Zmiany na lepsze - recenzja Final Fantasy XV

Jakub Zagalski
2016/12/04 10:00
5
0

Final Fantasy, na które warto było czekać.

Zmiany na lepsze - recenzja Final Fantasy XV

Ekran początkowy pojawiający się po uruchomieniu Final Fantasy XV sugeruje, że to gra skierowana zarówno do fanów, jak i zupełnych nowicjuszy. Sqaure Enix faktycznie zrobiło wszystko, by zadowolić jak największe grono odbiorców, co z jednej strony oznacza wprowadzenie rewolucyjnych zmian w systemie walki czy eksploracji, z drugiej zaś pozostawienie licznych smaczków i nawiązań do poprzednich gier, które zostaną dostrzeżone przez graczy wychowanych na odsłonach serii z jedną cyfrą w nazwie. Trudno powiedzieć, komu bardziej przypadnie do gustu efekt końcowy, ale co do jednego nie mam wątpliwości - Final Fantasy XV to najciekawszy krok w historii tej serii od dawien dawna, która zbyt długo bazowała na remake'ach, remasterach i niepotrzebnych sequelach. Final Fantasy XV nie jest grą, którą wypada poznać, ale taką, z którą autentycznie chce się spędzić dziesiątki godzin.

Panicz na wydaniu

W opozycji do pierwotnych planów Final Fantasy XV, które jako Final Fantasy Versus XIII miało współtworzyć cykl Fabula Nova Crystallis razem z Final Fantasy XIII i Final Fantasy Agito XIII (przemianowane później na Type-0, które miałem okazję recenzować jakiś czas temu), nie pozostawia złudzeń, że wyznaczenie nowego kierunku dla tej produkcji było świetnym posunięciem. „Piętnastka” powiązana z innymi grami serii nicią nostalgii i mniej lub bardziej subtelnych odniesień angażuje fanów, a zarazem nie odpycha nowicjuszy.

Początkowa narracja jest bardzo przejrzysta i skupia się na księciu Noctisie, który wraz z trzema wieloletnimi przyjaciółmi wyrusza w podróż do narzeczonej, by zawrzeć z nią politycznie pożyteczne małżeństwo. Lady Lunafreya, mająca stanąć z nim na ślubnym kobiercu, nie jest anonimową kandydatką wybraną przez króla Regisa, ojca Noctisa (ostrzegam, że FFXV obfituje w łacińskie nazwy) – przyszli małżonkowie znają się bowiem od dzieciństwa i łączy ich wyjątkowa więź, więc w gruncie rzeczy podróż do kraju Luny trudno nazwać przykrym obowiązkiem następcy tronu. Wyprawa w towarzystwie trzech przyjaciół: dojrzałego i zawsze opanowanego Ignisa, nadpobudliwego i beztroskiego Prompto oraz dzielnego Gladiolusa, przestaje być sielanką nie tylko przez awarię samochodu (jeden z najlepszych motywów otwierających grę w historii epickich historii), ale przede wszystkim z powodu tragedii, do jakiej dochodzi w ojczyźnie Noctisa.

Nie zdradzając szczegółów fabularnych, Noctis, Prompto, Ignis i Gladiolus zamiast myśleć o wieczorze kawalerskim muszą się odnaleźć w nowej sytuacji politycznej i znaleźć sposób na przeciwstawienie się ekspansjonistycznym zapędom pewnego imperium. Otwarta walka z przeważającymi siłami wroga nie jest możliwa, dlatego też Noctis wraz z towarzyszami broni podąża śladami sprzymierzeńców, rośnie w siłę i szuka sposobu na przeciwstawienie się najeźdźcy.

Nie tylko gra

Główny wątek Final Fantasy XV jest do pewnego momentu całkiem zrozumiały i łatwy do śledzenia, jednak osoby, które nie wiedzą o istnieniu okołogrowej otoczki przygotowanej przez Square Enix, mogą niekiedy popadać w konsternację. Trzeba bowiem pamiętać, że premierę „piętnastki” poprzedziła premiera pełnometrażowego filmu Kingsglaive: Final Fantasy XV oraz miniserialu anime Brotherhood: Final Fantasy XV (do obejrzenia w całości na Youtube).

