Zamachy terrorystyczne dokonywane przez muzułmańskich radykałów, nienawidzących niewiernych ze „zgniłego” Zachodu, którzy to odwracają się od Boga i odrzucają „jedyną prawdziwą” religię, stanowi temat bardzo na czasie. Mamy ich coraz więcej, tendencja jest zwyżkowa, a w mediach często prezentuje się przeświadczenie, że to „nowa rzeczywistość”, którą trzeba po prostu zaakceptować. Tak więc nic dziwnego, że Michael Apted, znany z reżyserii filmu Świat to za mało (1999), chętnie podjął się wyzwania, by przygotować obraz równie bombastyczny i nasycony akcją jak wspomniany Bond, lecz bardziej realistyczny i niepokojący – w końcu bierze na warsztat aktualne lęki i głęboko zakorzenione w rzeczywistości zagrożenia.
Tożsamość zdrajcy (ang. Unlocked) to kino sensacyjne, które czerpie w dużej mierze z klasycznych wzorców – dostrzeżemy tu charakterystyczne cechy utworów Roberta Ludluma i Toma Clancy’ego oraz pewne elementy Dnia Szakala Freda Zinnemanna (filmowej adaptacji powieści Fredericka Forsytha). W dziele Michaela Apteda widać też jednak podskórną intensywność i niejednoznaczność Pięciu palców Laurence’a Malkina z 2006 roku (chociażby ze względu na poruszaną problematykę i motyw śledczy), a także nowoczesny sznyt dramatycznych i szalonych 24 godzin. Główna bohaterka niniejszego filmu pod wieloma względami przypomina Jacka Bauera i również ma niewiele czasu, w którym musi się zmieścić, by uratować... no, w tym przypadku (dla odmiany) „świat to za dużo”, ale na pewno miliony istnień. Klimat retro mocno wiąże się tu z wizją terrorystycznego zamachu mającego wręcz charakter Armagedonu i który – podobnie jak w wielu starych thrillerach – polega na użyciu śmiercionośnego wirusa. Dziś wiemy już, że tego typu akcja jest nieekonomiczna i jako taka pozbawiona sensu – terroryzm przyszłości to raczej ciężarówki masowo wjeżdżające w tłum i pogodzeni z rychłą śmiercią fanatycy rzezający turystów zwykłymi nożami. Niemniej jednak dzięki tak apokaliptycznej groźbie produkcję dobrze się ogląda.
Film zaczyna się niewinnie i z lekko komediową nutą – oto Alice Racine (Noomi Rapace), pracownica londyńskiego ośrodka zajmującego się problemami imigrantów, wyjaśnia pewnemu osobnikowi, dlaczego popełnił błąd, wychwalając żonę szefa, a następnie trafia na trop potencjalnych terrorystów. I tak dowiadujemy się, że Racine jest w istocie kimś innym – z własnego wyboru odsuniętą na boczny tor agentką CIA, która próbuje zrehabilitować się przed samą sobą za popełniony niegdyś błąd. Fabuła się zagęszcza, gdy okazuje się, że radykałowie planują atak na Londyn, a nasza bohaterka – nieważne, do jakiego stopnia ufa sobie bądź nie – jest potrzebna zwierzchnikom i musi stanąć na wysokości zadania. Jako doświadczona specjalistka od przesłuchań ma zastąpić dotychczas parającego się tym funkcjonariusza, który – jak na ironię – wykazał terminalne problemy zdrowotne. Jeśli nie zdoła wydobyć od więźnia informacji potrzebnych do nawiązania kontaktu z wykonawcą wyroku na niewiernych, to będzie krucho. Mimo niechęci przystępuje do wykonania rozkazu. Z początku wszystko wydaje się iść gładko, szybko jednak zaczynają się schody. Dość rzec, iż agentka musi salwować się ucieczką i zostaje uznana za zbiega i wroga. Aby oczyścić swoje imię i nie dopuścić do zamachu, będzie musiała się nielicho nagimnastykować (na szczęście okaże się nie tylko bystra, ale i bardzo sprawna fizycznie) i oczywiście poznać tożsamość zdrajcy. Dodajmy, że w trakcie wyścigu z kilkoma przeciwnikami naraz trup ściele się gęsto.
