Retrorecenzja: Fallout Tactics: Brotherhood of Steel

Piotr Nowacki
2015/11/09 20:00
0
0

Z okazji zbliżającej się premiery Fallout 4 przyglądamy się jednemu z najbardziej kontrowersyjnych tytułów w serii.

Fallout Tactics: Brotherhood of Steel zdecydowanie podzielił fanów, i to nie bez przyczyny. Fallout kojarzy się przede wszystkim z nieliniową rozgrywką osadzoną w postapokaliptycznym świecie, gdzie z problemami można było sobie radzić w dowolny sposób - siłą, perswazją słowną, sprytem albo urokiem osobistym. Fallout Tactics stanowi w dużym stopniu antytezę wcześniejszych gier z serii: odarto je z wolności wyboru, dialogów i moralnych dwuznaczności, pozostawiono jedynie nuklearne zgliszcza, część mechanizmów walki oraz rozwoju postaci. Wielu fanów było zdegustowanych takim podejściem. Od premiery gry minęło jednak ponad 14 lat, więc jest to świetna pora, by ocenić ten tytuł na chłodno, bez uprzedzeń. Retrorecenzja: Fallout Tactics: Brotherhood of Steel

Wojna jednak się zmienia

Pomimo tego, że Ron Perlman, zgodnie z tradycją, również na początku Fallout Tactics oznajmuje war never changes, szybko okazuje się, że nie jest to prawda. Dla tych, którzy nie kojarzą gry, pokrótce opiszę różnice między tą odsłoną a poprzednimi.

Przede wszystkim, nie kierujemy już pojedynczą postacią, wspomaganą przez napotkanych na swojej drodze kompanów. Teraz zaczynamy jako szeregowy członek Bractwa Stali, który wraz z piątką rekrutów jest wysyłany na coraz to nowe misje. Zapomnieć można o swobodzie - scenariusz jest sztywny, i można co najwyżej w pewnym stopniu wybrać kolejność wykonywanych zadań. Wolność wyboru ogranicza się jedynie do rozwoju postaci, wyboru rekrutów oraz obieranych ścieżek w trakcie misji. Same zadania pozwalają na pewną dowolność, ale zwykle ogranicza się to do wyboru tego, czy wrogów zaatakujemy frontalnie, czy raczej z flanki - zwolennicy pacyfistycznych rozwiązań nie mają tu czego szukać.

Względem Fallout i Fallout 2 ta odsłona została wzbogacona o masę dodatkowych broni, nowy sprzęt, gadżety i wspomagające narkotyki. Największą jednak zmianą jest pojawienie się pojazdów, które mogą brać aktywny udział w bitwie. Środków lokomocji jest sporo: od szybkich i zwrotnych łazików, przez wojskowe hummery, świetnie nadający się do taranowania wrogów, aż po czołg, dzięki któremu nawet najbardziej opornego dyskutanta przekonamy do swoich racji.

Z kanonem na bakier

Wiele wirtualnych bitew stoczyło się ze względu na to, jak Fallout Tactics odbiega od kanonu serii. Nieścisłości widoczne są gołym okiem: tym razem deathclawy są owłosione, porzucono specyficzny retrofuturystyczny klimat na rzecz bardziej nowoczesnego dizajnu, a na szeroką skalę pojawiają się takie zjawiska jak telepatia.

Sam mam mieszane uczucia w tym zakresie. Nie do końca rozumiem zarzuty pod względem futrzastych deatchlawów - z jednej strony pojawienie się innej mutacji tych stworzeń nie jest dla mnie karkołomnym pomysłem, z drugiej strony ten projekt stanowi nawiązanie do wczesnej wizji twórców oryginału - w pierwszych dwóch częściach gry również byłyby one kudłate, gdyby nie ograniczenia silnika. Pojawienie się całego plemienia telepatów, pomimo tego, że osoby o takich mocach były obecne także w innych częściach cyklu, nie jest według mnie szczególnie trafionym pomysłem, i można było sobie to spokojnie odpuścić, chociaz, szczerze mówiąc, nie wzbudza to we mnie zbyt dużych emocji.

Najbardziej ambiwalentne odczucia mam względem zmniejszenia ilości odniesień do lat 50. i 60. To własnie one w dużej mierze stanowiły o oryginalności i sukcesie pierwowzoru, i odejście od tego wydaje się z tej perspektywy złym podejściem. Jednakże, jestem przeciwnikiem podchodzenia do takich spraw na kolanach. Twórcy mają prawo do własnej interpretacji materiału źródłowego, i nie ma żadnego prawa, które nakazuje stuprocentową wierność wcześniejszym grom. Obecna w grze oprawa wizualna jest atrakcyjna i zapada w pamięć, dlatego nie rozdzierałbym szat z powodu przyjęcia odmiennego stylu graficznego.

