Jeżeli grać w Resident Evil 6, to tylko na PlayStation 4.
Jeżeli grać w Resident Evil 6, to tylko na PlayStation 4.
Wbrew pozorom powyższe stwierdzenie nie jest sponsorowanym sloganem, ale wynikiem kontaktu z różnymi konsolowymi edycjami Resident Evil 6. Pamiętam, że prawie cztery lata temu dostałem do sprawdzenia przedpremierową (teoretycznie nieskończoną) wersję gry na Xboksa 360, która niestety nie zmieniła się zbytnio do czasu pełnoprawnego wydania. Jakiś czas później wróciłem do „szóstki” przy okazji promocji na PS Store, żeby zagrać z kolegą bez Xboksa, a teraz na dysk mojej PlayStation 4 trafiło najnowsze, zremasterowane wydanie. Najładniejsze i zdecydowanie najprzyjemniejsze w odbiorze, choć oczywiście zachowujące podstawowe wady oryginału.
Resident Evil 6 wydane ponownie z myślą o konsolach najnowszej generacji (oczywiście poza Wii U) to gra z 2012 roku z poprawioną grafiką, płynniejszą animacją i dodatkami sprzedawanymi wcześniej jako DLC w pakiecie. Pytanie zasadnicze: czy warto sięgać po takiego remastera?
Odpowiedź zależy od tego, czy graliście w oryginalną „szóstkę” i czy przypadła wam do gustu. Nie ukrywam, że zasiadając do Resident Evil 6 w 2012 roku byłem nastawiony całkiem optymistycznie. „Piątkę” przeszedłem całą w trybie sieciowej kooperacji, i mimo że nie był to „rasowy Resident” ze żmudną eksploracją i trudnymi zagadkami, to wspólne strzelanie do zawirusowanego plugastwa dało mi masę radości. Po „szóstce” spodziewałem się rozwinięcia tej idei, tymczasem Capcom dał mi o wiele więcej, tworząc w gruncie rzeczy cztery zróżnicowane kampanie, które złożyły się na największego Residenta w dziejach.
Przypomnijmy, że historia Resident Evil 6 jest ukazana z kilku perspektyw i opiera się na zmaganiach takich bohaterów jak Leon, Chris, Jake Muller (syn Alberta Weskera) czy Ada Wong. Każdej kampanii, rozpisanej na kilka godzin, nadano inny ton, i chociaż całościowo „szóstka” odchodzi od survival horrorowych korzeni w stronę strzelanki TPP, to jednak twórcy zadbali, by weterani serii zauważyli nawiązania do drugiej, trzeciej czy piątej części. Dlatego Jake i Sherry uciekali przed „nieślubnym dzieckiem” Nemesisa, Leon i Helena wrócili do Raccoon City, a Chris i Piers nie zdejmowali palców ze spustów, by jeszcze bardziej rozwinąć strzelankową „piątkę”.
Wiele można zarzucić Resident Evil 6, ale na pewno nie brak różnorodności. Tempo rozgrywki zmienia się jak w kalejdoskopie, spokojne momenty przeplatają się z rozwiązywaniem prostych zagadek (znajdź dźwignię i włóż w dziurę), by po chwili stanąć do walki z hordą mniej lub bardziej wymyślnych potworów i bossów. Jak wcześniej zauważyłem, poszczególne kampanie różnią się położeniem nacisku na strzelanie/spokojne przemierzanie opuszczonych lokacji, jednak to w dalszym ciągu strzelankowy Resident, który zapomina o swojej tożsamości, zmieniając się w dosyć nieporadnego shootera z kamerą zawieszoną za plecami bohatera.
