To jest strasznie zabawne, jak wielką bezwładność mają wielkie koncerny wydawnicze. Jak długo zajmuje im podłapanie nowych rynkowych trendów i jak wiele czasu zajmuje choćby samo przejrzenie na oczy. I z jakim oślim uporem pchają się w ślepe uliczki. Oczywiście, z drugiej strony jest to całkowicie zrozumiałe, bo gry to nie pizza i nie robi się ich w kilkanaście minut. Produkcja gier zajmuje całe lata, więc firmy takie jak 2K Games, Activision, Electronic Arts czy UbiSoft, które żonglują dziesiątkami tytułów i różnych marek, muszą planować na całe lata do przodu właśnie. A takie plany trudno jest modyfikować w locie, nie przy tym poziomie inwestycji. Trzeba czasu, żeby rozpędzoną machinę skierować na inne tory. I wygląda na to, że ten czas właśnie nadszedł. Czas na DLC. A właściwie kres DLC, takich, jakie znaliśmy do tej pory.
W końcu ktoś zdał sobie sprawę, że zmuszanie ludzi do płacenia za dodatkową zawartość to nie jest najlepsza metoda budowania społeczności fanów.