Star Wars: Battlefront II. Wielka drama. Słyszeliście o niej, prawda? Najpierw Electronic Arts wydało grę z postaciami specjalnymi, które trzeba odblokować. I się okazało, że trzeba poświęcić jakąś nieludzką ilość czasu, żeby tej sztuki dokonać każdorazowo. A także są skrzynki, w których są różne dobra, zmieniające balans rozgrywki. I te skrzynki można kupić. Więc gracze, co było do przewidzenia, troszeczkę się zdenerwowali. I producenci najpierw drastycznie obniżyli koszt postaci a następnie wyłączyli opcję płacenia za skrzynki prawdziwymi pieniędzmi. Na jakiś czas. Dopóki nie ogarną tematu.
A skrzynki? Tutaj też pełna fuszerka. Na kogo się twórcy zapatrzy w tym temacie? Na Overwatch? Na Counter-Strike? Na Call of Duty może? Nie wiem. Ale w tych pierwszych dwóch grach potężna ekonomia bazuje na… kosmetyce. W skrzynkach można znaleźć rzeczy bardzo pożądane, owszem, ale pozbawione wpływu na rozgrywkę jako taką. I ja bardzo przepraszam, ale to jest według mnie uczciwe. Płacenie za coś, co ci nie daje żadnej przewagi nad innymi graczami, oprócz jakiejś psychologicznej może, jest jak najbardziej w porządku. Nie wiem, jak aktualnie wygląda sprawa z Call of Duty, to fakt. Ale też mi się wydaje, że dawne zasady się nie zmieniły i umiejętności oraz sprzęt mające największy wpływ na rozgrywkę odblokowuje się z czasem, zdobywając kolejne poziomy. Czyli również w miarę fair. Co prawda w takim układzie może zaistnieć sytuacja, że ktoś wykupi jakieś dopalacze, pozwalające szybciej te poziomy zdobywać, więc trochę to nam godzi w balans rozgrywki i uczciwe szanse dla wszystkich. Ale nie aż tak drastycznie, jak w przypadku Battlefront II właśnie, gdzie wypadające ze skrzynek ulepszenia nie są w ogóle w żaden sposób „zasłużone”, a zmieniają naprawdę sporo.
Sama koncepcja tychże skrzynek byłaby jak najbardziej w porządku, gdyby nie można ich było po prostu kupić. Jeśli wypadają w czasie rozgrywki czy dostaje się je za realizację jakichś tam zadań, to nie ma problemu, każdy ma taką samą szansę i liczy się tylko szczęście przy losowaniu. Gdy jednak ktoś, kto zapłaci, ktoś, kto ma po prostu zasobniejszy portfel… no to całkiem inna bajka, bo gry są jedną z ostatnich ostoi prawdziwej równości, gdzie nie ma znaczenia kim jesteś, ile masz i tak dalej, a liczą się wyłącznie umiejętności. I twórcy Battlefront II uznali, że to dobry pomysł, żeby w tę ostoję ugodzić. Żeby potraktować swoich graczy jak stado dojnych krów. Oczywiście, myślą o nich w ten sposób od dawna, jak większość dużych koncernów. Ale tutaj bezczelnie, bezceremonialnie, po chamsku dali im to do zrozumienia. Kto. To. Wymyślił. Kto się pod tym podpisał? Kto „klepnął” ten pomysł? Na usta ciśnie się jakieś słowo, które jest klinicznym określeniem dla pacjentów z poważnym deficytem inteligencji, na przykład.
No tak, ale co z tego? W sensie, wiadomo, producenci Star Wars: Battlefront II podjęli głupie decyzje. Wyjątkowo głupie. Jak totalni amatorzy. Co z tego? Cóż… moim zdaniem to nie powinno mieć miejsca. Taka duża gra. Jeden z najbardziej oczekiwanych tytułów tego roku. Potężna marka. Wielkie, wielkie pieniądze. I równie wielkie oczekiwania do spełnienia. Ja można pozwolić, żeby ktoś wyraźnie krańcowo niekompetentny zbliżył się choćby na parsek do takiego projektu? Nie mówiąc już o tym, by o czymkolwiek decydował?! Niepojęte, nie? Wytłumaczenia są w sumie dwa. Oba mało optymistyczne. Albo tam są sami tacy niekompetentni ludzie, którzy po prostu nie wiedzą co robią, i nie było nikogo kto by głośno powiedział, że to są durne pomysły, które nie spotkaja się z przychylnością klientów. Albo Electronic Arts wcale nie zależało, żeby zrobić jak najlepszą grę, bo ma to wszystko tak naprawdę w… głębokim poważaniu. Ma nas, graczy, klientów, w tymże głębokim poważaniu. Nie warto się było dla nas starać, brać pod uwagę nas i nasze zdanie, nie warto było nie odwalać fuszerki. Nie dodaje to otuchy, prawda? Ani opcja numer jeden, ani numer dwa. A już szczególnie, gdy się pomyśli, że jest całkiem spore prawdopodobieństwo, że to nie było jeden lub dwa, tylko jeden i dwa. Oba powody naraz. A wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było…
I co teraz? Cóż, teraz pozostaje nam tylko obserwować, jak koncern będzie próbował naprawiać swój wizerunek. To będzie zabawne. I mieć nadzieję, że czegoś ich ta wpadka nauczy. Na przykład zatrudniać bardziej kompetentnych ludzi. Albo nie traktować swoich klientów jak stada baranów. Marzenia, nie? Ale podobno człowiek uczy się na błędach... Tyle, że całkiem sporo osób uważa, że wielkie korporacje są nie do końca ludzkie...