Pod pewnymi względami Resident Evil 6 był rewolucyjny, gdyż pierwszy w serii pozwalał jednocześnie chodzić i strzelać (!), dodał postaciom nowe ruchy, by zwinniej podbiegały do osłony, robiły uniki itp. Niestety „rewolucjoniści” z Capcomu przespali ostatnich kilka lat, gdy triumfy święciły serie Gears of War czy Uncharted, które wyznaczyły gatunkowe standardy. W zestawieniu z zachodnimi strzelankami TPP "szóstka" wypada po prostu blado, jest toporna, archaiczna i niewygodna.
Nie zmienia to faktu, że gra potrafiła wciągnąć na ponad dwadzieścia godzin (nie licząc zmagań wieloosobowych), zwłaszcza fanów serii niezrażonych nowym kierunkiem obranym przez developerów od czasu „czwórki” oraz miłośników kooperacji. Nie da się bowiem ukryć, że Resident Evil 6, podobnie jak poprzednia część, jest o wiele fajniejsze, gdy ma się żywego towarzysza u boku.
Z tą myślą odpaliłem zremasterowaną „szóstkę” na PlayStation 4 i przekonałem się, że pod względem zawartości i mechanizmów to w dalszym ciągu ten sam archaiczny, nieporadny TPS, który bez osadzenia w kultowym uniwersum pewnie by już dzisiaj nikogo nie obchodził. Przeskoczenie na nowe konsole jest oczywiście równoznaczne z polepszeniem grafiki. Resident Evil 6 na PlayStation 4 i Xboksie One może się pochwalić rozdzielczością 1080p, która jednak nie ukrywa wieku gry i nie da się jej pomylić ze współczesnymi produkcjami na te platformy. Modele postaci i pojazdów, a także niektóre tekstury nie pozostawiają złudzeń, że mamy do czynienia z tytułem sprzed czterech lat.
Kluczową zmianą w przypadku tego remastera jest natomiast podbicie płynności animacji z około 30 (PS3, X360) do 60 klatek na sekundę. W sieci można znaleźć szczegółowe porównanie liczby generowanych FPS-ów i nie da się ukryć, że edycja na PlayStation 4 jest pod tym względem nieznacznie lepsza od wersji Xboksowej. Oznacza to, że na konsoli Sony niemal przez cały czas, czy to przy wartkiej akcji, czy w przerywnikach filmowych, animacja nie zwalnia z 60 FPS-ów. I nie jest to kosmetyczna zmiana, gdyż brak płynności i zauważalne spowolnienia na poprzedniej generacji konsol potrafiły napsuć sporo krwi. Posiadacze PlayStation 4 nie będą już na to narzekać, co stanowi bardzo duży plus. Na Xboksie One z płynnością jest ciut gorzej, chociaż nie ma tu mowy o wyraźnym gubieniu klatek animacji, które wpłynęłoby drastycznie na doświadczenie płynące z gry.
Innymi słowy, 60 FPS-ów w Resident Evil 6 to bardzo dobry i pożądany dodatek, który sprawia, że ta nierówna produkcja jest o wiele przyjemniejsza w odbiorze. Niestety ulepszenia wchodzące w skład remastera nie czynią z „szóstki” o wiele lepszej gry. Stare błędy i archaizmy zostały na swoim miejscu, dlatego należy podchodzić do niej ze sporą rezerwą. Resident Evil 6 nie jest grą złą, gdyż fani serii, którzy nie złorzeczą Capcomowi za zrobienie z Residenta strzelanki, i miłośnicy kooperacyjnej zabawy znajdą w niej wiele jasnych punktów. Trzeba jedynie pamiętać, że Resident Evil 6 nie jest ani dobrym przedstawicielem serii (chociaż ma swoje momenty), ani tym bardziej wybitną strzelanką TPP. To gra, która stoi okrakiem między przeszłością (tęsknota za survival horrorem) a współczesnością (ludzie chcą dużo strzelać!). A za niekonsekwencję twórców największą cenę zapłaciliśmy my, czyli gracze, którzy zdecydowali się sięgnąć po największego i pod wieloma względami rewolucyjnego Residenta numer sześć.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!