Danny Rand musi umrzeć: recenzja serialu Iron Fist

Piotr Nowacki
2017/03/24 10:00
8
0

To nie jest Iron Fist, na jakiego zasługujemy.

Pierwsze recenzje Iron Fist nie nastrajały pozytywnie. Według serwisu Rotten Tomatoes zaledwie co dziesiąty krytyk wystawił pozytywną opinię po obejrzeniu udostępnionych przedpremierowo dla prasy pierwszych sześciu odcinków. Ja z opinią na temat nowego serialu osadzonego w Marvel Cinematic Universe postanowiłem się wstrzymać do momentu, aż obejrzę wszystkie trzynaście odcinków.

Danny’ego Randa poznajemy w momencie, kiedy po piętnastu latach nieobecności wraca do Nowego Jorku. Cały świat był przekonany, że zginął w katastrofie lotniczej wraz ze swoimi rodzicami, kiedy lecieli prywatnym odrzutowcem. Po powrocie do miasta swoje pierwsze kroki kieruje do siedziby Rand Enterprises, wartej miliardy dolarów korporacji, której przed śmiercią przewodził jego ojciec. Ku jego zdziwieniu, recepcjonistka nie chce uwierzyć, że ten brudny i nieogolony facet bez butów to zmartwychstały dziedzic gigantycznej fortuny. Danny Rand musi umrzeć: recenzja serialu Iron Fist

W tej chwili jak na dłoni widać największy problem głównego bohatera: nie jest on, delikatnie mówiąc, tytanem inteligencji. Najpierw spodziewa się, że człowiek o aparycji kloszarda zostanie wpuszczony do gabinetu prezesa megakorporacji i wszyscy bez zająknięcia uwierzą, że naprawdę jest cudem ocalonym Dannym Randem. Niedługo później, kiedy wylądował w szpitalu psychiatrycznym, z rozbrajającą szczerością przyznaje lekarzowi (zgodnie z prawdą), że ostatnie piętnaście lat spędził pod opieką mnichów-wojowników w pozawymiarowym mieście K’un-Lun, a obecnie posiadł supermoc Żelaznej Pięści i jego zadaniem jest walczyć z tajemną organizacją The Hand. Danny jest autentycznie zaskoczony, że po takim wyznaniu psychiatra wcale go nie chce wypuścić z powrotem na ulice Nowego Jorku.

Warto tutaj napomknąć o kontrowersji, która pojawiła się na długo przed premierą serialu. Wielu fanów było niezadowolonych, że to kolejna produkcja, w której w roli mistrza kung-fu obsadzono białego aktora, inni z kolei wykłócali się, że to paranoja związana z poprawnością polityczną, i skoro w komiksach Danny Rand był biały, to i taki powinien być w serialu. Osobiście uważam, że zawsze najważniejszy jest nie kolor skóry aktora, lecz to, jak odnajdzie się w danej roli. Dlatego też szybko przebaczyłem obsadzenie białej aktorki jako The Ancient One w Doktorze Strange, bo Tilda Swinton była w tej roli, jak zawsze, doskonała.

Zupełnie inaczej jest z Finnem Jonesem w Iron FIst. Tutaj zasadniczo jest aktorem jednej miny, przez cały sezon zajmuje się jedynie byciem ślicznym. Jego ekranowej sztywności nie rekompensuje bynajmniej znajomość sztuk walki - większość scen akcji jest poszatkowana do granic absurdu, wszystkie fikołki i wygibasy Iron Fista są kręcone z perspektywy jego pleców, żeby ukryć fakt, że wykonuje je kaskader.

W tej roli mógł być obsadzony aktor o dowolnym pochodzeniu - biały, czarnoskóry, Azjata czy Hindus, mężczyzna albo kobieta, byle spełniał podstawowy warunek: potrafił grać. Znajomość sztuk walki nie jest warunkiem koniecznym - wystarczyłoby, żeby główny bohater założył maskę, wzorem Matta Murdocka, i już mógłby z czystym sercem do woli wysługiwać się kaskaderami. Co prawda Scott Buck, showrunner Iron Fist stwierdził, że nie widzi powodu, dla którego Danny Rand miałby biegać z zakrytą twarzą w pierwszym sezonie, jednak moim zdaniem jest bardzo wiele powodów, dla których multimiliarder mógłby chcieć ukryć fakt, że w wolnych chwilach bije się na pięści z ninja-mafiosami.

GramTV przedstawia:

Niestety, nie tylko główny bohater stanowi problem tego serialu. Netflix przyzwyczaił nas do świetnych kreacji złoczyńców w swoich serialach. Jednak czarne charaktery z Iron Fist nie dorastają do pięt Cottonmouthowi z Luke’a Cage’a czy Kingpinowi z Daredevila. Harold Meachum, dawny szef Rand Enterprise i przyjaciel ojca Danny’ego zapewne miał być w teorii postacią niejednoznaczną, przebiegłym manipulatorem, który zdobywa zaufanie głównego bohatera, tylko po to, by potem wbić mu nóż w plecy. Jednak to, że Danny faktycznie wierzył w jego dobre intencje można wytłumaczyć jedynie jego intelektualnymi niedostatkami. David Wenham w tej roli jest skrajnie przerysowany, każde jego zdanie, każde jego spojrzenie wręcz krzyczy “Uwaga, jestem bardzo złym człowiekiem! Bójcie się!”. Jego syn, Ward, nie wypada wcale lepiej. Grana przez niego postać wypranego ze skrupułów prezesa nadawałaby się może do radzieckiej, antyburżuazyjnej propagandy, ale nie w mającym pretensje do realizmu serialu. Na ekranie najlepsi są przedstawiciele zbrodniczej organizacji The Hand, ale tak naprawdę grają oni drugie skrzypce dla korponudziarzy.