Obie produkcje filmowe stanowią wprowadzenie do świata gry, nakreślają kontekst wielu późniejszych sytuacji i choć można rozpocząć zabawę z Final Fantasy XV bez ich znajomości, to jednak warto poświęcić jeden wieczór na seans, by móc w pełni cieszyć się fabułą gry.

Przeniesienie części narracji na utwory nieobecne w grze jest oczywiście bardzo ryzykowne, gdyż gracze nieznający treści filmów automatycznie tracą pewien kontekst. Z drugiej strony, Final Fantasy XV jest fabularnie na tyle spójne i dobrze opowiedziane, że można przymknąć oko na niektóre niedopowiedzenia i w dalszym ciągu czerpać przyjemność z poznawania historii. Jeżeli jednak macie okazję obejrzeć film i serial przed zagraniem, to nie zastanawiajcie się dwa razy i po prostu to zróbcie. Wiedza wyciągnięta z seansu później zaprocentuje lepszym doświadczeniem.

Chłopaki w podróży

Na przekór gatunkowym standardom, mówiącym o tym, że przed wyruszeniem w podróż należy zebrać drużynę, Final Fantasy XV od samego początku stawia na domyślny kwartet świetnie uzupełniających się bohaterów. Mimo że Noctis spotyka na swojej drodze wielu mniej lub bardziej skłonnych do współpracy NPC-ów, historia, a tym samym rozgrywka koncentruje się na księciu i jego trzech wiernych towarzyszach broni. Dzięki takiemu podejściu w Final Fantasy XV mamy do czynienia z nakreśleniem niezwykłej (szczególnie jak na tę serię) relacji między bohaterami, którzy znają się od lat, żartują między sobą, gadają o wszystkim i o niczym. To prawdziwy powiew świeżości i zdecydowanie miła odmiana od tych wszystkich wydumanych charakterów formujących drużynę tylko po to, by po raz kolejny uratować świat przed zagładą.

Noctis, Prompto, Gladiolus i Ignis w licznych rozmowach pokazują się od ludzkiej strony – to nie są bohaterowie wycięci z kartonu, ale osoby, które nie odzywają się tylko po to, by wyrecytować ważną z punktu widzenia fabuły kwestię. Wręcz przeciwnie, słuchając ich luźnych pogaduszek dowiemy się masy drobiazgów, które faktycznie kreślą charakter rozmówców: mówienie o tym, dlaczego Ignis nosi okulary, albo czemu Gladiolus zawsze siada na tylnej kanapie jest teoretycznie mało znaczącym szczegółem, jednak takie drobiazgi budują więź z bohaterami. Wbrew pozorom to ogromna zaleta Final Fantasy XV, której ze świecą szukać w poprzednich odsłonach.

Świat stoi otworem... prawie

GramTV przedstawia:

Jeżeli tak jak ja macie mieszane uczucia względem Final Fantasy XIII, które przez ponad 20 godzin (serio, u mnie na liczniku było dokładnie 26) ciągnęło gracza przez korytarzowy świat i modliliście się o większą swobodę w wydeptywaniu własnych ścieżek, to Final Fantasy XV przywitacie z otwartymi ramionami. Fabuła „piętnastki” niemal od razu wrzuca nas do sporych rozmiarów piaskownicy i pozwala robić to, na co mamy ochotę. Oczywiście gra Square Enix pod względem swobody działania nie stoi na tej samej półce co produkcje Bethesdy czy Wiedźmin 3, jednak jak na standardy Final Fantasy „piętnastka” jest zdecydowanie bliżej idei otwartego świata wypełnionego sidequestami niż liniowe poprzedniczki z kilkoma możliwościami skoku w bok.

