Jeżeli marzy Wam się sprzęt do grania z wyższej półki, to przemyślcie tę decyzję, zwłaszcza jeżeli portfel Was pali i chcecie kupować jak najszybciej. Cierpliwi zostaną nagrodzeni po wielokroć.
Jeżeli marzy Wam się sprzęt do grania z wyższej półki, to przemyślcie tę decyzję, zwłaszcza jeżeli portfel Was pali i chcecie kupować jak najszybciej. Cierpliwi zostaną nagrodzeni po wielokroć.
Temat już poruszałem parę miesięcy temu, przyznając się do tego, że mój pecet to złom, ale wcale mi to nie przeszkadza. Od tego czasu trafiła mi się okazja, parę wolnych groszy i chęć aby nieco poprawić wydajność mojego leciwego peceta. Kupiłem sobie nową kartę graficzną… za 400 złotych. I wiecie co? Byłbym głupi, gdybym w tej chwili zrobił inaczej, a tegoroczne targi E3 zupełnie utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto przeciągać mówienie „sprawdzam” wydawcom, deweloperom, producentom sprzętu i całej reszcie zgrai, która chce wyciągnąć od Was grube pieniądze na wciąż jeszcze zbędne nowinki.
Żeby specjalnie tego felietonu nie przeciągać umówmy się, że abyśmy w ogóle w ogóle zakup sprzętu lepszego niż obecny mid-low rozważali, to musi wystąpić co najmniej jeden z trzech elementarnych warunków: musicie mieć monitor 4K, musi Wam zależeć na płynności na poziomie 60k/s, bądź musicie chcieć korzystać z gogli VR. W każdym innym wypadku powinniście spokojnie pozostać przy rozwiązaniach budżetowych, które w zupełności wystarczą na lata komfortowego grania i rozkoszowania się śliczną grafiką. Branża bowiem nadmiar mocy obliczeniowej pożytkuje na rozwój w jeden z trzech wymienionych kierunków. Ale nawet gdybyście marzyli o zabawie we wspomnianym 4K, 60k/s czy VR to nawet inwestując dodatkową gotówkę będziecie zmuszeni użerać się ze świadomością, że w większości przypadków robicie za króliki doświadczalne i pomimo posiadania potężnego zestawu, nie będziecie mogli wykorzystać jego możliwości. Rynek nie jest dziś łaskawy dla high-endowców.
Zacznijmy od sytuacji na rynku konsol. Sony idzie raczej w powszechność, niż elitarność (chyba że mówimy o grach na wyłączność) – wygodnie rozsiadając się w obecnych warunkach, ze swoją kosmicznie dobrą sprzedażą PlayStation 4 i bardzo dobrą PlayStation 4 Pro. Microsoft urządza wycieczkę do przodu, ale nawet zakładając, że uda mu się przekonać część deweloperów, aby przygotowywali ulepszone graficznie wersje gier na Xboksa One X, tak porównania nowej konsoli do komputera wyposażonego w kartę graficzną klasy GeForce GTX1070, forsowane przez Microsoft, to prawdopodobnie lekka przesada (współdzielona pamięć RAM zawsze robi swoje). Kto już dziś chce zweryfikować nieco obietnice producenta Xboksa, ten może rzucić okiem na materiał Digital Foundry które rozłożyło na części prezentację Anthem. Wnioski? Owszem, gra może działać w prawdziwym 4K, ale kosztem zastosowania przez dewelopera sztuczek, wybiegów, nie mówiąc o ograniczeniu liczby klatek na sekundę. Bajdurzenia o zapasie mocy jakie rzekomo ma mieć Xbox One X należy wsadzić… no cóż, między bajki, przynajmniej jeżeli mówimy o próbach uruchamiania nowych tytułów w 4K. Gier obsługujących ten standard będzie prawdopodobnie niewiele, podobnie jak obecnie wciąż nie wszystkie gry obsługują pełne Full HD (a minęły już przecież dwie generacje!).
