Połączenie strzelaniny i MOBA to miks na który czekaliśmy od dłuższego czasu. Jednocześnie wreszcie dostajemy nową markę od Blizzarda.
Połączenie strzelaniny i MOBA to miks na który czekaliśmy od dłuższego czasu. Jednocześnie wreszcie dostajemy nową markę od Blizzarda.
Są takie firmy, których poczynania śledzi się z zapartym tchem. Do dzisiaj czekamy na moment w którym Valve nauczy się liczyć do trzech i wreszcie wypuści trzecią część Half-Life/Portal/Left 4 Dead. Kiedy Bungie oficjalnie przestało pracować nad Halo ogromne rzesze konsolowych graczy momentalnie skupiły swoją uwagę na Destiny. Od Naughty Dog od lat wymaga się, aby firma ta wspinała się raz po raz na wyżyny jeżeli chodzi o jakość wykonania i wywoływanie „efektu wow”. Do tej wąskiej grupy deweloperów z ogromnym zaufaniem, a jednocześnie o ogromnej odpowiedzialności zaliczają się również twórcy Warcrafta/Starcrafta/Diablo. Skoro więc Blizzard po raz pierwszy od wielu lat wypuszcza nową markę, to siłą rzeczy oczekiwania są ogromne. Twórcy World of Warcraft na szczęście spisali się na medal. Lekko uszczerbiony, ale wciąż medal. Nie ma wiele przesady w stwierdzeniu, że Overwatch oferuje najprzyjemniejszy, najświeższy tryb dla wielu graczy od czasów Call of Duty: Modern Warfare. Jednocześnie ciężko nie odnieść wrażenia, że gra nie oferuje tak wiele jakbyśmy chcieli. Stąd gra jest genialna, ale kilka „ale” nie pozwala jej uznać za idealną.
O Overwatch wielokrotnie pisano i mówiono już, że jest to istny miks gatunkowy. Moim zdaniem twierdzenie, że nowa gra Blizzarda to połączenie strzelaniny z grą typu MOBA to jednak tylko półprawda. W rzeczywistości Overwatch mocno czerpie ze współczesnych trendów, również tych związanych z takimi grami jak League of Legends, Dota 2 czy chociażby blizzardowskie Heroes of the Storm, ale pozostaje przede wszystkim FPSem. Piekielnie oryginalnym i doskonale głębokim w zakresie mechaniki, ale wciąż FPSem.
Elementem wyróżniającym Overwatch na tle pozostałych strzelanin sieciowych jest dwudziestu jeden bohaterów z których każdy mógłby posłużyć za materiał na osobną grę. Postaci dzielą się na cztery główne rodzaje: atak, obrona, tank i wsparcie. Nie sądźcie jednak, że bohaterów można traktować zamiennie. Jednak nic bardziej mylnego jak powiada twórca jednego z najlepszych polskich kanałów na YouTube (ciekawskich pozostawiam z zdaniem dowiedzenia się którego)! Nawet w ramach jednej klasy herosi różnią się od siebie w ogromnym stopniu. Nie każdy tank będzie dobrą kontrą w przypadku natknięcia się na fortyfikacje przeciwnika, podobnie jak nie każdy snajper poradzi sobie z dowolnym tankiem. Za przykład weźmy trzech bohaterów będących w grupie „Offence”: Soldier-76, Farah i Genji. Pierwszy z nich to typowy DPS, który zadaje dosyć stabilny damage strzelając z klasycznego karabinu i okazjonalnie poprawiając akcję wystrzałem z granatnika. Ta sama postać może jednak rozstawić pole leczące sojuszniczych bohaterów. Farah to z kolei ogromnie mobilna postać nastawiona na AOE (atak obszarowy). Podczas gdy Soldier-76 raczej wyławia konkretne cele, Farah ostrzeliwuje teren blokując go, albo uśmiercając stłoczone w jednym miejscu postaci. Genji to z kolei coś w rodzaju asasyna – bohater który może odbijać przez krótką chwilę lecące w jego kierunku pociski, biegać po ścianach, błyskawicznie szarżować, rzucać shurikeny, ale także walczyć na bliską odległość za pomocą swojego miecza. Widzicie jakieś punkty styczne pomiędzy tymi herosami? Jak widać na załączonym obrazku każda z dostępnych w Overwatch postaci posiada silnie indywidualizujący zestaw cech, umiejętności i statystyk. Granie każdą z nich to inna bajka. Cały system synergii i wzajemnego kontrowania się bohaterów oparty jest o specyficzną, bardzo rozbudowaną mechanikę. Nie przesadzę jeżeli napiszę, że Blizzard element ten wykonał genialnie. Sama zabawa wszystkimi postaciami przez jeden chociażby mecz to zajęcie na parę dobrych godzin.
Zróżnicowanie i dopracowanie bohaterów to jedna sprawa. Dochodzą jeszcze mapy, które ciężko nazwać inaczej, jak tylko majstersztykiem. Owszem, zdarzają się miejsca przez które trudno się przebić, a na których słabsza drużyna może utknąć na dłuższą chwilę. Jednak możliwość przełączania bohaterów w czasie meczu sprawia, że sama architektura mapy z reguły przestaje być problemem. Praktycznie zawsze jest sposób na to, aby obejść ufortyfikowanego nieprzyjaciela. Wystarczy nie trzymać się kurczowo jednej postaci i odważyć się zapuścić za linię wroga. Nie raz i nie dwa wystarczy aby jeden członek drużyny w odpowiednim momencie dokonał dywersji i zasiał nieco zamieszania. Czyniąc zadość statystyce napiszę, że Overwatch oferuje dwanaście map i cztery tryby gry (w tym jeden tzw. „hybrydowy”, będący połączeniem Assault i Escort).
