Jezus Maria, ile tu dobra! Hmm, no nie, w sumie niekoniecznie Jezus i Maria od razu. O Allahu, ile tu dobra! Ech, też nie tak. Kali Ma, shakti deh, by znieść to, ile tu dobra! No i znów nie. To może... o światły Buddo, wejrzyj w Civilization VI i obacz, jakże mało tu cierpienia. Jak w nirwanie prawie. Uch, no dobra, dajmy sobie spokój z tymi religiami. Każdy sobie wybierze jaką będzie chciał. Ja akurat grałem Hiszpanami, więc sami wiecie, decyzja była dość oczywista. Katolicyzm i do przodu, nawracać ludy zamorskie siłą, albo bardzo dużą siłą. Siłą pieniądza głównie. Tak się bowiem zabawnie składa, że ci podli Hiszpanie, pomijając ich konkwistadorów i nadgorliwych inkwizytorów, to są świetni żeglarze. I skubani mają takie plusy do handlu morskiego, że nic tylko brać ich na archipelagi i przerwach między klęczeniem tudzież leżeniem krzyżem w katedrze, liczyć kochane pieniążki płynące do skarbca wartkim strumieniem.
Civilization VI wydaje się być tym, na co wszyscy fani serii dzielnie, ufnie, pokornie czekali od lat. Od pierwszego wejrzenia zachwyca.