Warto też zwrócić uwagę na przywiązanie szeroko pojętego „rynku” do dwóch magicznych literek, czyli „4K”. Na ten element kładziony będzie nacisk w najbliższych latach. Nie na nowe efekty czy lepsze animacje, ale właśnie poprawianie rozdzielczości. Bez wątpienia doczekamy się przejścia z 1920x1080 do 3840 x 2160, aczkolwiek będzie to proces rozłożony na lata, a może i generacje (pamiętacie okres przejściowy dla migracji z SD do HD Ready, a później FullHD?). Do tego czasu twórcy gier najprawdopodobniej będą cieszyli się swobodą w ramach starego standardu, który wreszcie stanie się standardem, to jest Full HD. Część gier prawdopodobnie dostanie jakąś formę upscale’owanej kompatybilności, ale powiedzmy sobie szczerze – nie będzie to „prawdziwe” 4K, więc po co przepłacać?
Okej, w takim razie załóżmy, że zależy Wam na mitycznych sześćdziesięciu klatkach na sekundę. W przypadku gier z niezależnych stajni budżetowa karta graficzna w zupełności wystarczy do tego, aby trzymać wysoką płynność (ot, niedawno wydany Everspace, który u mnie zalicza spadki, ale zazwyczaj dobija do 60fpsów). Jeżeli natomiast chodzi o gry od dużych wydawców, to w wielu przypadkach twórcy kwestię optymalizacji pod super-wydajne pecety traktują nieco… po macoszemu. Efekt jest taki, że wysoką płynność jest bardzo ciężko wymusić, a koszt sprzętu rośnie wykładniczo. Możemy mieć więc 30 klatek na sekundę na karcie za 100 euro i 60 klatek na karcie za 500 euro. Nie mówiąc o tym, że zdarzają się wypadki „lockowania” liczby wyświetlanych klatek na sekundę (przed wydaniem odpowiednich łatek sytuacja taka dotyczyła Mafii 3 oraz Need for Speed: Rivals).
Ostatnim argumentem za zakupem potężnego „rigu” jest możliwość korzystania z technologii VR. Tutaj muszę przyznać, że na przestrzeni ostatniego roku zweryfikowałem swoje poglądy w tym zakresie – wirtualna rzeczywistość nie nadeszła jak tsunami. Technologia ta powoli wkrada się do naszego życia i chociaż jestem wciąż przekonany, że ostatecznie każdy, albo przynajmniej wielu z nas ostatecznie będzie miał w domu taką czy inną formę gogli VR, tak póki co jest to nowinka, która bawić może przede wszystkim gadżeciarzy, nie zaś przeciętnego Kowalskiego. Dopiero co zaczynają pojawiać się zapowiedzi pierwszych poważnych gier, takich jak Lone Echo czy Bravo Team VR. Ciężko zresztą na obecną chwilę wyrokować co jest lepszą platformą do VR dla graczy: PlayStation VR, Oculus Rift czy może HTC Vive. Jest wiele niewiadomych, a inwestycja w high-endowego peceta, a dodatkowo wciąż niedoskonałe i drogie gogle oraz akcesoria, to strzał w ciemno, który może, ale nie musi się zwrócić.
Reasumując: moim zdaniem znajdujemy się obecnie w okresie przejściowym. Nie warto jest być królikiem doświadczalnym w walce o popularyzowanie formatu 4K, na ringu walki o dominację na rynku technologii VR czy niechęci deweloperów do odpowiedniej optymalizacji silników pod kątem liczby wyświetlanych klatek na sekundę. Jeżeli lubicie zawsze być na topie, to czekają na Was spore wydatki, a różnica jaką odczujecie póki co będzie niewielka. Ja pozwolę sobie na przeczekanie tej wichury w trybie „stand-by” i może… kto wie? Może nawet odłożę wreszcie parę groszy?
Kilka zdań od Myszastego
Sytuacji nie poprawia fakt, że ostatnio ceny kart graficznych (głównie ze średniej półki) wzrosły w zastraszający sposób, a i tak rynek został niemal wyczyszczony. Winę za to ponoszą głównie... "kopalnie" kryptowalut. Duże i dynamiczne zmiany wartości Bitcoina spowodowały, że zapotrzebowanie na doskonale radzące sobie z "kopaniem" wirtualnych pieniędzy karty graficzne wzrosło niebotycznie. Ta bańka zapewne kiedyś pęknie, a firma NVIDIA już zapowiedziała specjalną serię tanich kart dedykowanych "kopaczom", ale póki co warto chyba poczekać.