Wchodząc do baru czy restauracji i zagadując z NPC-em zza lady, mapa okolicy momentalnie zapełnia się znacznikami miejsc, które warto odwiedzić, a na liście potworów do ubicia roi się od kuszących wyzwań. Minigry, wyścigi Chocobo, opcjonalne lochy, kopanie skarbów, łowienie ryb, zbieranie produktów spożywczych to tylko część atrakcji, które potrafią skutecznie (i na długo) odciągnąć od głównego wątku. Do tego dochodzi cała masa zadań pobocznych polegających na przyniesieniu czegoś z punktu A do B lub ubicia jakiegoś szczególnie napastliwego stwora. Niby rutyna i sztampa, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem sobie odmówić wykonania chociaż kilku tego typu wyzwań przed dotarciem do czerwonego wykrzyknika na mapie, oznaczającego misję fabularną.

Final Fantasy XV zachęca na każdym kroku do robienia zadań pobocznych, które są sensownie wpisane w główną ideę eksploracji półotwartego świata. Noctis z ekipą od początku porusza się luksusowym kabrioletem, Regalią, którą trzeba co jakiś czas tankować (jeżeli nie wykupimy odpowiedniego ulepszenia) i która jest wyjątkowo ograniczona pod względem interakcji. Krótko mówiąc, gracz odpowiada za gaz, hamulec, zawracanie i skręcanie na skrzyżowaniach, więc jeżeli marzycie o swobodnej jeździe niczym w sandboksach Rockstara, to wróćcie do GTA. Z mojego punktu widzenia nie jest to wadą, gdyż każda dłuższa podróż (istnieje opcja fast travel do wcześniej odkrytych miejsc) pozwala wsłuchać się w bohaterów i, o czym wcześniej była mowa, zżyć się z nimi. Jazda jak po sznurku serio nie była dla mnie żadnym problemem. A jeżeli marzy nam się swobodne przemieszczanie po rozległym terenie i bezdrożach, to zawsze można dosiąść chocobo.

Z tego środka transportu korzystałem bardzo często, gdyż przemierzanie wielu kilometrów na piechotę byłoby wyjątkowo irytujące. A trzeba przyznać, że wycieczki do odległych krańców regionu są częstym obowiązkiem. Każdy początkujący podróżnik musi przy tym pamiętać o kilku podstawowych założeniach. Po pierwsze, kluczowe dla naszych wypraw są obozowiska i noclegi typu hotele, motele, przyczepy kempingowe. Śpiąc pod namiotem można przede wszystkim przeczekać noc, kiedy na żer wychodzą wyjątkowo potężne bestie, potrenować, a dodatkowo zjeść kolację. Jedzenie przygotowane przez Ignisa wpływa na zwiększenie poszczególnych statystyk następnego ranka (np. dostajemy +400 do maksymalnego HP, zwiększamy siłę o 50 itd.). Nocowanie w obozie jest więc kluczowe przed jakimkolwiek trudniejszym questem, który czeka na nas w okolicy. Z drugiej strony, spanie w budynku dodaje nam mnożnik zdobytego doświadczenia (np. spanie w motelu to x1.5, a w przyczepie x1.2), które nota bene nie rozwija naszej postaci automatycznie po zabiciu potwora czy zrobieniu questa. Aby „wykorzystać” zdobyte EXP, trzeba zrobić przerwę na spanie. Tak po prostu.

Final Fantasy XV może się pochwalić rozległym i półotwartym światem (niektóre przejścia i regiony są zablokowane „fabularnie”), który rozpościera się przed graczem od samego początku. Trzeba jednak mieć świadomość, że w drugiej połowie gry główny wątek ciągnie Noctisa po znacznie bardziej liniowych poziomach. 13 rozdział, który ciągnie się w nieskończoność i wykorzystuje wciąż te same elementy do budowania potwornie nużącego labiryntu, śni mi się po nocach. Ten fragment "piętnastki" zapamiętam na długo. I nie będzie to dobre wspomnienie. Tym niemniej wszyscy miłośnicy otwartych przestrzeni i zadań pobocznych, którzy narzekali na brak tych elementów w poprzednich częściach, będą usatysfakcjonowani „piętnastką”.

Do boju!

