Dynasty Warriors Origins to świetny sposób na to, aby spróbować przyciągnąć do serii zupełnie nowych graczy. Okazuje się, że szansa na to jest i to spora, ale...
Z grami z gatunku Musou jest tak, że albo uwielbia się je do totalnie, albo kompletnie nie widzi się w nich elementów na tyle interesujących, aby po nie sięgnąć. I co ciekawe nawet fakt, że przez te wszystkie lata mimo różnych ocen recenzentów nadal mocno utrzymują się oraz mają swoje oddane grono fanów.
Dynasty Warriors Origins ma być dla serii tak naprawdę tym, czym Yakuza 0 dla fanów Kazumy Kiryu – prequelem, który z jednej strony ma podłechtać weteranów rozstawiania żołnierzy przeciwnika po kątach na polu bitwy, a z drugiej sposobem na zainteresowanie serią nowych graczy. Przecież jeśli nie sięgną po poprzednie gry z serii, to jest duża szansa na to, że nowe gry będą chcieli ogrywać. Ewentualnie otworzy to możliwość tworzenia remasterów czy remake’ów.
Czy to się udało? Powiedziałbym, że nawet lepiej niż myślałem, choć można mieć cały czas wrażenie, że można było z tego wszystkiego wyciągnąć nieco więcej głębi znanej z poprzednich gier.
Dobrze znane klimaty i sporo do odpakowania po drodze…
Cały czas grając w Dynasty Warriors Origins próbowałem sobie odpowiedzieć na bardzo proste pytanie: „W jakim stopniu muszę wiedzieć o co chodzi, aby dobrze się bawić?”. I odpowiedzi jest kilka.
Jeśli założymy, że graliście w poprzednie części Dynasty Warriors, to takie „origin story” bohaterów tego świata przyjmiecie z delikatnym uśmiechem na ustach, a ewentualne twisty nie będą aż tak szokować. Po prostu pewne rzeczy wydarzyć się po prostu muszą tak, jak pierwsze spotkanie Kazumy Kiryu i Goro Majimy – te wszystkie późniejsze legendarne pojedynki i bitwy to zupełnie inna historia.
Z drugiej strony jeśli nie graliście w Dynasty Warriors, ale kojarzycie klimat historii ze świata Trzech Królestw, to właściwie również dacie radę ze zrozumieniem powiązań między bohaterami oraz ideom, które przyświecają ich wizji tego świata. Co prawda nadal możecie być przytłoczeni liczbą postaci, które przewiną się przez historię, ale z czasem ich zrozumienie będzie coraz łatwiejsze. Tym bardziej, że główny bohater Dynasty Warriors Origins w teorii jest „człowiekiem spoza układu”, więc o wyrobienie sobie ewentualnych ulubieńców z poszczególnych stron konfliktu będzie łatwiejsze.
Najtrudniej będą mieli natomiast ci, których ani pierwszy podpunkt, ani drugi podpunkt nie obowiązuje. O ile na początku można mieć wrażenie, iż ma się kontrolę nad rozumieniem kto jest kim, to z czasem, gdy obok władców frakcji oraz ich najbliższych sprzymierzeńców zaczynają się pojawiać kolejni wojownicy… sytuacja staje się coraz trudniejsza. Na szczęście z czasem przychodzi pewna stabilizacja, ale o tym mówić dalej nie będę, bo spoilerów przecież nie chcemy.
Najważniejsze jednak jest to, o czym wspomniałem chwilę wcześniej – prowadzony przez gracza główny bohater to postać spoza tego dość poplątanego towarzystwa, która właściwie nie pamięta dlaczego jest nazywana Strażnikiem Pokoju oraz postacią, która mocno wpłynie na późniejszą przyszłość Królestwa Han. Krok po kroku na początku jako najemnik, a z czasem jako coraz ważniejszy dowódca nie tylko poznajemy historię poszczególnych bohaterów, ale również dowiadujemy się coraz więcej na temat własnej przeszłości. A wszystko to przeplatane mniejszymi lub większymi bitwami, w których bierzemy udział ucząc się również jak zarządzać tym wszystkim w czasie rzeczywistym.