Iron Fist ratują jedynie postaci drugoplanowe. Największą gwiazdą jest Colleen Wing, instruktorka karate, która swoim zdrowym rozsądkiem rekompensuje ubytki w szarych komórkach Danny’ego. Na dodatek ma od niego zdecydowanie więcej ikry i charyzmy, więc bez problemu kradnie wszystkie sceny, w których się pojawia. Niestety, scenarzyści wpadli na idiotyczny pomysł, żeby wprowadzić wątek miłosny między Colleen a pniakiem, który w magiczny sposób nauczył się kung-fu.

Colleen i Danny’ego dzielnie wspiera weteranka seriali Netfliksa, Claire Temple. Łatwo przymknąć oko na nieprawdopodobnie dużą częstotliwość, z jaką spotyka superherosów w potrzebie, biorąc pod uwagę, że należy do najbardziej kompetentnych osób w tym serialu. W porównaniu z Iron Fistem ona jest prawdziwą superbohaterką - być może Danny potrafi sprawić, żeby jego pięść zaczęła świecić, ale Claire jest prawdziwym medycznym MacGyverem. Oprócz tego wnosi chociaż odrobinę humoru do tego nieznośnie poważnego serialu, stanowi przeciwwagę dla niereformowalnego nudziarza, jakim jest Danny.

Jednak mimo w dużej mierze fatalnych postaci, nieporywającej fabuły i niezmierzonej głupoty głównego bohatera, nie jest to serial zupełnie zły. Negatywne recenzje mogą być związane przede wszystkim z tym, jak bardzo ta produkcja odstaje na tle innych netfliksowych seriali Marvela. Walki w Iron Fist nie są fatalne - bliższe są raczej hollywoodzkiej średniej, gdzie nadmiar cięć i niezbyt wyrafinowana choreografia to standard. Jednak jeśli porówna się to z wyczynami Matta Murdocka - cóż, Danny Rand wypada bardzo blado. Sama fabuła też nie należy do odkrywczych, lecz mimo wszystko ilość nielogiczności czy głupich zwrotów akcji nie przekracza masy krytycznej. Ale Luke Cage i Jessica Jones pokazali, że można od serialu superbohaterskiego oczekiwać więcej - obie historie zapewniały z jednej strony świetną rozrywkę i równocześnie pokazywały takie problemy jak na przykład przemoc wobec kobiet z nowej perspektywy. Iron Fist próbuje poruszać temat odpowiedzialności wielkich korporacji, ale robi to nieporadnie. W ostatecznym rozrachunku jest to tylko opowieść o kung-fu miliarderze bijącym się z magicznymi zakapiorami. Nie ma w tym nic złego, ale po netfliksowych serialach Marvela oczekuję więcej.

Mimo wszystko, Iron Fist da się jeszcze uratować. Pierwszą decyzją powinno być wyrzucenie obecnego showrunnera - nie bardzo wierzę w kwalifikacje Scotta Bucka, szczególnie biorąc pod uwagę, że to on odpowiadał za ostatnie, fatalne, sezony Dextera. Drugim koniecznym krokiem jest zabicie Danny’ego Randa. Szczerze wątpię, że jakikolwiek reżyser czy scenarzysta byłby w stanie sprawić, żeby Finn Jones był godnym Iron Fistem. Gdyby po jego śmierci Colleen Wing odnalazła K’un-Lun i sama zdobyła moc Żelaznej Pięści, ten serial miałby szansę konkurować z Jessiką Jones czy Daredevilem. Miłośnicy komiksów zapewne się oburzą, że takie zagranie stałoby w jawnej sprzeczności z kanonem. Mnie jednak nie obchodzi wierność komiksom, ja chcę po prostu móc oglądać dobry serial.

Komentarze
8
Pajonk78
Gramowicz
27/03/2017 14:43

Na razie łyknąłem odcinek pierwszy i 10 minut kolejnego. Sama konwencja "gupka" jest ok: aktor nawet jest dość przekonujący w tej roli, ale... jako osobie, która dość sporo lat spędziła na trenowaniu sztuk walki, bardzo nie podobają mi się choreografie walk - nie dość, że są pocięte jak gazety, do których dopadło się dziecko z nożyczkami, to na dodatek są po prostu strasznie... statyczne? Nie wiem nawet jakiego użyć określenia, ale wręcz widać, że w niektórych ujęciach aktorzy czekają na swoją kolej, aby móc wreszcie zaatakować. Zobaczę co będzie dalej: mimo wszystko po pierwszym odcinku miałem większą ochotę na kolejny niż w przypadku JJ - ostatecznie pewnie obejrzę całość i najwyżej wtedy zrewiduję swoją opinię. ;)

Usunięty
Usunięty
27/03/2017 09:22

Jak rozumiem, głównym zarzutem przeciwko serialowi są niedostatki inteligencji i naiwność głównego bohatera? Jak dla mnie to na miejscu. Naście lat trzaskania kijami w buddyjskim klasztorze to nie harward. Raczej nie posiadł tam wiedzy o tym jak wykołować psychiatrę, jak się poruszać po korporacjach. Wydaje mi się, że miał to być wizerunek dziecka w ciele męższczyzny i to się udało. Gorzej jest z trzymaniem się konsekwentnie tej konwencji później.

pannowacki
Gramowicz
24/03/2017 20:25

Co do walki w stylu drunken kung fu - ten aktor, Lewis Tan, starał się o rolę Danny'ego. Wielka szkoda, że ostatecznie tej roli nie dostał.




Trwa Wczytywanie