Jeszcze kilka lat temu nie potrafiłem sobie wyobrazić Final Fantasy bez turowej walki ze strategicznym wybieraniem komend ataku, obrony itp. Dzisiaj, po kontakcie z Final Fantasy XV, któremu bliżej pod tym względem do action RPG, nie wyobrażam sobie powrotu do czekania na swoją turę. System walki w „piętnastce” sprowadza się do kontrolowania Noctisa, który może atakować (trzymanie kółka na padzie od PlayStation 4) lub robić uniki/bloki kwadratem. Poruszanie się po mapie nie jest niczym ograniczone i jeżeli wyjdziemy poza zasięg przeciwnika, ten przestaje nas atakować. Kluczowym elementem jest ponadto wykorzystanie trójkąta do robienia tzw. warpów, czyli teleportacji. Lokując się na przeciwniku można wykonać warp strike, albo rozejrzeć się po okolicy i przytrzymać trójkąt, by teleportować się do strategicznego miejsca (kamień, słup, jakaś platforma itp.). Wisząc w takim punkcie odnawiamy pasek Many, życia i planujemy kolejny ruch, co jest bardzo istotne przy trudniejszych potyczkach.

Noctis korzysta z jednej z czterech broni, które zmieniamy w locie za pomocą strzałek kierunkowych. Miecze, sztylety, lance czy magia działa różnie na różnych przeciwników, więc żonglowanie orężem jest nie tyle przydatne, co bardzo istotne. O ile działania broni białej i palnej nie trzeba szczegółowo wyjaśniać, to system magii wymaga paru zdań omówienia. I krytyki. Magia w Final Fantasy XV opiera się na trzech żywiołach: ogniu, błyskawicy i lodzie, z których własnoręcznie przygotowujemy zaklęcia. Źródłem magii są obecne na świecie kamienie – swoiste surowce, z których wysysamy potrzebną energię. Żywioły możemy mieszać ze sobą lub z przedmiotami (potiony, eliksiry itp.), co przekłada się na osiągnięcie różnych efektów. Na przykład lód zmieszany z potionem daje Blizarrę, która nie tylko zamraża przeciwnika, ale także leczy Noctisa. Sam motyw przygotowywania autorskich czarów jest fajny w założeniu, jednak w praktyce wypada to słabo. Często po prostu nie chciało mi się wchodzić do menu i mieszać składników, by w trakcie walki rzucić magiczny granat (wciskając guzik ataku musimy ręcznie nacelować czar) i liczyć się z tym, że porazi on moich kompanów. Rzucenie czaru na „dzień dobry”, kiedy reszta chłopaków jeszcze nie dobiegła do wroga, jest dobrym pomysłem, ale później, gdy dochodzi do zwarcia, czary są po prostu nieopłacalne, bo mogą wyrządzić zbyt duże szkody w naszych szeregach.

Walka w Final Fantasy XV jest szybka, widowiskowa i satysfakcjonująca. Kierowanie wyłącznie Noctisem nie jest bolączką (można wydawać chłopakom komendy specjalnego ataku), gdyż Ignis, Prompto i Gladiolus radzą sobie na polu bitwy całkiem sprawnie. W odpowiednich sytuacjach odpalają popisowe ataki drużynowe, pomagają sobie nawzajem i czuć, że są prawdziwą podporą, a nie kulą u nogi.

Rośnij w siłę

W kwestii rozwoju postaci, poza oczywistym nabijaniem punktów doświadczenia, „piętnastka” postawiła na kilka drzewek, podzielonych na takie kategorie jak eksploracja, walka, magia, techniki specjalne itp. Walutą ulepszeń są punkty AP, które zdobywamy na rozmaite sposoby. Nota bene, początkujący gracz powinien skupić się na drzewku eksploracji i wykupić ulepszenia, które zapewnią mu bonusowe AP za rozbijanie obozów, długie podróże autem czy na piechotę. To naprawdę świetny sposób na relatywnie szybkie zdobycie dodatkowych punktów, które władujemy później w rozwinięcie cech przydatnych na polu walki.