Oczywiście rozwalanie żołnierzy oraz ich przywódców liczonych w tysiącach w zestawie.
I tak podzieloną rozgrywkę na część fabularną, bitewną oraz eksploracyjną (podróżowanie po mapie, szukanie dodatkowych zadań itp.) otrzymujemy w Dynasty Warriors Origins, a całość jest mimo początkowego chaosu dość prosto poukładana i prowadzi gracza z punktu A do punku B będąc również grą bardziej skrojoną pod dzisiejszego gracza. Nie oznacza to jednak, że przebicie się przez to kampania jest nagle krótsza, bowiem pokonanie jej w trybie Story Mode zajęło mi jakieś 36 godzin z czyszczeniem mapy (zdobywanie dodatkowych straży do bitew, zbieranie kryształów pod gemy itp.), a i zapominając się w trakcie bitwy, że są pewne rzeczy do zrobienia również sprawiało, iż trzeba było wrócić do odpowiedniego punktu z tych 20-30 minut ciągłej walki. Dodając do tego kilka wyborów fabularnych jest szansa, że przy Dynasty Warriors Origins spędzicie całkiem sporo czasu, a syndrom jeszcze jednej bitwy wchodzi tutaj z niebywałą łatwością – nic bowiem tak dobrze nie rozluźnia jak starcia wszyscy na jednego… gdzie to ten jeden jest największym zagrożeniem.
Niby prościej lepiej, ale…
Rozkładając wszystko na czynniki trzeba powtórzyć to, o czym wspomniałem nieco wyżej – w odróżnieniu od poprzednich odsłon Dynasty Warriors najnowsza gra jest na wielu płaszczyznach o wiele prostszym do okiełznania doświadczeniem począwszy od tego jak rozwijamy naszego bohatera po przechodzenie od misji do misji.
Całość bowiem opiera się w największym stopniu na zdobywaniu kolejnych poziomów doświadczenia we władaniu bronią, późniejszym zdobywaniu punktów umiejętności i wydawaniu ich w drzewkach, jak również tworzenia buildu składającego się z odpowiedniej broni, zestawu umiejętności oraz doboru amuletów. Jeśli jeszcze dorzucimy do tego możliwość synergii z innymi bohaterami (o tym za chwilę) oraz łączenia ataków musou z extreme musou… to wychodzi z tego dość zaawansowana do czyszczenia zabawa, w której zakopią się ci, którzy krok po kroku lubią mieć zero ewentualnych zadań w swoich tabelkach ze zleceniami.
I teraz z jednej strony to uproszczenie łapania poziomów oraz umiejętności poprzez kolejne poziomy specjalizacji nie wyklucza grindu – ten się pojawia i o ile korzystanie np. z Podao czy włóczni nie wyklucza zdobywania poziomów na innych specjalizacjach. Co prawda tego doświadczenia wpada mniej, ale zawsze ono wpada i nawet w późniejszych etapach rozgrywki wychodziło tak, aby mniej więcej być na podobnym poziomie doświadczenia, który niezbędny jest do rozpoczęcia bitwy.
Nie mniej jednak najważniejsza w tej zabawie jest strategia w trakcie bitew, kontrolowanie mapy oraz tego, co mówią inni dowódcy nawet będąc w ferworze walki słuchając nowych aranżacji kultowych utworów takich jak EVE czy ARENA. Podobnie jak kontrolowanie morale oraz wykonywanie zadań, które mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść, bowiem dobre samopoczucie żołnierzy to nie wszystko.
GramTV przedstawia:
Największym jednak minusem tego rozwiązania jest fakt, że czasami pozostawienie niektórych wojaków na polu bitwy z myślą, że raczej sobie powinni poradzić (zwłaszcza, gdy chodzi o główne postacie w Dynasty Warriors Origins) z dowódcami niższego szczebla… może się okazać zgubne. Koniec końców wtedy zmuszeni jesteśmy do tego, aby biegać od punktu do punktu czyszcząc poważniejsze zagrożenie nawet, gdy jesteśmy tuż po wykonaniu manewru dającego naszej armii konkretną przewagę czy nawet prawie wygraną.