Trzeba przyznać, że akcja filmu Apteda jest zakręcona jak drzwi od poczty – widz musi często odzwyczajać się od poczynionych założeń odnośnie do meandrów intrygi i tytułowej Tożsamości zdrajcy. Poszczególne motywy są ze sobą zgrabnie splecione, a scenariusz zwiera pomysłowe zwroty akcji – włącznie z tym, że w pewnym momencie łatwo uznać, iż mamy do czynienia z luką logiczną, ewidentnym, karygodnym błędem twórców, pod koniec jednak (i po chwili namysłu) wszystko nabiera sensu. Owszem, wprowadzenie jednej z postaci i rozwój wypadków z nią związanych wydają się nader toporne, jednakże gra aktora wynagradza dyskomfort, ponadto można uznać to również za mrugnięcie do odbiorców (patrzcie, wszystko jest podejrzane, bohaterka nie może nikomu zaufać, a jednak musi grać takimi kartami, jakie dał jej los).
Realizacja niniejszej produkcji sprawnie podkręca niepokój i wrażenie zamykającej się nad głową pułapki kurczącego się czasu. Klaustrofobiczny sposób filmowania, kiedy to kamera koncentruje się na wycinku rzeczywistości – twarzy, sylwetce lub fragmencie pomieszczenia – sprawia wrażenie peryskopu sięgającego w głąb danej sytuacji i uwypuklającego zagubienie bohaterki, która miota się niczym szczur w labiryncie, podążający za okruszkami pozostawionymi przez zbyt pewnych wyniku eksperymentu laborantów. Wrażenie to podkreślają zaciemnione zdjęcia: większość scen odbywa się w mroku, dominują brązowe i rdzawe odcienie, nawet barwy dnia wydają się pozbawione blasku – jakby poszarzałe, spopielałe i „przydymione”. Nabierają życia dopiero, gdy sprawa się wyjaśnia. Muzyka stanowi porządną, dynamiczną ilustrację strony wizualnej. W Tożsamości zdrajcy solidnie sprawiła się obsada, a jest to prawdziwa śmietanka aktorska. Oprócz Noomi Rapace, która bardzo przekonująco zagrała twardą babę, która nie jest jednak cyborgiem i widać po niej, jaki psychiczny ciężar musi znosić, możemy podziwiać jak zwykle świetnego Johna Malkovicha (Bob Hunter) o sardonicznym wyrazie twarzy, który sugeruje, że podłość to dla niego już tylko słowo na „p”. Z przyjemnością oglądamy Michaela Douglasa (Eric Lasch) jako sympatycznego zwierzchnika Racine o ojcowskim względem niej zachowaniu i Orlanda Blooma (Jack Alcott) w roli niezbyt dlań typowej – włamywacza z cechami adrenalinowego ćpuna i PTSD. Świetnie wywiązał się z zadania również Tosin Cole, wcielając się w młodocianego, pragnącego przeżyć coś emocjonującego i zaimponować głównej bohaterce Amjada.
Tożsamość zdrajcy to film, w którym da się wypatrzeć kilka drobnych potknięć, ale interesujący i trzymający w napięciu. Z jednej strony przeszkadzać może, że choć fabuła rozgrywa się w Wielkiej Brytanii, to jak zwykle bez gwiaździstego sztandaru się nie obejdzie, z drugiej zaś ciekawa była obserwacja szamotaniny w łonie CIA. Do walorów filmu należy niejednoznaczność postaci i stron konfliktu. Nic nie musi być oczywiste, wiara, choć kontrowersyjna, nie musi czynić z kogoś mordercy, a patriotyzm niejedno ma imię, bo fanatyzm jest nie tylko islamski.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!