Na takie Final Fantasy czekałem

Nie jestem jednym z tych, którzy czekali na Final Fantasy Versus XIII na wstrzymanym oddechu, ale po zagraniu w zeszłoroczne demo Episode Duscae (tutaj moje wrażenia) zacząłem się uważniej przyglądać losom „piętnastki”. I było warto, bowiem nowa gra Square Enix zrobiła to, czego nie udało się trylogii „trzynastek”, czyli przekonała mnie do zainwestowania kilkudziesięciu godzin w odkrywanie nowego świata. Przygody Noctisa i jego trójki przyjaciół obfitują w wiele rewolucyjnych i ryzykownych rozwiązań (walka, eksploracja), które koniec końców stanowią o wartości tego tytułu. Genialne podejście do prezentacji losów bohaterów i budowanie z nimi więzi to coś, czego nie zrobiło żadne wcześniejsze Final Fantasy. Zastąpienie pompatyczności i wzniosłości luzem i autentycznością było świetnym posunięciem. Można mieć zastrzeżenia odnośnie sposobu narracji (vide przedstawienie niektórych wątków w filmie i serialu), ale nie jest to krytyczny błąd. O wiele większą bolączką była dla mnie praca kamery, która notorycznie utrudniała mi śledzenie akcji nawet na otwartych przestrzeniach. Nie zliczę, ile razy musiałem ręcznie przesuwać widok, bo zamiast przeciwnika widziałem kamień, krzaki czy inny element krajobrazu.

Final Fantasy XV to nie tylko najlepsza odsłona serii na przestrzeni ostatnich kilku lat, ale pod wieloma względami jeden z ciekawszych przedstawicieli gatunku. Sporo rzeczy można było tu zrobić lepiej, ale z drugiej strony „piętnastka” ma bohaterów, których autentycznie znam i lubię. Świat jest pełen możliwości i pociągających wyzwań, które odciągają od głównego wątku. Bo często po prostu wolałem skoczyć z Prompto strzelić fotkę na tle wielkiego potwora niż myśleć o ratowaniu królestwa. Final Fantasy XV to nie tylko wielka historia, ale przede wszystkim zbiór drobiazgów i małych wątków, pozornie nieistotnych rozmów, które budują więź między graczem a bohaterami. W moim przekonaniu to największa zaleta gry, która zrywa z wizerunkiem kolejnego, sztampowego jRPG.

8,5
Bohaterowie, których chce się poznać. Świat, który chce się odkrywać
Plusy
  • Główni bohaterowie
  • system walki
  • eksploracja
  • świat z mnóstwem rzeczy do zrobienia
  • niektóre widoki zapierają dech
  • humor
  • nawiązania do poprzednich części
Minusy
  • Praca kamery
  • summony
  • magia
  • brakujące ogniwa fabularne do znalezienia poza grą
Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
24/01/2017 03:03

Gra fabularnie konczy sie po walce z Tytanem, potem jest juz tylko gorzej. Ciecia w fabule i niewykorzystany potencjal. Po wejsciu na statek w Lighthouse z gry zostaja strzepy. Szkoda bo zapowiadalo sie konkretnie a tak jest namiastka tego co moglo byc. Poczekac i kupic dopiero jak bedzie taniej, mozna grac dla samego przechodzenia dungeonow dla frajdy, jest ich sporo a ten element akurat fajnie jest zrobiony.

