Okazuje się, że odkrycie wszystkich wielkich tajemnic wcale nie oznacza, że w Hawkings nie może już być interesująco.
Okazuje się, że odkrycie wszystkich wielkich tajemnic wcale nie oznacza, że w Hawkings nie może już być interesująco.
Uwaga, w recenzji mogą zawierać się delikatne spojlery. Nie co do konkretnych wydarzeń, ale raczej co do rozkładu emocji na przestrzeni sezonu. Czujcie się ostrzeżeni.
Po premierze pierwszego sezonu przygodowego serialu od Netflixa zaszufladkowałem go jako jednorazową atrakcję. Jako perełkę, którą należy traktować jako osobną, zamkniętą opowieść. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że producent wypuści kolejne sezony, jednakże zupełnie na poważnie myślałem o tym, żeby je sobie darować, pomimo tego, że pierwszy bardzo mi się spodobał. Zwyczajnie nie widziałem możliwości, aby można było podtrzymać wysoki poziom w ramach przyjętej koncepcji, bez robienia z serialu cyrku i kombinowania jak koń pod górkę. Okazało się, że się myliłem. Drugi sezon Stranger Things jest równie dobry co pierwszy, nawet jeżeli tylko odrobinę inny.
Drugiego sezonu nie da się rozpatrywać bez porównań do pierwszego. Tworząc kontynuację bracia Matt i Ross Dufferowie zdecydowali się bowiem na kontynuowanie poprzedniej historii, zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i przyjętych przez poszczególnych bohaterów ról i powiązań pomiędzy nimi. I tak, skoro pierwsza część sezonu skupia się zdecydowanie na wiwisekcji ich charakterów, tak ciężko byłoby docenić przemianę Steve’a, jeżeli nie znało się go w pierwszym sezonie. Trudno dostrzec jak sztuczny jest dystans pomiędzy Nancy i Jonathanem w pierwszych odcinkach i dlaczego jest to dziwne. Przyjaźń i zaufanie pomiędzy Jedenastką i Mikem nie mają sensu, jeżeli stracimy z oczu wydarzenia z poprzedniej odsłony. Podobnie jak cały wątek młodej dziewczyny, poszukującej swojego miejsca w świecie i próbującej oswoić się z traumą. Wszystkie te wątki nie tylko znajdują swoją podstawę w pierwszym sezonie, ale wręcz stanowią naturalną kontynuację już wcześniej poruszonych problemów czy położonych akcentów.
Oczywiście poza rozwojem postaci i namieszaniem w dynamice pomiędzy nimi mamy klasyczną strangerthingsową przygodę. Znów wymieszane są wątki wścibskich dzieciaków, Nastki, komendanta Jima Hoppera i przeżywającego traumę, pomieszaną z kolejną naprawdę przykrą przygodą, Willa Byersa. Swoją drogą, ten chłopak ma naprawdę skopane dzieciństwo. Byłoby mi go szkoda, gdyby nie był tak absolutnie kartonowy i pozbawiony charakteru. Można śmiało powiedzieć, że na budowanie jego postaci poświęcono przez dwa sezony może z minutę. To za mało, żeby mi na nim zależało i to chyba mój największy zarzut do braci Duffer.
O reszcie postaci nie mogę powiedzieć złego słowa. Każda z nich rozwinęła się pięknie, z praktycznie każdej biła charyzma, bądź jakiś rodzaj magnetyzmu. Część z nich rozkosznie przekoloryzowano, jednak wszystko w ramach spójnej i przyjemnej koncepcji. Nowe postaci także nie rozczarowują. Tajemnicze rodzeństwo jest ciekawe, podobnie jak ich back-story, które zdaje się tyleż tragiczne, ileż nienormalnie normalne, gdy porównamy ich problemy do problemów głównych aktorów spektaklu. Tytuł gwiazdy sezonu przyznać wypada jednak Bobowi Newby’emu, granemu przez Seana Stina (znany najlepiej jako Sam z filmowego Władcy Pierścieni). Nie sposób oprzeć się jego niewymuszonemu urokowi dorosłego nerda.
Do gustu przypadło mi również lekkie, ciepłe zakończenie z delikatną zaledwie goryczką (o wiele mniejszą niż po pierwszym sezonie). Nie czułem, żeby było ono wymuszone czy sztuczne. Wręcz przeciwnie, w tym konkretnym wypadku mam wrażenie, że happy-end jest bardzo na miejscu. Gdybym miał się czegoś czepiać, to żałuję, że w drugim sezonie zabrakło jakiegoś dużego odkrycia, które wpływałoby na postrzeganie świata przedstawionego. No i wątek poboczny Nastki w pewnym momencie zaczyna nieco przynudzać (po trzecim zakręcie pomyślałem sobie „ile można”).
Drugi sezon Stranger Things to piękna, młodzieńcza przygoda z dreszczykiem, którą wspominam lepiej z każdym powrotem myślami do Hawkings. Drugi sezon to żadna nowość, ale najwyraźniej dobrego nigdy za wiele. Nawet jeżeli formuła lekko trąciła już myszką, to całość pociągnęła świetna realizacja, charyzmatyczni bohaterowie i solidna podstawa z pierwszego sezonu. Świetna, bardzo przyjemna rzecz.