Wojna jednak się zmieniła, c.d.

GramTV przedstawia:

Społeczność, którą zgromadziła seria Fallout znana jest ze swojej kreatywności. Dzięki temu powstało multum modyfikacji do wszystkich części serii. Naturalnym więc było, że sprawdzając, jak czas obszedł się z Fallout Tactics nie mogę zignorować modów zrobionych na potrzeby tej gry.

Okazało sie, że ta odsłona spotkała się z dużo mniejszym zainteresowaniem moderów w porównaniu z innymi częściami. Jednak jeden mod szczególnie zwrócił moją uwagę - Fallout Tactics Redux. Była to jedyna modyfikacja, którą zainstalowałem na potrzeby tej retrorecenzji, i szybko się przekonałem, że był to trafny wybór.

Celem tej modyfikacji było wyeliminowanie pojawiających się bugów, dodanie nowych bohaterów oraz, przede wszystkim, naprawienie rozgrywki. I dopiero po uruchomieniu Fallout Tactics Redux zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo podstawka była niedopracowana.

Nie będę pisał tutaj o bugach, bo miałem to szczęście, że, w przeciwieństwie do wielu niezadowolonych graczy, nie napotkałem ich zbyt wiele w niezmodyfikowanej grze, więc tych zmian nie odczułem na swojej skórze. Dużo ciekawsza zmiana dotyczy rekrutów, którzy zostali zaprojektowani praktycznie zupełnie od nowa.

Oryginalny FOT oddał nam do dyspozycji kilkudziesięciu rekrutów, do których uzyskiwaliśmy dostęp wraz z postępami w grze i awansami w hierarchii Bractwa Stali. W rzeczywistości jednak tak szeroki asortyment źołdaków pozostawał niewykorzystany. Na samym początku gry dostępni byli niezwykle wszechstronni rekruci, których w zasadzie nie potrzeba było zmieniac do końca gry. W Redux sytuacja wygląda zupełnie inaczej: żołnierze mają węższe specjalizacje, przez co będziemy zmuszeni do ciągłych korekt kadrowych w zależności od misji.

Sama walka również uległa sporym zmianom, głównie za sprawą znacznego zwiększenia zadawanych obrażeń. Nie będzie nadużyciem powiedzieć, że obraca to rozgrywkę do góry nogami. Wcześniej żołnierze byli w stanie przyjąć na siebie dziesiątki kul i przy odpowiednim zapasie stimpacków nie byli w stanie bez problemu sprostać każdej sytuacji. Po naniesionych poprawkach dwa-trzy trafienia potrafią być śmiertelne, dzięki czemu wreszcie potrzebna jest tytułowa taktyka. Na znaczeniu zyskała umiejętność skradania się, która wcześniej była w zasadzie pomijalna. W końcu też naprawdę warto mieć w drużynie eksperta od broni białej - dzięki obrażeniom, które jest ona w stanie teraz zadać cicha eliminacja wrogów jest dużo łatwiejsza.

Ogólnie rzecz biorąc, teraz walka wzbudza prawdziwe emocje, chociaż znacznie zwiększony poziom trudności może zrazić niedzielnych graczy. Mam wątpliwości, czy wszystko jest na pewno prawidłowo zbalansowane - odnoszę wrażenie, że teraz w zbyt dużym stopniu gra się opiera na szczęściu, jednak pokuszę się o stwierdzenie, że wreszcie Fallout Tactics może naprawdę zadowolić fanów taktycznych strategii turowych.

Warto wrócić do Chicago

Fallout Tactics jest grą daleką od ideału, jednak błędem jest jej zupełne zignorowanie. Być może wypada ona blado w porównaniu do tytułów, które ją zainspirowały, ale to żadnej wstyd - Fallout i Fallout 2 to jedne z najcieplej wspominanych tytułów końcówki lat 90. Ponadto, dzięki społeczności moderskiej ten tytuł stał się jeszcze ciekawszy, a rozgrywka zdecydowanie bardziej dopracowana. W przygotowaniu są jeszcze takie ciekawie zapowiadające się projekty jak The Sum, dzięki którym wiem, ze Fallout Tactics jeszcze przez jakiś czas zabawi na twardym dysku mojego komputera.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!