czaczi87
Gramowicz
06/12/2016 17:46

Gram w to ''cudo'' teraz i mam bardzo mieszane uczucia. Po pierwsze silnik gry zasysa. Jeżeli wymuszasz na graczu ciągły backtracking to zrób taki silnik by czasy wczytywania nie trwały wiecznie! Tak samo jazda Regalią. Pewnie siedzi tam jakiś silnik V12, a przynajmniej V8, a te przychlasty nigdy nie przekraczają 50 mil (80 km/h). Świat się wali, ściga ich imperium, a oni na pustej drodze (bo engine nie pozwala na więcej niż 2-3 samochody) jeżdżą jak emeryci. Noż w mordę, rura gaz i zwijać asfalt. Znowu to wiąże się najprawdopodobniej z silnikiem, który nie byłby w stanie streamować przy większych prędkościach. Jeśli nie jesteś w stanie zrobić porządnego engine''u do otwartego świata to rób liniową korytarzówkę. Bardzo by to pomogło tej grze, szczególnie w zachowaniu ciągłości wydarzeń - ten aspekt leży i kwiczy choć nie jest tak tragiczny jak w Metal Gear Solid V.Dalej, większy problem czyli fabuła i wiarygodność świata. Takiej bandy ciołków to jeszcze żadna gra chyba nie widziała. Główny bohater zachowuje się jakby ciągle miał okres, a jego kochasie to banda słabych klisz bohaterów. Poza tym te sweet focie - ręce opadają jak człowiek ogląda tą bandę obściskującą się do prześwietlonego zdjęcia. Brakuje tylko by się mosznami miziali ;) Gdyby to był mój król to chyba wyemigrowałbym do afryki. Nie dziwię się więc, że każdy npc olewa jego królewską mość i wysyła go na wyprawę szukania żab czy na ryby (dosłownie). No i ta pani mechanik Cindy - postać zaprojektowana tak samo tragicznie jak Quiet z MGS V. Mega wieśniacki akcent w wersji angielskiej, cycki i dupa na wierzchu. To pewnie gwoli zachowania proporcji do naszego mięśniaka Gladiusa bez koszulki i w skórzanych majtach. Wybaczcie, ale w mojej opinii Japończycy są popierdzieleni w kwestii kreacji wizualnych. Zniewieściali chłopcy i bimbastyczne lafiryndy ;)Inna kwestia to fabularna to fakt, że te całe imperium zła powinno wysłać za naszymi chłoptasiami swój najlepszy szwadron śmierci (jakąś bandę Drombo czy coś), a nie spamować gracza tymi zakutymi puszkami złomu, których jedyny cel jest by zepsuć nam eksplorację. W całej tej historii jest tyle dziur fabularnych i głupot, że szkoda klawiatury strzępić. Widać, że Square nie ma jakiegoś gościa, który usiadłby nad fabułą i kreacją świata tylko zrobili to na odwal byleby pasowało jakoś do mechaniki.Muzyka tak po prawdzie to też nie powala, bo oprócz świetnych utworów symfonicznych jesteśmy zalewani chłamem w trakcie eksploracji. Słowem standard Final Fantasy. Angielskie voice-overy postaci głównych są ok, ale prawie wszyscy npce brzmią jakby w terenach dookoła Insomni dochodziło do wielu małżeństw między kuzynami ;) Szkoda, że nie ma opcji grania z japońskimi głosami. Może wtedy cała fabuła byłaby bardziej zjadliwa.Dla przeciwwagi napiszę co mi się podoba. Element, którego najbardziej się bałem czyli walka wyszedł bardzo świeżo i pomijając tragiczną pracę kamery (ach te zasłaniające wszystko krzaki i ciasne ściany) daje sporo frajdy. Czasem niektóre suchary naszej bandy gigolo są nawet śmieszne. Jazda na chocobosach jest sama w sobie przyjemna. Sama eksploracja też ma swoje plusy tylko znowu efekt psuje powolny samochód i loadingi, które zawstydziłyby niezałatanego Bloodborne''a.Reasumując, po jakiś 10 godzinach gry nie jestem do końca zadowolony z tej gry. Zbyt dużo tu durnot, niespójności i po prostu głupich pomysłów projektowych. Widać 10 lat to za mało by stworzyć dobrą grę. Na razie dałbym 6-7/10.

Usunięty
Usunięty
06/12/2016 14:27

Śmieszy mnie pisanie o ''emo'' postaci w FF XV. Spójrzcie na spokojnie na Squalla, Tidusa, czy nawet Clouda i Zidane''a..może wyobrażając sobie ich w obecnej grafice, a nie tej z PS1/PS2. Czy nie wyglądaliby właśnie tak?Trzeba by napisać o każdej z tych postaci, że ma coś z emo i tym samym wykluczyć wszystkie największe FF z ostatnich lat.Ba, paradoksalnie Lightning jest bardziej emo niż Noctis. X_x




Trwa Wczytywanie