Tworzeniu się pewnego rodzaju zamieszania (w dobrym znaczeniu tego słowa) sprzyja tempo rozgrywki, któremu zdecydowanie bliżej do Quake’a niż Battlefielda czy chociażby nawet względnie szybkiego Call of Duty. Nawet na konsolach zabawa jest bardzo dynamiczna, pełna szalonych akcji, parusekundowych szarży, dramatycznego odliczania sekund do respawnu i tym podobnych. Chociaż w Overwatch mnóstwo jest taktyki, to mechanika pozostaje bardzo arcade’owa.
Praktycznie każde spotkanie jest złożone na wielu poziomach, a do tego ekscytujące i nie pozostawia chwili na nudę. Mecze są krótkie, ale zawrotne tempo sprawia, że w parę minut możemy zmienić taktykę kilkukrotnie, wypróbować rozmaite podejścia i odwrócić bieg wydarzeń, samodzielnie nawet prowadząc naszą drużynę do zwycięstwa. Multum dostępnych bohaterów, których należy traktować po prostu jako klasy postaci, sprawia że liczba możliwości jest wręcz nieograniczona. Overwatch to nie tylko gimnastyka dla palców, ale także okazja do taktycznego kombinowania.
Tyle nowej grze Blizzarda nasłodziłem, a nie wspomniałem jeszcze o całej otoczce, która sprawia, że czas z grą płynie jeszcze przyjemniej. Grafika i muzyka to istny majstersztyk, a projekty bohaterów leją miód na nasze oczy i uszy. Nierzadko słyszymy gadkę o tym, że to nie pogoń za kolejnymi pikselami sprawia, że grę można nazwać „ładną” i że deweloperzy niepotrzebnie gonią za realizmem, ale dopiero Blizzard ten utarty truizm potrafi przekuć na faktyczne działanie. Komiksowy styl graficzny z pewnością pozwolił firmie na obniżenie wymagań Overwatch do akceptowalnego dla większości graczy poziomu, a jednocześnie pozwolił na wyświetlanie przyzwoitej grafiki na konsolach (#pcmasterrace tutaj, chociaż grałem na Xboksie One), ale w zamian deweloper upchnął do gry tyle drobnych detali, tyle szczególików, tyle animacji, odzywek bohaterów, efektów i tym podobnych, że Overwatch ciężko nazwać inaczej jak pięknym. Udźwiękowienie to z kolei prawdziwa ambrozja na wierzch której wypływają kwestie wypowiadane przez bohaterów, często dostosowane do mapy na której akurat gramy.
Po wielu pochwałach przychodzi niestety i pora na odrobinę ostrej krytyki. Po pierwsze, Overwatch mimo swojego mikro-przepychu cierpi z powodu niewielkiej ilości trybów i przez wykastrowanie gry z kampanii. Byłbym w stanie zrozumieć brak jednego, gdyby Blizzard dostarczył nam chociażby drugie. Rezygnujemy z kampanii? Nie ma problemu – kooperacja i parę dodatkowych trybów załatwiłoby w moich oczach sprawę. Niestety, mimo tego, że mapy to czyste złoto projektowania gier wideo, to po pewnym czasie można odczuć pewne znużenie. W pewnym stopniu rolę „przerywacza” spełnia tryb „Arcade” ze swoimi specjalnymi, zmieniającymi się co tydzień zasadami. To jednak nie niweluje problemu w zupełności. Podejrzewam, że Overwatch będzie rozwijany i z czasem ten problem zaniknie, albo skurczy się do niewielkich rozmiarów, niemniej przychodzi mi oceniać grę, którą otrzymałem w momencie rozpoczęcia prac nad recenzją.
Drugim mankamentem Overwatch jest niezbyt sympatyczny system progresji i odblokowywania kolejnych skórek, graffiti, emblematów, itp. Skrzynkę z „lootem” dostajemy bardzo rzadko. Remedium na niedobór elementów dekoracyjnych jest rzecz jasna wizyta w sklepie i zakup zestawu paczek. O ile jestem w stanie zrozumieć dlaczego deweloper/wydawca zdecydował się na zaimplementowanie takiego systemu, to jako gracz i klient czuję się jego funkcjonowaniem zwyczajnie obrażony, zwłaszcza, że nie mówimy o grze free-to-play.
„Znamienity deweloper zadebiutował na nieznanym dla siebie rynku, podjął się trudnego zadania wyznaczenia nowych trendów i od razu postawił konkurencji poprzeczkę bardzo wysoko.” Na taką pochwałę zasłużyło sobie niewielu twórców gier w historii. Na szczęście Blizzard to nie byle „twórca gier”. Stąd Overwatch to sukces artystyczny, a pewnie wkrótce okaże się, że również biznesowy. Trochę szkoda, że względy biznesowe nakazały twórcom nieco okaleczyć to arcydzieło, a także podporządkować niektóre jego elementy wyciąganiu pieniędzy. Sądzę jednak, że najbardziej wybredni gracze, najzjadliwsi krytycy i najbardziej uszczypliwi analitycy nie mogą odmówić Overwatch wielkości, uroku, ani zwyczajnego przywileju bycia grą którą zwyczajnie trzeba mieć. To tytuł dla wszystkich, który sprowadza na świat czystą radość. Warto jest sięgnąć do portfela, żeby chociażby przez parę tygodni poczuć spływającą na nas euforię.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!