indywidualne właściwości. Pisząc o grach samochodowych trudno określić czy bolidy Formuły zachowują się realistycznie albo czy supersamochody przyspieszają z właściwą sobie werwą. Z oczywistych powodów. Natomiast siedząc w przeznaczonym na drogi publiczne BMW miałem odczucie, że faktycznie ten samochód nie zachowuje się nienaturalnie. Tam gdzie DSC (system stabilizacji toru jazdy) ratowało mi tyłek w realu, tam włączało się w grze. Cudownym uczucie. Cudowne tym bardziej, że podobnie jak w rzeczywistości, jeszcze nie odważyłem się tego DSC wyłączyć.
Uzupełnieniem symulacyjnych zapędów Project Cars jest oprawa graficzna. Najlepszym dla niej komplementem jest to, że jest ona po prostu realistyczna. Wszystko wygląda świetnie i auta, i trasy i elementy pogodowe, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Znacznie ważniejsze jest to, że skalowanie ustawień grafiki jakoś specjalnie jej nie pogarsza, a pozwala cieszyć się Project Cars także na sprzęcie odrobinkę starszym.
Brakuje na pecetach od jakiegoś czasu solidnej, rozbudowanej gry samochodowej. Choć w wersji, w która dane mi było grać wciąż jest sporo luk, to co już widziałem jest naprawdę obiecujące. Przejechać tor, posiedzieć w garażu, znów na tor i znów do garażu. Tak aby po kilkunastu próbach być gotowym na wyścig, wiedząc, że wszystko w moich rękach, a samochód, który prowadzę jest wynikiem mojej nad nim pracy. Droga szeroka przed mną.