Innym problemem jest duża powtarzalność w przypadku niektórych starć pobocznych i o ile jestem w stanie zrozumieć fakt konieczności używania tych samych elementów krajobrazu czy założeń misji, tak wykonywanie konkretnej czynności pięć czy sześć razy może już nużyć. Zwłaszcza, gdy chcemy zwiększyć nasze możliwości bojowe większą armią przyboczną, podbiciem poziomu specjalizacji czy wykonaniu zadań związanych z wykonaniem konkretnych ataków za punkty umiejętności. I właściwie tak źle, i tak nie za dobrze, gdy jednak te poziomy warto nabijać pod późniejsze starcia… a koniec końców ten grind, jeśli nie lubi się czyszczenia mapy, będzie męczył. Na szczęście zdobywanie nowej, lepszej broni jest z czasem łatwiejsze nie wymaga przekopywania sklepów w miastach w poszukiwaniu czegoś na kolejnych rangach.
I tutaj pojawia się ostatni element zabawy, czyli tworzenie relacji z kapitanami, których spotykamy w trakcie bitew. I nie mówię tutaj o tych, którzy są naszymi sprzymierzeńcami, a również o tych, którzy działają w armiach przeciwnika. Przecież nie każdy w tym świecie musi być praworządnie zły – jest wiele odcieni szarości, przedziwnych koneksji, a pewien szacunek za umiejętności pokazane w trakcie bitew również się tutaj objawia.
Dzięki poznawanym historiom oraz wykonywaniu dodatkowych zadań możemy podbijać poziom relacji, a co za tym idzie również wykorzystywać specjalne ataki po tym, gdy ktoś jest w pobliżu. Może się bowiem okazać, że jeden po drugim będziemy mogli w świetny sposób łączyć kombinacje ataków, a całość finezyjnie wykończyć Extreme Musou Attack, który zmiecie z pola bitwy kilkaset żołnierzy. I o ile oznacza to konieczność oglądania wielu cutscenek, to warto je czyścić po to, aby mieć to dodatkowe wsparcie w trakcie bitew.
Coś kosztem czegoś…
Dużym plusem Dynasty Warriors Origins jest fakt, że w jakimś stopniu udało się pogodzić przyjemną dla oka grafikę z możliwością zaprezentowania bitew na naprawdę dużą skalę. A żeby było jeszcze ciekawiej, to gra pozwala na dostosowanie ustawień graficznych nie tylko pod względem ustawień jakości oraz wydajności, ale również docelowej liczby klatek, którą będzie próbowała osiągnąć.
Oznacza to, że da się skalibrować wszystko tak, aby gra działała np. w trybie jakości 60 FPS z delikatnymi spadkami klatek przy bardzo dużym natężeniu efektów oraz jednostek na ekranie, ale również spróbować wycisnąć 120 FPSów w przypadku PlayStation 5 oraz ekranów, które je obsłużą. Nie mniej jednak oznacza to również pójście na pewne kompromisy związane chociażby z tym, jak prezentuje się otoczenie. Ot taka uroda właśnie tego rozwiązania, w którym tysiące jednostek mieszają się ze sobą.
Natomiast co do dźwięku, to tak jak wspomniałem wcześniej – największym zaskoczeniem były nowe aranżacje dobrze znanych utworów z poprzednich gier z serii, a rockowe riffy w porównaniu z efektowną młócką wręcz uzależniają od siebie. Dlatego też, mimo pewnego grindu podobnych do siebie misji… to nie męczył on aż tak bardzo głównie dzięki muzyce połączonej z rozgrywką. Chociaż niestety dzięki temu o wiele trudniej było się skupić na kwestiach wypowiadanych przez bohaterów. Ot taka drobnostka.
