Seria Iluzja to jeden z ciekawszych przykładów heist movie. Akcja niniejszej odsłony przygód następców Robin Hooda, którym David Copperfield i Chris Angel mogliby buty czyścić, dzieje się rok po wydarzeniach znanych z pierwszej Iluzji. Przez cały ten czas tajna, wywodząca swój rodowód ze starożytnego Egiptu, organizacja zwana Okiem nie dała znaku życia i nasi magicy zaczynają się zastanawiać, czy przypadkiem sami nie padli ofiarą sprytnej sztuczki. A na pewno spędza to sen z powiek J. Danielowi Atlasowi (Jesse Eisenberg), którego potrzebę kontroli sytuacji przewyższa jedynie pycha i pragnienie przywództwa. W samej ekipie nieco się pozmieniało, Jack Wilder (Dave Franco) ukrywa się, udając martwego (wciąż jednak chorobliwie pragnie się wykazać), Merritt McKinney (Woody Harrelson) uczy go hipnozy, próbując jednocześnie opanować karciane triki swego ucznia, Henley Reeves (Isla Fisher) natomiast... odchodzi w nad wyraz tajemniczych okolicznościach. Czterej Jeźdźcy nie zostaną jednak zbyt długo pozbawieni żeńskiego składnika, wkrótce bowiem – w spektakularny sposób i, jak się okazuje, z właściwą sobie rozbrajającą bezczelnością – pojawia się Lula (Lizzy Caplan). Działająca niczym trzęsienie ziemi prestidigitatorka wdziera się najpierw do mieszkania Atlasa, a potem w szeregi grupy, co zaowocuje wieloma budzącymi salwy śmiechu scenami. Jeśli chodzi o Dylana Rhodesa (Mark Ruffalo) w dalszym ciągu robi to, co umie najlepiej – dzielnie „pracuje” dla FBI.
W końcu nadchodzi moment, gdy otrzymują upragnione zadanie. Oczywiście zamierzają przebić dokonania z przeszłości, ta jednak bynajmniej nie pozostała gdzieś hen za nimi. Wsadzony za kratki Thaddeus Bradley (Morgan Freeman) wcale nie zamierza spokojnie tam siedzieć. Wielbiciele talentu Michaela Caine’a zapewne ucieszą się, że Arthur Tressler powróci, pałając chęcią zemsty (naturalnie, jak to on, na kostyczną angielską modłę). Czterej Jeźdźcy będą mieli do czynienia także z innym czarnym charakterem – Walterem Mabrym – w której to roli wystąpił osobnik raczej niebudzący skojarzeń z tego typu personami, czyli Daniel Radcliffe. Przy okazji nowej rozgrywki wyskoczy jocker z dawnych dni Merritta w postaci... jego diabolicznego (w każdym razie tak chciałby być postrzegany) brata bliźniaka, który ma zamiar zostać również nemezis naszego mentalisty. Dodajmy, że problemy związane z przeszłością Dylana są wciąż rozwijane, podobnie jak kwestia organizacji Oko. Jak widać, składniki fabuły Iluzji 2 to prawdziwy tygiel iście wybuchowych elementów. I tak też się dzieje – akcja pędzi na złamanie karku po splątanych ścieżkach niczym rollercoaster w lunaparku, a iluzja goni iluzję, w pewnym momencie doganiając nawet samych iluzjonistów. Ekipa nieraz znajdzie się w kropce, zaskoczona rozwojem wydarzeń i zmuszona do działań defensywnych. Wszystko to zgodnie ze złotą zasadą magików: Im uważniej patrzysz, tym mniej widzisz i tym łatwiej cię oszukać.
Można by sądzić, iż skoro fabuła Iluzji 2okazała się jeszcze bardziej zakręcona i na swój sposób pomysłowa od zamysłu przedstawionego w poprzedniej odsłonie, to będziemy mieć do czynienia z lepszym filmem. Otóż nie jest to takie proste. Przede wszystkim otrzymujemy nieco inny film, z inaczej rozłożonymi akcentami. Zmiana reżysera z Louisa Leterriera na Jona M. Chu zapewne miała tu kluczowe znaczenie. W obu częściach bardzo ważną funkcję pełni humor, myśl przewodnia – magik musi być inteligentniejszy od innych ludzi – oraz założenie, iż kulisy magicznych sztuczek są widzom niemal na bieżąco tłumaczone, by mieli pełniejszy wgląd w cudowność spektaklu i jeszcze lepszą zabawę, obserwując, jak ci „źli” gonią w piętkę. Humor obecny w obrazie Chu wydaje się znacznie bardziej slapstickowy i rubaszny niż u Leterriera. Co do stopnia komplikacji i wspomnianej myśli przewodniej – pewne scenariuszowe rozwiązania są co najmniej problematyczne, by nie rzec, mocno naciągane. Same iluzje i prestidigitatorskie triki są znakomite, wręcz zapierają dech, ale kilka scen (a zwłaszcza jedna bardzo wyeksponowana i mająca kluczowe znaczenie dla rozwoju akcji) - choć są udane pod względem artystycznym - kuleje pod względem logicznym. Widać, że scenarzyście (Edowi Solomonowi) i reżyserowi zależało przede wszystkim na oszołomieniu odbiorcy nawet kosztem spójności.
