Świetna ścigałka czy mdły zapychacz czasu przed konsolowym NFS? Jakie jest No Limits?
Świetna ścigałka czy mdły zapychacz czasu przed konsolowym NFS? Jakie jest No Limits?
Zacznę może od fabuły. Wbrew pozorom No Limits ją ma. Jeśli szukacie tutaj historii pokroju z Szybkich i wściekłych rzeczywistość szybko zweryfikuje Wasze nadzieje. Tutaj fabuła ograniczona jest do czystego minimum i w zasadzie polega na pokonywaniu kolejnych przeciwników na trasach. Z drugiej jednak strony nie tego szuka się w ścigałkach. W ścigałkach najważniejsze są... samochody!
Tutaj wybór mamy bardzo duży. Grę rozpoczynamy ścigając się Toyotą, ale nie zabraknie tutaj innych znanych ze światowych dróg aut. Można tutaj chociażby wymienić Subaru BRZ, BMW M4, McLaren 650s czy Porsche 911. Nie "wsiądziemy" do nich jednak od razu. Na przejażdżkę takimi brykami musimy sobie, oczywiście, zapracować. A nie jest to łatwy kawałek chleba. Wyścigów jest jednak naprawdę sporo. Mamy tutaj dostępną "ścieżkę kariery", czyli inaczej mówiąc kampanię dla pojedynczego gracza. Możemy się również ścigać w wyścigach skrojonych specjalnie pod poszczególne marki samochodów, takich jak BMW czy Volkswagen. Istnieją też wydarzenia, w których możemy brać udział, jeśli mamy na to ochotę, pojedynkować się z innymi przeciwnikami czy oglądać zdobyte auta w specjalnym pokoju.
Jeśli już zdecydujemy się na samochód, którym pojedziemy w wyścigu, dalej rozgrywka przedstawia się bardzo prosto - dotykamy lewej strony ekranu, by skręcić w lewo, a prawej by zawinąć w prawo. Od czasu do czasu "maziamy" energicznie palcem po ekranie w górę, by odpalić nitro, w dół - by driftować. Proste? To pomyślcie o tym, że można tutaj włączyć dodatkowo tryb, który działa nieco jak magiczne wspomaganie kierownicy. W skrócie - auto w zasadzie jedzie samo. Nie mniej jednak wyścigi są emocjonujące i trzymają mocno w napięciu do ostatniego zakrętu. Są za to niesamowicie krótkie (średnio trwają około minuty). Po takim wyścigu ma się jednak lekki niedosyt adrenaliny. Możemy jednak driftować, szybko przejeżdżać pomiędzy samochodami, wybijać się w powietrze. Za wszystko dostajemy punkty przeliczane później na wewnętrzną walutę. Po wygranym wyścigu odbieramy również nagrodę. Może być to przykładowo kopka pieniędzy, paliwo lub części do samochodu. Te ostatnie przydadzą się z pewnością do ulepszania naszych bryk. Tutaj jednak twórcy nieco poskąpili z opcjami. Do poszczególnych elementów aut możemy dodać jedynie kilka zdobytych podczas rozgrywki części. I to miałoby może ręce i nogi, gdyby ktoś tam w studio Firemonkeys nie wpadł na pomysł projektów. O co dokładnie chodzi? Już tłumaczę. Dane auto możemy ulepszyć tylko do pewnego momentu. Później potrzebujemy lepszej wersji tego samochodu. Za niektóre wyścigi otrzymujemy projekty aut. Jeśli uzbieramy dostateczną ich ilość, ulepszamy auto, byśmy mogli je później... ulepszyć. Masło maślane i w dodatku blokuje dalszy rozwój rozgrywki. Nie na każdą trasę możemy wjechać bez auta na odpowiednim poziomie.
Poza wyścigami opcji zabawy jest też całkiem sporo. Możemy na ten przykład wejść do garażu i przemalować brykę. Rozbudowano również opcję wymiany poszczególnych części samochodu, takich jak lusterka, koła, przednie światła, spoiler czy przednia maska. I chociaż uciekające z konta pieniądze bardzo bolą, a sklepy obdzierają klienta z każdej możliwej ilości kasy, kustomizacja auta w No Limits to naprawdę przyjemny element.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną - szczerze kłaniam się twórcom. Wszystko na tablecie Nvidia Shield wyglądało wprost fenomenalnie - pięknie wykonane modele samochodów, cienie, efekty pogodowe. Jeśli miałabym wymieniać największą zaletę gry byłaby to zdecydowanie oprawa graficzna. Szkoda jednak, że nie przełożyło się to na lokacje, których, owszem, jest całkiem sporo, ale są one bliźniaczo do siebie podobne. Nie gorzej ma się też dźwięk w grze. Bardzo dobrze dobrana muzyka, która nie przeszkadza w żaden sposób w rozgrywce. Nieco nawet podkręca adrenalinę. Trochę tutaj metalu, trochę techno. Dla każdego coś dobrego.
Nie jedna i nie dwie firmy potknęły się przy mikrotransakcjach. No Limits również się na tym, nomen omen, przejechało. Faktem jest, że jeśli jeździ się dobrze i nie popełnia się błędów na drogach, można spokojnie grać kilka początkowych godzin bez robienia sobie przerwy. Dzieje się tak dlatego, że przy każdym możliwym odblokowaniu kolejnego poziomu doświadczenia poziom paliwa zostaje napełniony do maksimum. A paliwo jest tutaj kluczowym elementem - "płacimy" nim za możliwość wzięcia udziału w danym wyścigu. Czasami jest to jeden kanister, choć w znacznej większości liczba ta zaczyna się od dwóch.
Po kilku godzinach spędzonych z grą, ta zaczyna wyciągać rękę po pieniądze. I to bardzo nachalnie. Paliwa starcza jedynie na kilka, maksymalnie kilkanaście minut rozgrywki, a jeden kanister zapełnia się 10 minut. Aby przejechać zatem jeden wyścig, który trwa 30 sekund (!) musimy czekać 20 minut. Zdarzają się też sytuacje, które całkowicie blokują rozgrywkę. Przykładowo - projekty samochodów. Jak już wspominałam, w pewnym momencie blokuje się możliwość ulepszania auta, nie możemy wziąć udziału w kolejnym wyścigu (bo auto trzeba najpierw ulepszyć). Projekty możemy otrzymać jako nagrodę w specjalnych wyścigach. Koniec końców jeździmy w kółko po tej samej trasie, mając nadzieję, że wspomniany projekt wpadnie nam jako prezent. Zdarza się to raz na kilka podejść. To jednak nie koniec. Wyścigów na danej trasie jest zaledwie kilka, jeśli weźmiemy udział we wszystkich, następne załadują się za kilkanaście godzin. No, można jeszcze zapłacić, ale nie zawsze mamy możliwość zakupienia interesujących nas projektów. I tu gdzieś logika EA się zagubiła.
Need for Speed: No Limits to kolejne solidne wyścigi zatrute mikrotransakcjami. Pomiędzy free2play, a play2win jest jedynie cienka czerwona linia, którą Electronic Arts, niestety, przekroczyło. Tytuł No Limits stanowi tutaj w zasadzie karykaturę tej gry. Nie mniej jednak zachwyca oprawą graficzną i dosyć ciekawą rozgrywką, więc mogę ją polecić cierpliwym graczom.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!