Dynasty Warriors Origins to dobre, nowe otwarcie dla tej serii
Przed ogrywaniem Dynasty Warriors Origins spróbowałem zagrać w Dynasty Warriors 9 i o ile sama formuła mi się podobała, a brak pewnych erpegowych elementów w nowej grze trochę mi ciążył na duszy… to trzeba przyznać, że ostatecznie bawiłem się w Origins lepiej. Głównie przez to dostosowanie całości pod dzisiejsze standardy z wieloma pozytywnymi oraz negatywnymi aspektami tego rozwiązania.
Wprowadzenie nowego bohatera oraz przedstawienie dobrze znanych historii z innej perspektywy daje odrobinę powiewu świeżości, a całość jest stworzona tak, aby zachęcić gracza do poznania każdej z nich. Oznacza to nic innego, jak dobrych kilkadziesiąt godzin zabawy w lubianym przez wielu settingu, w którym każda kolejna bitwa uzależnia coraz bardziej. Z drugiej strony można byłoby wymagać nieco więcej różnorodności w kwestii zadań pobocznych niekoniecznie od strony zadań do wykonania (te dodatkowe oraz walki z kapitanami są na plus), a zmiennych warunków pogodowych, innych układów map czy też mieszanek wojowników do pokonania.
Inną sprawą jest również zupełnie inne podejście do kwestii rozwoju prowadzonego przez nas bohatera i o ile uproszczenie tego systemu oraz nowocześnienie go poprzez zachęcenie do eksperymentowania różną bronią jest fajny, tak może brakować większego wpływu na poszczególne statystyki i ulepszenia. Z kolei co do bitew to zwyczajnie trzeba nauczyć się tego zarządzania w czasie rzeczywistym oraz, co najważniejsze, słuchać o czym rozmawiają poszczególni przywódcy. Nie zawsze bowiem sami będziemy w stanie wygrać dane starcie mając najlepszy możliwy build czy rozwinięte relacje z kapitanami.
Czy można było zrobić coś lepiej? Myślę, że na pewno nieco bardziej rozbudowane, erpegowe zarządzanie bohaterem oraz relacjami byłoby głębszym i ciekawszym doświadczeniem. Z drugiej strony cały czas miałem wrażenie, iż twórcy nie chcieli przedobrzyć – gra i tak jest na swój sposób dość rozbudowana na tyle, aby nowym dać odpowiednie wprowadzenie do serii na dość długim dystansie biorąc pod uwagę wszystkie możliwości. Dlatego też już za sam stosunek ceny do długości rozgrywki można byłoby Dynasty Warriors Origins rozważyć, a i sama gra jako wstęp do tego świata sprawdza się dość dobrze. Szkoda tylko, że formuła rozgrywki poniekąd wyklucza kooperację… akurat młócenie takich ilości żołnierzy kijem w dobrym towarzystwie sprawdziłoby się znakomicie.
Czy to wystarczy, aby przekonać niezdecydowanych? Trochę wątpię, choć nadzieja na to zawsze jest. Z kolei fani serii będą się bawić tak samo dobrze, jak to dawniej bywało.
8,0
Dobre nowe otwarcie dla Dynasty Warriors, chociaż brakuje tutaj tego głębszego erpegowego sznytu.
Plusy
Zupełnie nowy bohater wśród dobrze znanych bohaterów Dynasty Warriors
Mimo wielu uproszczeń dla nowych graczy dużo zabawy dla weteranów, zwłaszcza na wyższych poziomach trudności.
Możliwość poprowadzenia historii na kilka sposobów, budowanie relacji z innymi dowódcami w tym świecie.
Trochę eksperymentowania z umiejętnościami władania różnymi brońmi oraz stylami walki.
Wielkie bitwy, gdzie jeden przeciwko setkom czy tysiącom przeciwników to miód dla tych, którzy zawsze chcieli speniać swoje sny o potędze.
Świetna muzyka i wiele możliwości graficznych, abydostosować wszystko pod siebie.
Minusy
Coś kosztem czegoś - płynność w wielkich bitwach kosztem szczegółowych elementów graficznych.
Jednak tych erpegowych elementów z poprzednich Dynasty Warriors mogłoby być więcej.
Powtarzalność map oraz zadań z misji pobocznych może momentami nudzić. Zwłaszcza, gdy zbieramy żołnierzy do gwardii...
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!