Cóż, „więcej” nie zawsze znaczy „lepiej”. Szkoda również, że twórcy pominęli choćby próbę wyjaśnienia, co się stało z agentką Almą Dray (Melanie Laurent), natomiast o Henley ledwie wspomnieli, także na dobrą sprawę niczego nie wyjaśniając. Kto wie, może ta tajemniczość jest uzasadniona i obie panie powrócą w części trzeciej? Gdyż biorąc pod uwagę bezsprzeczny sukces obu Iluzji, należy założyć, że prędzej czy później takowa powstanie. Inną sprawą mogącą budzić ambiwalentne uczucia są motywująco-dydaktyczne wstawki w stylu: Myślą, że wygrali, ale my mamy coś, czego oni nie mają, na pewno sobie poradzimy, przecież mamy siebie, będziemy działać jak jedno…. Pod koniec dodano jeszcze tani dydaktyzm, czyli coś, czego w filmie Leterriera nie było. I po co takie głaskanie i odbiorców, i postaci po główce rodem z kina familijnego? Nastąpiła przez to pewna infantylizacja obrazu.
Za to, jeśli chodzi o aktorstwo, jest się czym zachwycać. Mark Ruffalo przekonująco odgrywa ośmieszonego funkcjonariusza, któremu Czterej Jeźdźcy dokopali tak mocno, iż spadł z wysokiego konia swej kariery, i teraz usiłuje odzyskać reputację tak rozpaczliwie, że aż stał się niezgułowatym wcieleniem rozpaczy. Naturalnie, tylko po to, by w newralgicznych chwilach objawić się jako mistrz iluzji, zręczny intrygant i oczywiście lider ekipy, którego nie da się tak łatwo wysadzić z siodła. Woody Harrelson daje wspaniały popis w podwójnej roli. Błazen mentalista kontra infantylny, zadufany w sobie pajac z kompleksami wobec bliźniaka – to musiało rozbawić aktora, a w każdym razie wygląda, jakby doskonale się bawił, przedstawiając ową absurdalną sytuację. Dave franco i Lizzy Caplan, wcielający się w najmłodszych członków drużyny, tworzą ujmujący, dynamiczny i mocno komediowy duet, z kolei Jesse Eisenberg jak zwykle daje wyraz talentowi do portretowania nieco autystycznych i socjopatycznych osób. Bardzo dobrze poszło Danielowi Radcliffe’owi, który potrafił oddać na ekranie znerwicowany wir kompleksów, a zarazem rozwydrzonego narcyza sycącego się własnym domniemanym geniuszem – chłopaka, który marzył, by być taki jak Czterej Jeźdźcy, i nie miał pewności, czy bardziej chce ich zniszczyć, czy być przez nich podziwiany. Morgan Freeman i Michael Caine to klasa sama w sobie – patrzeć na nich zawsze jest przyjemnie. Nie rozczarowała też Tsai Chin w roli właścicielki sklepu z magicznymi gadżetami, ale jej filmowy wnuk (Jay Chou) mógł się ciut bardziej postarać.
Iluzja 2 to fajny, trzymający w napięciu film. Trochę przekombinowany i charakteryzujący się nieco bardziej obcesową formą dowcipów niż część poprzednia, ale wciąż interesujący i zapewniający solidną rozrywkę. Konstrukcja fabuły opierająca się na niespodziance, porządna praca aktorów, dobrze wpadająca w ucho muzyka „opowiadająca” o śmiałych czynach i magii powalającej złych korporacyjnych gigantów, spektakularne sceny – chociażby cyrkowe sztuczki używane jako broń w bijatyce albo doprowadzona do absurdu liczba prób hipnozy w każdej możliwej sytuacji – dające widzowi sporo frajdy. To wszystko sprawia, że ten, kto uda się na seans, bynajmniej nie pożałuje, ale ta odsłona ma garść mankamentów, które w oczach co bardziej wybrednych odbiorców sytuować ją będą poniżej części pierwszej.